Szarpaki diy

Szarpaki diy

Dzisiaj dalszy ciąg naszych zbiorów zabawek robionych przeze mnie. Tak jak w poprzednim zbiorczym poście (link) tak i w tym opiszę ogólnie co mamy, bo jak je robiłam nie miałam w planach bloga albo już co nieco opublikowałam. Mam pomysły na nowe szarpaki, które już na pewno będą miały poświęcone trochę więcej miejsca :)







Mopkowy szarpak
     Szarpakowa klasyka i chyba mój pierwszy szarpak dla psa. Kiedy zobaczyłam ile kosztują podobne, markowe szarpaki z mopem to przyznam, że mnie zatkało. Jest tyle innych zabawek, które chciałabym Biszkoptowi kupić...stąd mamy wersje domową. Pewnie już większość wie jak się takie cudo robi, więc w skrócie. Kupiłam wkład do mopa, niebieski - ze względu na to aby był dobrze widzialny dla suni, pasek znalazłam w odmętach szafy (jest to pasek od mojej sukienki, którą nosiłam, o ile pamięć mnie nie myli w podstawówce, czyli wieki temu), dopasowałam nitkę aby ładnie wszystko wyglądało i zabrałam się do produkcji.
     Mop złożony na pół a po środku wszyta została końcówka paska. Zużyłam całkiem sporo nici w obawie aby po pierwszej zabawie szarpak nie rozpadł się na dwie części. Na końcu paska zrobiłam małą rączkę, tak aby wygodnie zmieściła się moja ręka i zszyłam. I takim sposobem powstała najukochańsza zabawka Holi. Nic tak jej nie przyciąga jak właśnie ten szarpak. Do tej pory jak tylko zobaczy, że mam go w ręku to choćby nie wiem gdzie była, co robiła to szybciutko stawia się przede mną gotowa do zabawy.





Szarpaki wszelakie, różnie plecione
Mam całą masę szarpaków z różnych bluzek, polarowych kocy, plecionych na kilka sposobów i długości. Pierwsze próby powstawały ze starych bluzek, potem dokupiłam polarowe kocyki i mam chęci na inne, tylko muszę w nowe koce się zaopatrzyć :) Są one plecione na kilka sposobów, jeden z nich został już opisany (link), inne to zwykłe plecionki jak warkocze i różnie zawiązane o różnych długościach. Część z tych szarpaków służy do zwykłego memlania, gryzienia, aportowania i te solidniejsze do przeciągania. Jeśli tylko z jakiegoś zaczyna wystawać za dużo sznurków lub Holi jakimś cudem rozbebeszy któryś to od razu idzie do kosza (szarpak oczywiście). W końcu zawsze szybko można zrobić nowy.


Drugi koniec smyczy - Patricia McConnell

Drugi koniec smyczy - Patricia McConnell

     Po lekturze tej książki doszłam do wniosku, że pies to najbardziej tolerancyjne zwierzę świata, ba...nawet najmądrzejsze, bo wytrzymuje z człowiekiem. Ile to psiak musi znieść naszych błędów, niekonsekwencji i innych dziwnych pomysłów.

     Trafiłam na tą książkę z polecenia pań szkolących psy do dogoterapii i zdecydowanie nie żałuję. Za polskie wydanie odpowiedzialne jest wydawnictwo Galaktyka, a sama pozycja liczy sobie 315 stron. Autorka jest właścicielką borderów i pirenejki, więc na pewno wie co mówi i pisze. Do tego wszystkiego jest behawiorystką i trenerką psów (ma duże doświadczenie z psami agresywnymi).

    Książka składa się z 10 ciekawych rozdziałów. Problemy, które porusza pani McConnell to codzienność niejednego właściciela psa. Wiele kłopotów ściągamy sobie na głowę sami, często nieświadomie. Dobrze jeśli myślimy i nie wierzymy ślepo w to co jakiś szkoleniowiec nam powiedział, tylko szukamy ewentualnego potwierdzenia. Gdyby wszyscy tak robili może już dawno przestałby funkcjonować mit dominacji. Zagadnienie to zostało poruszone w książce w naprawdę dobry, interesujący sposób. Nic tylko podtykać ją pod nos kolejnym fanom tej teorii. Właśnie w tym rozdziale znajduje się najsmutniejsza, dla mnie, historia. Nie dość, że dotyczy szczeniaka, to jeszcze jest to maluch rasy golden retriever - Scooter, a to jak się kończy, to już totalna masakra dla moich nerwów. Przykład "wspaniałej" teorii dominacji i konsekwencji spotkania na swojej drodze niekompetentnych szkoleniowców.

     Bardzo ciekawym rozdziałem jest ten mówiący jak się porozumiewać z psem. Jakich komend używać, jak modulować głos, kiedy używać wysokich tonów a kiedy niskich. Do tej pory na to nie zwracałam uwagi i pewnie nie raz nie dwa samym sposobem mówienia nakręcałam mojego szaleńca do granic. Odkąd przeczytałam "Drugi koniec smyczy" częściej zastanawiam się co i jak mówię do Holi aby to przede wszystkim dla niej było zrozumiałe. Już sam fakt, że żyje między ludźmi jest dla niej wymagający, po co jeszcze bardziej utrudniać życie swojemu psu.

    Książka pokazuje, że nawet między psami tej samej rasy są ogromne różnice. Utwierdza to nas tylko w przekonaniu, że jeśli jakaś metoda szkoleniowa zadziała na jednego psa to na drugiego już niekoniecznie. Należy sobie też zapamiętać, że nigdy, przenigdy następny pies, którego będziemy mieli nie będzie taki sam jak ten poprzedni.

     Ostatni rozdział to kolejny wyciskacz łez, jak dla mnie. Opowiada o świadomej miłości. Jeśli okaże się, że nasz dom nie jest domem idealnym dla naszego psiaka to warto się zastanowić nad znalezieniem mu tego lepszego miejsca. Oczywiście ani autorka ani ja nie pochwalamy oddawania psa z tak błahych powodów jak "pies za dużo szczeka" (itp.), ale kiedy okazuje się, że pies u nas się męczy, bo np. potrzebuje aktywności, które zaspokoją jego naturę a my nie możemy fizycznie lub totalnie czasowo (a nie dlatego, że nam się nie chce) tego mu zapewnić to warto pomyśleć o poszukaniu kogoś kto mu to zapewni. Rozdział dla mnie trudny, zaskakujący, bo do tej pory myślałam, że to jest tchórzostwo i co tu dużo mówić chamstwo, oddać tak swojego przyjaciela, ale czasem to najlepsze wyjście a jak się okazuje nie jest to wyjście tak traumatyczne dla naszego psa jak to się może wydawać.

    W tej pozycji znajdziemy tak naprawdę nie tylko suche fakty, ale też historyjki z życia wzięte oraz masę fajnych praktycznych porad. I to jest to za co naprawdę cenię tą książkę. Nawet możemy przeczytać jak się bawić z psem, bo należy pamiętać, że tak naprawdę nie jest to takie oczywiste. Nie wystarczy rzucać piłkę kiedy tylko pies ma na to ochotę, bo to najkrótsza droga do narobienia sobie problemów.

      Książka, pomimo wielu przytaczanych badań naukowych jest napisana prostym i zrozumiałym językiem. Widać, że autorka kocha swoje psy z wzajemnością. :)

    Na razie przeczytałam ją dwa razy, ale jestem pewna, że zajrzę tam jeszcze nie raz. Co trzeba zaznaczyłam aby szybko do tego wrócić, bo mimo dobrych chęci i już odbytych szkoleń dalej mamy z Holi pewne problemy do przepracowania. Także tego polecam z czystym serduchem.



 

Mrożone smaczki owocowe

Mrożone smaczki owocowe

Uff...jak gorąco...chociaż nie ma co narzekać, bo nigdy nie wiadomo kiedy się ochłodzi. Zawsze lepiej chłodzić się samemu, dlatego dzisiaj nasza propozycja na coś smacznego obejmuje mrożone smaczki.

Czego potrzebujemy?

- maliny, 12 sztuk
- banan, 1,5
- 1 łyżka jogurtu naturalnego


Do dzieła:

Zrobiłam dwie wersje.
1. Bananowo - jogurtowe. Jednego banana wrzuciłam razem z jogurtem do pojemnika, zblendowałam na gładką masę. Następnie przełożyłam do foremki na kostki lodu. Z takiej ilości składników zapełniłam 6 kwiatków.
2. Malinowo - bananowe. Zasada ta sama co przy powyższych tylko składniki inne. 12 sztuk malin zblendowane z połówką banana. Z tego też otrzymałam 6 kwiatków
Wszystko powinno się mrozić co najmniej godzinę a najlepiej to ze dwie.

Akurat użyłam takich owoców, bo miałam je w domu, ale spokojnie można eksperymentować z innymi. Warto jednak łączyć je z bananem aby konsystencja była taka trochę bardziej lodowa. Jeżeli chcecie pominąć banana to gdzieś widziałam propozycje: dowolny owoc plus kostka lodu, wtedy od razu sorbetowe smaczki wychodzą :)

Smacznego :)



cała miseczka pyszności



Tydzień pod znakiem weterynarzy

Tydzień pod znakiem weterynarzy

   W tym tygodniu moja gwiazda nie dała o sobie zapomnieć. Od samego poniedziałku była w centrum zainteresowania. Nie tak dawno miałyśmy przygodę z łańcuszkiem, teraz do kolekcji można dorzucić skarpetkę. Osobiście zawsze jak zdejmuję skarpetki to odkładam je w odpowiednie miejsce (kosz przy pralce), osobą, która rozrzuca skarpetki po domu jest moja mama :) Czasem zdarzyło się Holi ukraść taką właśnie porzuconą skarpetkę, ale do tej pory kończyło się to na jej memlaniu i wypluwaniu. Jedynym minusem całej akcji była obśliniona skarpetka. Do czasu...Tym razem to ja (o ironio) zostawiłam skarpetki na kanapie, czyste, gotowe do założenia. Holi skorzystała z okazji i jedną oczywiście gwizdnęła. Nie spodziewając się dalszego ciągu nie robiłam afery, czekałam aż się znudzi i to był błąd. Mój odkurzacz wciągnął skarpetkę na legalu, pod moim bokiem. Widać było, że to ją męczy, bo chciała w miarę szybko oddać to co zeżarła, ale nie szło. Pędem na ogródek wcinać trawę. O żesz kurczaki, ile ona tej trawy wtrząchnęła i nic. Z doświadczenia wiem, że najważniejsze jest pierwsze 30 minut od połknięcia przedmiotu, dlatego znowu musiałam użyć wody utlenionej. Przyznam, że nie wiem czy jakby skarpetka dalej poszła to czy coś by się stało, ale wolałam nie ryzykować. Tym razem wystarczyła naprawdę odrobina wody i wszystko "pięknie" opuściło biszkoptowy brzuszek, skarpetka też. :) Jak tak dalej pójdzie to się okaże, że karmię psa skarpetkami, łańcuszkami i innymi pierdołami. Po raz kolejny dostałam nauczkę, że sprzątanie to nie jest zbędny wymysł, ale przy takim odkurzaczu to konieczność.

    Miałyśmy też wizytę u lekarza w związku ze szczepieniami. Holi uwielbia swoją panią doktor. Zawsze nie może się doczekać kiedy wejdzie do gabinetu, a na miejscu czuje się jak u siebie penetrując wszystkie zakamarki co i rusz sprawdzając czy dostanie coś dobrego. Cele wizyty i zabiegi, które na nich miała nie robiły jej większej różnicy. Tak było do momentu kastracji. Od tego momentu nie znosi zastrzyków. O matulu jedyna, ile to biedactwo potrafi nakombinować żeby zwiać przed strzykawką. Strasznie mi jej wtedy szkoda, ale co zrobić, mus to mus. Tym razem wypadły na dodatek dwa zastrzyki: wścieklizna i choroby zakaźne. Zawsze myślałam, że nowa moda (dla mnie w pełni niezrozumiała) na nie szczepienie dotyczy tylko "wyedukowanych" mam ludzkich. Jakie było moje zdziwienie kiedy gdzieś przeczytałam pytanie o szczepienie lub nie psów. Byłam w szoku. Dla mnie to oczywiste, że idę psa szczepić kiedy jest taka potrzeba. Nie dyskutuje z tym. To nie tylko ma zabezpieczyć mojego psa, ale też wszystkie inne, które mogłyby się czymś zarazić. To jest według mnie odpowiedzialność. Owszem powikłania mogą być, ale możemy je minimalizować. Powinniśmy być świadomi kiedy szczepić psa i czym, ale żeby w ogóle z tego rezygnować, bo gdzieś, kiedyś, czyjś pies zachorował to już dla mnie totalna abstrakcja. Ufam mojej weterynarz i wierzę, że wie co robi i nie skrzywdzi mojej suni. Warto poszukać takiego lekarza, bo wtedy o wiele łatwiej jest przekonać się do różnych preparatów, zabiegów. Tak więc my już po komplecie szczepień, następne zakaźne dopiero za 2 lata a wścieklizna ustawowo za rok. Tym razem Holi bardzo chętnie opuszczała gabinet, bo za drzwiami czekała goldenia koleżanka :)

    Aby nie było za różowo w tym tygodniu odwiedziłyśmy weterynarza(y) jeszcze dwa razy. Szew po sterylce jeszcze jest na etapie gojenia i niestety w poniedziałek trochę się zaczerwienił. Początkowo nie panikowałam, bo myślałam, że to jej reakcja na świeżo skoszoną trawę (już kiedyś tak miała, że pojawiły się malutkie krostki jak za długo siedziała na skoszonym ogródku). Zmian w zachowaniu Biszkopta nie zauważyłam, nie wylizywała, to i się nie martwiłam. Jednak we wtorek nie dość, że nie zeszło to jeszcze bardziej się zaogniło a na samym końcu szwu pojawił się jakiś wysięk. Wrodzona panikara podpowiedziała "do weta!". Pojechałam z nią na nocny dyżur (do LegWetu - tam gdzie miała zabieg mają otwarte 24h), bo akurat to wszystko zauważyłam już po 21. Odczekałyśmy swoje i trafiłyśmy na przemiłą panią doktor, która przede wszystkim mnie uspokoiła. Stwierdziła, że to jest reakcja organizmu na szwy, które właśnie teraz zaczynają się rozpuszczać. Holi dostała zastrzyk (kolejny) z 48h antybiotykiem oraz jakiś płyn do przemywania w domu (nie pamiętam nazwy). Nie miała temperatury. Pani doktor sprawdziła też dla pewności na usg czy nic się w środku nie dzieje i tak jak podejrzewała brzuszek pusty, bezproblemowy. Uspokojone mogłyśmy wracać do domu. Na kontroli stawiłyśmy w czwartek u lekarza, który ją prowadził przez kastrację. Skubana tak go sobie zapamiętała, że jak tylko go zobaczyła to mogła uciekać z lecznicy. Niestety musiała wejść do gabinetu i dać zobaczyć brzuch. Dla pewności dostała jeszcze jeden zastrzyk z antybiotykiem i do domu. Teraz szew wygląda bardzo ładnie, normalnie. Dodatkowo polecony został Octenisept do przemywania. A gdyby ktoś nie znał tego cuda w sprayu, które pomaga nie tylko naszym psiakom, ale i nam, to warto sprawdzić co to jest np. w takim  fajnym miejscu jak TO 

Tak więc kolejny ciekawy tydzień za nami, oby takich mniej :) Czas na weekend :)

Martyna & Holi

po ciężkim tygodniu trzeba odpocząć
Psiowy decoupage. Wieszak

Psiowy decoupage. Wieszak

    Coś kreatywnego, ale ty razem nie dla psa a dla oczu człowieka. Od jakiegoś czasu w wolnych chwilach bawię się w decoupage. Totalnie amatorsko, na własne potrzeby, ozdabiam sobie różne rzeczy. Czasem wychodzi lepiej, czasem komentarz jest zbędny, ale wszystko robione z sercem, własnymi rękami :) W związku z tą odnogą mojej artystycznej działalności (w domu) nie mogło zabraknąć detali związanych z Biszkoptem. Jak na "artystę"( ;) ) przystało tworzę swoje dzieła tylko wtedy kiedy najdzie mnie wena, dlatego chwilowo mam 2 psiowo związane rzeczy ;) Dzisiaj słów klika o rzeczy nr 1, czyli wieszak na smycz.
    Co prawda miał być tylko na smycze, ale czego tam nie ma. Chyba niedługo trzeba będzie jeszcze o jakimś pomyśleć, bo nie wiem jakie jest obciążenie dopuszczalne takiej jednej sztuki. Oprócz dwóch smyczy odwieszam tam też kaganiec (pełni funkcję półki wypełnionej latarką, woreczkami na nieczystości i gaz) i kliker. Wieszak powstał przed blogiem, więc pokażę już gotowe fotki, ale postaram się opisać jak to się tworzyło.


Czego potrzebujemy?

- przedmiot do ozdabiania, u mnie to wieszak, kupiony tu
- serwetka, niestety nie znalazłam jeszcze idealnej z goldenem, więc stanęło na dalmatyńczyku.
- papier ścierny
- biała farba akrylowa, zostało mi jeszcze po malowaniu ścian, więc aktualnie korzystam z dekorala
- klej do decoupage, taki mam
- pędzelek, raczej szeroki
- papier do pieczenia i żelazko, do przyklejenia serwetki
- lakier, chciałam matowego wykończenia, więc użyłam lakieru matowego Pentartu, bo jeszcze mi został, ale może być każdy inny lakier akrylowy (np. Vidaron)


Do dzieła:

1.   Odkręciłam część metalową, bo ozdabiamy tylko tą część drewnianą.
2.   Mimo, że wieszak był gładki to mimo wszystko przetarłam go papierem ściernym tak na wszelki wypadek.
3.   Kwadrat drewniany przemalowałam dwa razy białą farbą akrylową aby serwetka, którą później nakleiłam była ładnie widoczna. Dla pewności, że nie ma żadnych grudek przeleciałam jeszcze raz papierem ściernym.
4.   Tym razem chciałam aby cały motyw z serwetki był na przedmiocie, więc najwygodniej wg mnie było to przykleić żelazkiem. Szybko, bez zmarszczek, ale należy pamiętać, że to się sprawdza przy równych powierzchniach. Tak więc posmarowałam deseczkę grubą warstwą kleju i zostawiłam do wyschnięcia.
5.   Przygotowałam serwetkę do klejenia, tzn. oderwałam dwie niepotrzebne warstwy.
6.   Jak już klej wysechł nagrzałam żelazko, najmniejsza temperatura bez pary. Przyłożyłam serwetkę do deseczki na to położyłam papier aby nie przykleiła się do żelazka i zaczęłam prasować. Zajęło mi to kilka minut aby wszystko ładnie się przyczepiło. Jeśli po chwili dalej coś jest nie do klejone to prasujemy aż uzyskamy odpowiedni efekt, jeśli się nie da to zawsze lakier wszystko ładnie utrwali. 7.   Tam gdzie serwetka wystawała a mi się nie podobało starłam to papierem ściernym i na koniec zabezpieczyłam lakierem.
8.   Wszystko poskręcałam i po wyschnięciu lakieru powiesiłam w miejscu docelowym. Na razie wisi na dwóch rzepach, bo jeszcze nie wiem czy aby to jest to miejsce idealne.

Mam nadzieję, że się podoba :)

całkiem sporo się na nim mieści
Mrożone kółka z niespodzianką

Mrożone kółka z niespodzianką

Przepis znaleziony w internecie (a konkretnie u cudnej goldenki Sugar - LINK), sama bym na to nie wpadła a pomysł spodobał mi się tak bardzo, że od razu musiałam zrobić dla mojego cudaka.

Czego potrzebujemy?

- pół banana (akurat tyle mi zostało od czegoś innego)
- łyżeczka jogurtu naturalnego
lub
- masło orzechowe


Do dzieła:

    Pokroiłam mojego banana na takie trochę grubsze plasterki, wyszło mi 7 sztuk. Następnie trzeba się trochę pobawić w wycinanki, a konkretnie należy zrobić dziurki w środku każdego bananowego kawałka, ja wykroiłam środki przy pomocy noża. Ze względu na to, iż dziury są na wylot to gotowe banany położyłam na talerzyku, na którym później je mroziłam. Miałam jeszcze trochę masła orzechowego, więc wypchałam nim dwa plasterki a do pozostałych wlałam jogurt. Wszystko wylądowało w zamrażarce na co najmniej 1 godzinę.

W sam raz na cieplejsze dni :)

Smacznego,


wersja obrazkowa







Zabawki diy, czyli jak wykorzystać np. skarpetki

Zabawki diy, czyli jak wykorzystać np. skarpetki

    Jak już pewnie pisałam trochę napaliłam się na wszelkiego rodzaju zabawki i smaczki robione przeze mnie. Ciastka co jakiś czas pojawiają się na blogu a zabawki...do tej pory jakoś mało. Wiele z nich zrobiłam jeszcze przed blogiem, więc nie są tak ładnie udokumentowane, następne o których myślę na pewno pojawią się dokładnie opisane i sfotografowane. W związku z tymi pierwszymi pojawił się pomysł na ten wpis. Dzisiaj słów i zdjęć kilka o tym co już mamy.
1. kapciowe przytulaki
2. skarpetkowe cudaki
3. koń


Kapciowe przytulaki
    Kiedyś dostałam takie wełniane kapcie a nawet dwie pary, ale niestety spody się trochę wytarły i jakoś odeszły w niebyt, czekając na lepsze czasy. O dziwo te czasy nadeszły wraz z pojawieniem się psa, który wielbi mięciutkie zabawki. W związku z tym, że mam 4 sztuki takich kapci to aby były bardziej atrakcyjne dla Holi każdy jest trochę inny. Wszystkie są zszyte od góry żeby spryciula nie mogła się dostać do ich wnętrz. Jeden ma w środku butelkę, która już jest mocno pognieciona i będę musiała ją wymienić. Drugi ma stare skarpetki, skrawki materiały aby być jeszcze bardziej miękkim. Trzeci ma same szeleszczące rzeczy a czwarty jeszcze czeka na wypełnienie, pewnie jakąś piszczałkę tam wsadzę (do tej pory Holi nie lubiła piszczących zabawek, ale powoli jej to przechodzi). Ten najbardziej miękki spokojnie robi za poduszkę jak jej ukochana różowa jest w praniu.




Skarpetkowe cudaki
    Oj ile mi się nazbierało pojedynczych skarpetek po praniu i zamiast je wyrzucać chomikowałam w szufladzie. I wiecie co? To był strzał w dziesiątkę. Dodatkowo teraz kiedy jedna skarpetka się porwie i trzeba wyrzucić to zawsze sprawdzam czy ta druga jest jeszcze do wykorzystania na zabawkę. Powstało mnóstwo takich cudaków z czego część już niestety zakończyła żywot. Na szczęście skarpetek zawsze jest pod dostatkiem i można uruchamiać wyobraźnie i tworzyć coś nowego. Tak więc była już ośmiornica z butelką w środku. Do niektórych wkładałam pociętą gąbkę aby "głowa" była miękka a pozostałe pocięte końcówki plotłam w zwykłe warkoczę żeby było co memlać. Jeszcze w innej jest folia bąbelkowa, już nie strzela, ale dalej szeleści. Są też folie po jakiś cukierka czy ciastkach. Oczywiście wcześniej wszystko jest myte albo przecierane żeby brudnego do środka nie wsadzać. Jest też jedna "ośmiornica" z piszczałką w środku, ale dopóki piszczałka działała była omijana szerokim łukiem. Generalnie przyjmuję zasadę taką: do środka skarpetki wsadzam co tylko mam ochotę a końce tnę na kilka paseczków. Następnie trzeba mocno środek zawiązać aby pies nie dobrał się do zawartości (ja to robię albo dodatkowym sznurkiem albo na supełki wiążę pocięte paski) na koniec paski zaplatam najczęściej w warkocze bo najszybciej. Szał zabawy u mojego psa gwarantowany.



Koń (chyba) 
    Moja duma :) gdzieś widziałam świetną zabawkę z mopa, jakiś sznurków i z głową świnki. Zapragnęłam zrobić podobną. O matulu...ile ja się nakombinowałam, bo przecież stwierdziłam, że to banalne jest. Materiały, które wykorzystałam: mop, polarowe paski, skarpetki, gąbki i inne folie, igła, nitka i nożyczki. Wszystko miało być różowe, ale akurat zostało mi trochę polaru po zrobieniu kilku szarpaków, który był niebieski i żółty, do tego dobrałam odpowiednią skarpetkę i tak z różowej świnki powstał cudaczny koniopodobny twór.
    Jak wyglądało jego powstawanie? Po pierwsze nogi. Paski polaru zaplotłam w zwykłe warkocze, sztuk 4. Skoro padło na konia to trzeba było ogarnąć grzywę i ogon, dlatego pocięłam pozostałe polarowe skrawki na jeszcze mniejsze paseczki. Głowę stanowi skarpetka do której wsadziłam gąbki i inne miękkie materiały. Niestety po czasie muszę stwierdzić, że przekombinowałam i za dużo tam wpakowałam. Takim sposobem głowa jest trochę za ciężka. Do głowy doszyłam jeszcze kilka małych pasków aby otrzymać 'piękną' grzywę, dorysowałam oczy i gotowe. Na koniec trzeba było wszystko zszyć razem, najpierw doszyłam nogi do tułowia, potem głowę. Następnie zszyłam mop wcześniej wsadzając do niego kilka innych skarpetek (aby miękko było). Jedyne czego brakowało to ogon, który tak jak i grzywę doszyłam z tych małych pasków. Użyłam bardzo dużo nici aby zszyć na tyle mocno, że mimo intensywnej zabawy wszystko w dalszym ciągu jest na miejscu.

Weekendowe wspomnienia. Dużo zdjęć

Weekendowe wspomnienia. Dużo zdjęć

Piękny, wiosenny weekend za nami, czas na trochę wspomnień :)

Sobota.
Tak, to była jedna z tych idealnych sobót dla Biszkopta. Jaki był tego powód? Odwiedziny babci. Jako że tym razem moje urodziny się zbliżają, przyjechali do mnie dziadkowie aby trochę poświętować i przy okazji trochę pomóc w ogródku. Mają w zwyczaju zjawiać się z samego rana, tak więc babcia była u nas prawie cały dzień. A to dopiero święto radości dla Holi, w końcu nie od dziś wiadomo, że babcie są najkochańsze. Tak więc dzień zaczął się od giga prezentu. Dosłownie. Mój pies dostaje co i rusz jakieś prezenty, szczęściara. Tym razem padło na wielką, suszoną kość. Na początku łobuziak nie wiedział jak się za nią zabrać. Jednak jak już rozkminiła ile dobra ma przed sobą to nie chciała jej zostawić nawet na sekundę. Biedna prawie na jednym oddechu się do niej przyssała. Po jakimś czasie aż było widać jaka jest zmęczona, dlatego kość przy pomocy pańci wyparowała aby pies zajął się też czymś innym. Starczy jej na kilka dni. W międzyczasie dziadek pomógł nam przeprowadzić kabel od światłowodu na podwórku co wymagało kopania nie najmniejszego dołu. Oczywiście Holcia bardzo chętnie się udzielała. Wynosiła wszystkie kamienie, które gdzieś tam się zawieruszyły. Poprzenosiła niepotrzebne chwasty na drugi koniec podwórka (chyba muszę nauczyć jej żeby takie rzeczy do kosza zanosiła - ile łatwiej by było). Na koniec kiedy dół został zasypany musiała pomóc w uklepywaniu ziemi. W końcu wiadomo, jak 30 kilo przebiegnie po piachu to nikt tak porządnie nie ugniecie. Przez cały ten czas jednym okiem pilnowała babci aby nie daj bóg nigdzie nie zaginęła, przecież tyle zakamarków jest na ogródku. Kiedy już i praca i przyjemności dobiegły końca musiała biedaczka pożegnać się z dziadkami, z drugiej strony w końcu można było odpocząć. Padło zwierzę praktycznie od razu i do wieczora jej nie było.

Niedziela.
Miała być leniwa aby można było odpocząć po wcześniejszym, pełnym emocji dniu. Holi kiedy ma właśnie taki aktywny towarzysko lub ćwiczeniowo dzień to następny praktycznie przesypia. Jednak pogoda była taka ładna, że żal było siedzieć w domu. Tak więc manatki trzeba było spakować i pojechać na wyjazdowy spacer gdzieś w nasze okolice aby je trochę poznać. Tym razem padło na okolice jeziora Klucz. Byłyśmy tam już kiedyś na spacerze i postanowiłam sprawdzić co się zmieniło. Jest tam też jakieś jeziorko, które chyba nie jest częścią klucza, ale znajduje się niedaleko a obok niego jest taka mała polanka gdzie my się zatrzymujemy i gdzie można zrobić grilla nad wodą a i wędkarzy też można spotkać. W okolicy jest bardzo dużo małych, weekendowych działek, dużo lasów, polanek i miejsc gdzie psiur może pobiegać. Udało nam się znaleźć świetną polankę na którą przyjedziemy jeszcze nie raz, bo nie ma tam dziur do kopania i można będzie spokojnie poćwiczyć. Pokręciłyśmy się w tamtych okolicach ponad godzinę i zawinęłyśmy się do domu, bo mimo wszystko gorąco było dla takiego sierściucha jak Holi. W domu jak zwykle po samochodowej wyprawie padła i musiała zregenerować siły. Na sam koniec dnia na naszym ogródku zrobiłyśmy sobie małą sesję zdjęciową :)

Oby więcej takich cieplutkich weekendów. Powoli będziemy wracać do wyjazdowych spacerów i odkrywania świetnych miejscówek.

Martyna & Holi



moja, cała moja

uwielbiam jak tak siedzi :)
gotowa do działania w ogrodzie
kopią i kopią a mi nie pozwalają sobie pomóc

jeszcze czasami pomykam na lince, bo w nowych miejscach zdarza mi się głuchnąć

chwila relaksu
sesja zdjęciowa - maj 2017
pańcia...coś tu chyba nie pasuje

piękna, wiosenna modelka

 






no i gdzie te bańki?

 po wyczerpującym weekendzie trzeba odespać
Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger