Owocowy pies

Owocowy pies

     Holi kocha jeść. To nic odkrywczego, większość właścicieli goldenów pewnie wie o czym mówię. Wartością nadrzędną jest oczywiście mięso. Mi bliżej do wegetarianki, mięso praktycznie mogłoby nie istnieć. Jednak nie wyobrażam sobie aby mój pies jadł same warzywa i owoce. No jakoś mi to nie pasuje. W związku z tym musiałam się przełamać i czasem dotknąć tego mięcha aby zrobić jej coś dobrego. Niestety na razie nie możemy przejść na barf, bo nie mieszkam sama i nie możemy się na razie dogadać, że można by takie żywienie wprowadzić. No nic może niedługo się uda. Tak więc obecnie Holi jest na suchym i tylko czasami zamieniam jej jeden pyrkowy posiłek na coś innego. W międzyczasie i w trakcie treningów dostaje smaczki, które nie zawsze są mięsne. Odkąd wciągnęłam się w żywienie psa bardzo rzadko sięgam po gotowce. Jeśli już to grzeszymy parówkowo i pasztetowo. W roli smaczków treningowych równie dobrze sprawdzają się owoce. Oczywiście przed wprowadzeniem jakiegoś do biszkoptowej diety przeszukuje internety czy aby na pewno mogę. Tak więc oto przetestowane, zdrowe, owocowe smakołyki.

Banan
To jest wegetariański odpowiednik pasztetu w naszym świecie. Jak tylko go zobaczy to uruchamia swoją fabrykę śliny gdzie ślinianki pracują bez wytchnienia

nie ważny czy bananek w plasterkach....
czy w całości...zawsze smakuje tak samo dobrze
 
Maliny
Najnowsze odkrycie. Może się nimi zajadać z jedynie małą przerwą na banana ;) Poza tym opanowała sąsiedzkie złodziejstwo do perfekcji. Na naszą stronę przechodzi kilka gałęzi sąsiedzkich malin razem z owocami. Biszkopt wyczaił, że może je sobie sama zerwać i zjeść. Od tej pory codziennie sprawdza czy już nowe owocki są czerwone. (Ona myśli, że taka sprytna, a tak naprawdę ma pozwolenie od sąsiada)

przyłapana na legalnym "złodziejstwie"
Truskawki
Szału nie ma. Zjeść zje, no bo to przecież jedzenie i nie może się marnować, ale żeby od razu padać na kolana to co to to nie.

którą by tu wziąć?
mniamu, mniam...

Jabłka
Jeden z owocowych hitów. Chociaż potrafi się znudzić. Oczywiście pestki są wyrzucane i pies ich nie widzi.

Gruszki
Lubi, ale szału nie ma. Pestki są poza jej zasięgiem

Arbuz
W okresie upałów niezastąpiony. Tak jak wszystkie owoce z pestkami jest ich pozbawiony i dopiero wtedy Holi może się nim nacieszyć

                                                                               na filmiku widoczne są pestki, ale były usuwane na bieżąco


Borówki
Idealna przekąska treningowa. Nie trzeba dzielić. Świetne na upały po wcześniejszym zamrożeniu. Plus zawierają duża antyoksydantów. (polecane dla psiaków z problemami skórnymi, zaćmą, przy astmie, nowotworach)

Ananas
Szału nie ma, ale podobno fajnie się sprawdza jako zimne przekąska. Do przetestowania

Kiwi
Mniam. Jednak jeśli ma do wyboru coś innego to raczej z tego skorzysta. Dobre źródło witaminy C i potasu.


Melon Cantaloupe
Pychota pychotkowa. Jedno z tegorocznych odkryć. Myślę, że powoli może konkurować z bananem. A że dodatkowo jest bogaty w witaminy A, B, C, potas i magnez plus świetne źródło błonnika to pewnie jeszcze nie raz pojawi się w naszej (w biszkoptowej) diecie.



Mango
Lubimy, nawet bardzo. Jeśli tylko mi jakieś gdzieś zostanie to Holi nim na pewno nie pogardzi. A ja jej nie żałuje, bo to dobre źródło witaminy A, C i B6

Nektarynki
Jak na odkurzacz przystało zje, ale wrażenia na niej nie robi. Dla nas nie do powtórzenia.

Żurawina
Tego jeszcze Biszkopt nie próbował, ale wszystko przed nami. Tym bardziej, że to owoc cud. Źródło witaminy C, magnezu i błonnika. Pomaga zwalczać infekcje dróg moczowych i dba o równowagę kwasowo - zasadową w psich brzuszkach.


Czego pies nie może jeść? (ku pamięci)

Winogrona i rodzynki



Smacznego psiaki i człowieki ;)

Martyna & Holi


Gorzko - słodki tydzień

Gorzko - słodki tydzień

mogę już wyjść??
    W tym tygodniu Biszkopt jest zrozpaczony. Pańcia wymyśliła sobie prace na ogródku, które wymagają aby pies trzymał się od nich z daleka. Holi kocha przebywanie na ogródku prawdopodobnie na równi z ludźmi. Wystarczy, że może posiedzieć pod drzwiami i obserwować świat i nic więcej nie będzie jej potrzeba. A tu bach...gruchnęła wiadomość, że podwórko zamknięte dla biszkoptowego huraganu. Obawiam się, że gdybym pozwoliła jej towarzyszyć panom fachowcom to prace potrwałyby dwa razy dłużej. W związku z tym nieszczęśnik jest zamknięty w domu a kontakt z podwórkiem ma dopiero po południu jak specjaliści ;) kończą pracę. W zamian za to wychodzimy na fajniejsze spacery a po powrocie zawsze pozawalam jej odrobinę zerknąć co się na jej terenie dzieje. Już zdążyła się do pracowników przyzwyczaić i nie szczeka aby ich swoją osobą zainteresować. W zamian za to próbuje wystraszyć, swoim donośnym głosem, ciężarówki, które z różnym materiałem przyjeżdżają.

I tak cały tydzień i jeszcze kolejny...

     Na szczęście do prac potrzebny był piasek. A z czym się wiążą góry piachu? Z kopaniem :) Przez kilka dni przyjeżdżały ciężarówki z piaskiem i wysypywały to przed ogrodzeniem to już na terenie posesji. Jeśli panowie nie zdążyli go zużyć w ciągu dnia to fajne górki zostawały na kolejny. Dzięki temu, po godzinach Holi mogła buszować w piasku i poczuć się jak na plaży. Jakie szczęście malowało się na tym kochanym pycholku kiedy dostała pozwolenie na piaskowe szaleństwa. Pańcia załatwiła piaskownicę to mogła kopać bez limitu. A ja tylko kontrolowałam czy aby za bardzo go nie rozrzuca.

     Nie ma nic bardziej uroczego niż psiak kochający kopanie tak bardzo, że nawet jak już sił brakuje to na leżąco też się da.


Martyna & Holi


 








Psiowy pies - dobra zabawa to podstawa

Psiowy pies - dobra zabawa to podstawa

    Jako, że dzisiaj piątek, przed wszystkimi weekend to czas na opowieści towarzyskie :)
Przyznam, że nie wiem, która miłość Holi jest większa: do ludzi czy do innych psów. Nie sposób tego rozstrzygnąć. Jak już wydaje mi się, że zaczęła ignorować inne psy i została nam praca nad ludźmi to zawsze wtedy coś przełącza się w jej mózgownicy i pies staje się wartością nadrzędną. To samo dzieje się jak ogarniemy temat ludzki, a przynajmniej mi się tak wydaje, że został opanowany. Tak więc mój pies to dusza towarzystwa, w przeciwieństwie do mnie :) może dlatego całkiem nieźle się dogadujemy.

Jak się bawią psy? 
Niby każdy wie, każdy widział, ale nie do końca każdy zdaje sobie sprawę, że nie każda psia zabawa jest fajna. Sama o tym do niedawna nie miałam pojęcia. Myślałam, że skoro psiaki się ganiają to już super impreza. Psiaki uczestniczące w zabawie w równym stopniu powinny mieć frajdę. Taka gonitwa czy inna forma dokazywania powinna być dobrowolna dla obu stron oraz co najważniejsze NAPRZEMIENNA. Raz goni jeden diabeł potem drugi. W międzyczasie jest chwila i na wspólny odpoczynek i na powąchanie jakiejś trawki. Potem znowu rozruba, odpoczynek i można rozchodzić się do domów. W trakcie takich harców trzeba zwracać uwagę na swojego psa. Jeśli nie będzie mu pasowało towarzystwo albo już nie będzie chciał się bawić na pewno wyśle jakieś znaki. Naszym zadaniem jest je wychwycić i odpowiednio zareagować zanim rozpęta się burza. Pamiętajmy, że nie każdy pies musi lubić wszystkie psy, które spotka na swojej drodze, nie z każdym będzie chciał wchodzić w jakiekolwiek interakcje. W końcu my ludzie też nie witamy się z każdym człowiekiem po drodze, nie z każdym rozmawiamy i nie z każdym chcemy spędzać czas. Dajmy taką możliwość wyboru również swoim psiakom.

    Wracając do mojego merdającego szczęścia. Kocha bawić z każdym, ale już nie każdy chce się bawić z nią. Niestety jest trochę zbyt nachalna i kiedy podchodzimy do innego psa to zwracam uwagę na tego drugiego czy ma ochotę na kontakt z nami. Niestety ten drugi opiekun nie zawsze zwraca uwagę swojego psa i usilnie czasami chce żeby się pobawiły. Któż z nas psiarzy nie spotkał chociaż jeden takiej osoby na swojej drodze? Nikt? Tak myślałam. W naszym przypadku obserwacja tego drugiego psa uchroniła Biszkopta od niejednego ugryzienia, tak mi się wydaje. Nie wiem z jakiej przyczyny, ale Holi nie ma wbudowanej opcji "uciekaj jak ktoś warczy". Nachalny łobuz jest, czasami aż do granic wytrzymałości. Próbuje nad tym zapanować, ale jest przed nami jeszcze trochę pracy.

    W naszej okolicy jest sporo psiaków, co mnie osobiście cieszy, bo mamy możliwość spotykania różnych psich osobowości. Ta część która wychodzi na spacery (niestety, są też takie psiaki, które albo cały dzień na ogródku, w kojcu lub co gorsza na łańcuchu) jest cudowna, w miarę ogarnięta i zawsze chętnie przystajemy przy nich na chwile podczas wyjścia. Jednak nawet tutaj wyłaniają się różne style zabawy. Jest jeden sprinter, z którym zabawa to wieczny wyścig. Jest też jeden dominator, z którym Holi bawi się chętnie, ale mi nie bardzo taka zabawa pasuje. Niestety tamten psiak zawsze chce być górą i spycha Biszkopta do parteru. Mam wrażenie, że jej to nie przeszkadza, bo próbuje tamtego ustawić do pionu i nie da się jej od tej zabawy odciągnąć, ale według mnie tak to nie powinno wyglądać. Co prawda zdarzyło się z raz czy dwa, że w trakcie zabawy kiedy wiecznie leżała na ziemi przybiegała do mnie i przyklejała się do nogi. Wtedy następował koniec samowolki i szłyśmy dalej.

   Mamy też nasze guru zabawy, epicentrum biszkoptowego świata, miłość największą, czarnego przystojniaka. No nie ma opcji żeby Holi go nie wyhaczyła. Jeśli tylko jest gdzieś w okolicy to ona już to wie i czeka. Nie zawsze mogą się wyszaleć, bo nie zawsze jest czas, ale jak już jest pozwolenie to jest mega radocha. Ostatnio kiedy wracałyśmy ze spaceru Holi wyczaiła, że kumpel został wypuszczony z ogrodzenia. Szczęścia było co niemiara. Poszalały trochę poza podwórkami, ale w pewnym momencie kolega zniknął a za nim moja biała gwiazda. Lampka się zapaliła: "gdzie jest pies?" Zobaczyłam, że furtka od kolegi podwórka była otwarta i biała kita macha radośnie na jego terenie. W ogóle się nie krępowała, że jest u obcych, ba...osuszyła każdą miskę z wodą. Sprawdziła każdy kąt a na dodatek wczołgała się do garażu właścicieli kumpla i wyjadła jego karmę. Ot taki towarzyski psiak z niej. Opije się, naje, wybawi i pójdzie do domu. Holi razem z M. bawią się idealnie. Najpierw jeden goni, potem drugi. Jak się zmęczą to wykładają się na trawie i odpoczywają. Czasem znajdzie się też czas na obwąchanie jakiejś trawki. I znowu dziki szał. Uwielbiam patrzeć jak te dwa dzikusy się bawią, a najlepsze jest to, że jej kumpel jest normalnie bardzo spokojny i ogólnie chętny do zabawy w stopniu raczej średnim. A razem są nie do zatrzymania.

Dobrej zabawy,

Martyna & Holi




Wielkie małe życie - Dean Koontz

Wielkie małe życie - Dean Koontz

    Takiej książki to chyba jeszcze nie czytałam. Kiedyś, gdzieś mi mignęło, że pisarz Dean Koontz (swoją drogą ja go nie znam) wydał książkę o swoim psie, ale jakoś nie bardzo miałam na nią ochotę. Pisarz bierze się za swoje psiowe wspomnienia...no jakoś to do mnie nie trafiało i nie wiem czemu. Minęła chwila i przypomniałam sobie o tej pozycji, przeszukałam internety i mam. Mogłam oddać się lekturze. Zacznę od tego, że książka jak dla mnie jest bardzo ładnie wydana. Wolę ją co prawda bez obwoluty (i bez niej stoi u mnie na półce). Szkoda tylko, że zdjęcia, które są na początku każdego rozdziału nie są kolorowe, ale i tak widać jak pięknym psem była Trixie.

    Książka opowiada historię życia suczki rasy Golden Retriever o imieniu Trixie. Ta złotowłosa dziewczyna pozostawiła ślad w życiu pisarza na tyle ważny, że postanowił opowiedzieć jej historię. I to jak.

    W dzisiejszym wpisie będą chyba same pochwalne słowa, tak mnie ta książka oczarowała.  Mimo tego, że na początku pisarz wspomina swoje życie a Trixie pojawia się dopiero później wcale mi to nie przeszkadzało. Pisze tak ciekawie, że nawet życie bez psa było wciągające i interesujące. Oczywiście kiedy pojawiła się już na stałe gwiazda powieści, czas leciał jeszcze szybciej. Autor ma takie poczucie humoru, które zdecydowanie do mnie trafia, a wszystkie śmieszne przygody naprawdę bawią. "Golden retrievery mają lśniącą sierść, którą z entuzjazmem wszędzie rozsiewają, zwłaszcza na wiosnę, kiedy za każdym razem, gdy się otrząsają, unosi się nad nimi kłębiąca się chmura futra."

     Jeśli odłożymy na bok zachwyty to można zauważyć ogromną wyobraźnię autora i to, że naprawdę świetnie posługuje się słowem. Momentami za bardzo uczłowiecza sunię, ale krzywdy nikomu tym nie robi, więc nie mogę się do tego przyczepić. Ba...sama spojrzałam trochę inaczej na moją retrieverkę :)  "Każdy, kto kiedykolwiek otworzył serce i umysł przed psem, wie, że te stworzenia mają uczucia bardzo podobne do ludzkich"

     Na każdej stronie tej książki czuć miłość pana do swojego psa. Czytałam wiele książek opisujących relację właściciel - psiak, w każdej było czuć tą miłość i więź jaka miedzy nimi była, ale tu...to jest skondesowanie wszystkiego. Może to rezultat braku dzieci i przeniesienie tych uczuć na sunię, może, ale to jak pan Koontz potrafi opisać swoją miłość do psa jest niesamowita. Dla niego Trixie to albo córeczka albo złociste kochanie czy Mała. "Ten pies, ta indywidualność, ta futrzasta osoba, ta dusza była cudem i objawieniem"

"Będąc z nią i wiedząc, że dodajemy jej otuchy, spełnialiśmy obietnice, którą człowiek kochający psa składa swojemu przyjacielowi: zawsze będę cię kochał i przeprowadzę cię bezpiecznie przez każdą burzę"

    Autor dosyć mocno wspiera CCI (amerykańska organizacja szkoląca psy towarzyszące), o którym niejednokrotnie jest mowa w historii Trixie, w końcu ta sunia właśnie stamtąd pochodzi. Wiem, że te psiaki robią niesamowitą robotę, ale kiedy przeczytałam, że nasza bohaterka w ciągu 3 lat życia miała już 6 domów to zrobiło mi się przykro.

     Od samego początku wiemy, że jest to książka poświęcona Trixie, a co za tym idzie, na kilka ostatnich rozdziałów warto zaopatrzyć się w chusteczki.

     Nie wiem czy to przez fakt, że autor tak dobrze pisze czy przez główną bohaterkę, ale pokochałam tę książkę przeokrutnie. Z czystym sercem polecam nie tylko dla fanów rasy, ale dla wszystkich psiolubnych. 

"Być może to jest właśnie najważniejszy cel psów: na nowo obudzić w nas zadziwienie światem i pomóc do nie stracić, nauczyć nas ufać intuicji, tak jak one to robią, pomóc zdać sobie sprawę, że coś, co poznajemy intuicyjnie, może być realne jak coś, co poznajemy dzięki doświadczeniu."



czy to nie jest urocze? masa małych goldenów i piłeczek :)

Wiejskie życie

Wiejskie życie

     Czy mieszkanie w domu z ogródkiem pod miastem jest spełnieniem marzeń każdego psa? Wydaje mi się, że psu wszędzie dobrze tam gdzie jego kochany opiekun. Jednak należy pamiętać aby pies był członkiem rodziny, a nie chwilową zachcianką odstawioną w kąt. Wielu osobom wydaje się, że miejsce dużego psa (a w niektórych przypadkach każdego psa) jest w domu z ogródkiem a raczej na podwórku w budzie. Niestety to wciąż powszechna opinia, zwłaszcza w podmiejskich okolicach i tych trochę bardziej wiejskich. Zmienia się takie podejście, ale to w dalszym ciągu daleka droga przed niektórymi a co poniektórzy nigdy tego nie ogarną.

     Jak to jest z mieszkaniem pod miastem, mając ogródek do dyspozycji? Postaram się w kilku słowach opisać jak to wygląda u nas, jakie są blaski i cienie takiego rozwiązania

   Kiedy Biszkopt pojawił się u mnie w domu od samego początku miała kontakt z naturą. Okolice są jeszcze puste, tzn. mamy pól, łąk i lasów pod dostatkiem. Nasze spacery odbywają się przeważnie gdzieś na dużej, otwartej przestrzeni wśród różnych krzaczorów i traw. Z tego powodu (chyba) Holcia potrzebuje naprawdę intymnej atmosfery żeby się załatwić. Największe krzaki są do tego celu najlepsze, a i dobrze jak jest cisza, bo wszystko co jest inne od śpiewu ptaków czy szumu traw może przeszkodzić i trzeba pokonać kolejne kilometry aby znaleźć miejsce idealne. Nie raz już chciałam zrobić nam bardziej kulturalny spacer żebyśmy do domu uświnione nie wracały, ale kończyło się jak zwykle w buszu. Są zarówno minusy jak i zdecydowane plusy mieszkania w takiej okolicy. I dziś właśnie o tym chciałabym napisać. Jak to jest mieszkać pod miastem, w domu z ogrodem z psem.

Na pierwszy ogień kilka minusów, bo zawsze wolę gorsze wiadomości dostawać na początku

    Kleszcze

Przyznam, że kiedy mieszkałam w mieście, aż tak mocno nie skupiałam się na tych paskudztwach. Owszem pies był pod kontrolą, ale dość zwykła obroża dawała radę i jamnik przez całe swoje 14 letnie życie nie złapał ani jednego ohydnika. Wszystko zmieniło się razem z miejscem zamieszkania. Tutaj kleszczy mamy pod dostatkiem, bywały takie spacery kiedy ściągałam z Holi nawet 30 sztuk. Jak na razie, odpukać, przechodzimy przez okres ich największej działalności bez większych problemów.

    Dzikus rośnie

W związku z mniejszym zagęszczeniem ludności w mojej okolicy spacery przeważnie są bezludne albo bardzo mało ludzkie. I tu pojawia się problem. Holi jest bardzo ale to bardzo pro ludzka. Kocha wszystkich miłością przeogromną. Tak więc takie dzikie spacery trochę ją izolują i przez to nasze odczulanie na ludzi trwa trochę dłużej. Znalazłam na to patent pod postacią wyjazdowych spacerów do miasta. W końcu kto by chciał mieszkać z nieobytym dzikusem pod jednym dachem. :)

     Buszmen na spacerze

Okolice są jeszcze puste, tzn. mamy pól, łąk i lasów pod dostatkiem. Nasze spacery odbywają się przeważnie gdzieś na dużej, otwartej przestrzeni wśród różnych krzaczorów i traw. Z tego powodu (chyba) Holcia potrzebuje naprawdę intymnej atmosfery żeby się załatwić. Największe krzaki są do tego celu najlepsze, a i dobrze jak jest cisza, bo wszystko co jest inne od śpiewu ptaków czy szumu traw może przeszkodzić i trzeba pokonać kolejne kilometry aby znaleźć miejsce idealne. Nie raz już chciałam zrobić nam bardziej kulturalny spacer żebyśmy do domu uświnione nie wracały, ale kończyło się jak zwykle w buszu. Tak właśnie kończy się większość spacerów. A zwłaszcza te poranne, kiedy rosa jeszcze jest na trawie albo podeszczowe. Przeważnie zabieram też jakieś zabawki i szalejemy na okolicy, co wiąże się z brudnymi butami, spodniami czy kurtkami. O psie nie wspominając. Chociaż tutaj nie jestem do końca przekonana czy to minus, w końcu nie od dziś wiadomo, że brudny pies to pies szczęśliwy.


A teraz to co wszyscy lubią najbardziej, czyli optymistyczne spojrzenie na świat wokół nas.

    Ogródek

Zdaję sobie sprawę, że może to być albo błogosławieństwo albo przekleństwo. W końcu ile to się słyszało albo widziało psów, które całe życie spędzają na ogródku, bo przecież spacer "zabija", a teren poza ogrodzeniem na pewno jest skażony. Biedne psiaki mają do dyspozycji tylko swoje cztery kąty na powietrzu, znają każdą trawkę, każdą roślinkę i całe życie biegają sfrustrowane. Nie raz się okazuje, że psy blokowe mają dużo ciekawsze życie niż ich ogródkowi kumple. Ja wiedziałam od początku, że pies = spacer i to nie jeden. Nie było mowy aby pies załatwiał się na ogródku. A nasłuchałam się różnych pytań i widziałam przeróżne spojrzenia w moją stronę, no bo jak to tak: "masz ogródek i z psem na spacer wychodzisz?" Dla niektórych nie do przejścia. Fajny spacer należy się psu codziennie i to co najmniej trzy razy. To tak jakby ktoś nam kazał siedzieć w wielkim domu i całe życie nie wychodzić, a w tym czasie mógłbyś obserwować innych poza murami spędzającymi świetnie czas. Maskara. Prawda? To czemu robić coś takiego psu?
Jednak czemu ogródek jest dla mnie plusem? Sytuacje awaryjne. Nauka czystości. Chorobowe stany psa. O wiele łatwiej w pierwszych dniach szczeniaka w nowym domu wybiec z nim przed dom niż lecieć z 5 piętra przed blok. A kiedy umierasz z bólu albo jesteś chory a nie ma nikogo kto mógłby wyjść z psiakiem, zdecydowanie lepiej jest otworzyć drzwi i go wypuścić. To jedyne opcje jeśli chodzi o psie potrzeby na swoim terenie. Poza tym ogródek daje swobodną możliwość na dzikie harce z psem. Teren ogrodzony, nikt się nie wtrąca, obce psy nie przeszkadzają. Ogranicza nas tylko moja wyobraźnia, bo Holi ma ją zdecydowanie bardziej rozwiniętą. :)

     Przestrzeń spacerowa

O tak...Dzięki takiej ilości pól i łąk każdy spacer możemy mieć inny, bardziej lub mniej urozmaicony. Biszkopt może się legalnie, bez krępacji wybiegać czy nakopać dziur za wsze czasy. Owszem czasem trzeba uważać na dziki, ale po jakimś czasie idzie ogarnąć gdzie można włóczyć się na luzie a gdzie raczej przystopować

    Po prostu wolność

Owszem, są osoby, które pewnie dziwnie patrzą jak maszeruje po raz kolejny z psem, gdzieś tam daleko i to jeszcze z zabawkami, ale to na szczęście mniejszość u mnie. Mogę swobodnie wyjść z psem i nie narazić się na dzikie komentarze albo głupie pytania. Mogę spędzać ten czas z psem i tylko jej go poświęcić, bez opędzania się od "cmokaczy" czy innych "nachalników"

Mała wiejska anegdotka :)
Ja byłam na wyjeździe, więc Biszkoptem zajmowała się moja mama. Po południu odebrałam od niej telefon z serii "co robić?" Ja już w panice co się stało, gdzie kupię bilet do domu...a co się okazało? Pierdoła oblazła mrówkami. Mama wracając ze spaceru spotkała sąsiadkę, która pilnie wyrywała chwasty pod swoim płotem, niewiele myśląc zawołała mojego upiora co oczywiście nie obeszło się bez echa. Biszkopt musiał podbiec i dać się wygłaskać. Pech chciał, że wyłożyła się do miziania w miejscu w którym, jak się później okazało, roiło się od mrówek. Po zakończonym głaskaniu, w domu mama zauważyła, że pies jest cały w małych, czarnych, ruszających się kropkach. Stanęło na tym, że porządnie "przetrzepała" jej skórę aby się wszystkiego pozbyć. Na szczęście udało się. Ot taka codzienność z osiedlową przytulanką. :)

    Podsumowując, kocham moje obecne miejsce na ziemi i nie zamieniłabym go na nic innego. Mam nadzieję, że Holci podoba się równie mocno. Mimo wszystko uważam, że najważniejszy jest czas który poświęcamy naszym zwierzakom a nie miejsce w którym mieszkamy.

Martyna & Holi

jeden z przypadków kiedy ogródek jest zbawieniem
tak, to też nasza okolica :)
chwila zabawy na własnym terenie


Damą być

Damą być

     Świetnie czyta się o suniach, które zachowują się jak damy. Nie wejdą do kałuży, nie pobrudzą sierści. Potem nie trzeba litrów wody i godzin wycierania podłóg, ścian i siebie. Gorzej jeśli marudzą przy jedzeniu, bo przecież dworskie podniebienie cudów wymaga.

     marzenia...

     Do tej pory byłam przekonana, że mam wiejską sukę ;) Ani grama w niej delikatności. Jak chce gdzieś dojść to taranuje wszystko niczym czołg na misji. Doniczka przeszkadza dostać się do piłeczki? Żaden problem, wystarczy mocniej się przecisnąć i doniczka sama ustąpi. A że może się przy tym zbić...to w końcu problem człowieka. Wracasz do domu a tu wulkan szczęśliwości zamiata wszystkie kurze ogonem jakby od tego życie zależało. Plusem jest to, że pozbyłyśmy się skakania, więc mogę spokojnie wejść do domu. W zamian za to kręci się pod nogami dopóki nie wygłaskasz tak jak tego Biszkopt potrzebuje. Jesz kolację i raptem słychać porządne beknięcie? Wystarczy rozejrzeć się za psem. Moja Holi beka jak stary, dobry chłop po kilku piwach. Nie można tego nie usłyszeć. Siedzisz na kanapie z książką i raptem musisz się ewakuować na dwór? To właśnie poleciał biszkoptowy cichacz. Czasem, zwłaszcza po wołowinie, zdarzy jej się puścić takiego bączka, że przez dobrych kilka minut dom nadaje się do wietrzenia. Ostatnio to już nawet przestało być subtelne. Bywa, że nie sposób nie usłyszeć jaki zapach zaraz do nas doleci. Kiedy spotkamy na spacerze jej ukochanego kumpla, poza którym świata nie widzi to najczęściej wraca taka czarna, że zastanawiam się czy ktoś mi psa nie podmienił (kolega jest czarny). Całe szczęście, że tak samo jak kocha się brudzić to tak samo uwielbia prysznic :) Odkąd odkryła uroki tarzania, czasem mogę spotkać czworonożnego shreka na ogródku. Do tej pory nie przepada za czyszczeniem łap. Nie idzie jej do tego przekonać, przez większość czasu to takie nasze prywatne pole bitwy. Chociaż potrafi zaskoczyć i ze spokojem podawać łapki po kolei do wytarcia. Śmieciowe (dosłownie) jedzenie to jej chleb powszedni. Wprowadziłam kaganiec na spacerze, ale dla mnie to straszny widok - golden w kagańcu (dla niej to nie jest trauma, bo od małego przyzwyczajana i tak wiem, że to dla jej dobra) i co jakiś czas, jak już mam nadzieję, że nastąpiła poprawa zachowania wychodzimy bez pyszczkowej kratki. No i zdarza się (chociaż o dziwo coraz rzadziej), że wpadnie na genialny pomysł konsumpcji papierka, chusteczki czy innego badziewia na spacerze. Ślinotok jedzeniowy powoduje częstsze mycie podłóg i pranie ubrań na potęgę. A ścieżki wodne po piciu to już prawie epickie opowieści. Przy takich jej zachowaniach straciłam już nadzieję na jej szlacheckie maniery. Cóż...czego oczekiwać jak się mieszka na wsi? ;)

     Dziewczyna kocha wolność, wiatr w uszach, największe kałuże i dzikie pościgi z innymi. Nie przejmuje się kiedy biegnąc z jęzorem wywieszonym do ziemi wpada z całym impetem w człowieka, w końcu wiadomo, że to jego wina, bo się trochę nie odsunął. Przyzwyczaiłam się do tego i kocham całym sercem. Niczego bym nie zmieniła w tym potworku.

    A tu nagle okazuje się, że gdzieś ta dama jest schowana w tym biszkoptowym ciele. Jesteśmy na spacerze, Biszkopt sprawdza co w krzakach ciekawego można znaleźć. Kiedy już łaskawie wyszła na normalną drogę zauważyłam, że kuleje na przednią lewą łapkę. Co chwila staje i liże sobie tą łapkę, więc u mnie już zapaliła się czerwona lampka. Widziałam już łapki innych psów, które rozcięły sobie poduszki o źdźbła trawy, a poza tym nigdy nie wiadomo na co w tych krzaczorach mogła wejść. Jakiś czas wcześniej nasza czworonożna sąsiadka porządnie rozcięła sobie łapkę o szkło, które gdzieś tam leżało. Oczywiście trzeba było się zatrzymać i sprawdzić co się stało z biszkoptową łapką. I co? mały, tyci, maluteński kamyczek, kamiuszek nawet zaplątał się w sierść przy tej górnej poduszce, bo nawet nie przy poduszeczkach dotykających podłoża. Wyjęłam go i pies jak nowy. Prawdziwa księżniczka na ziarnku grochu. :)

   Przy okazji tego wpisu odkryłam jeszcze kilka wielkopańskich nawyków. Holi nie tarza się ani nie zjada innych odchodów. Cud? Szczęście? Nie wiem, ale nie lubi tego a ja nie mogłam o więcej prosić. Ponadto jak na trasie spaceru i swojego nosa spotka jakąś obcą kupkę to omija ją takim szerokim łukiem, że nie raz smyczy zabrakło. Nawet czasem mam wrażenie, że jest na mnie obrażone, że ją w taki miejsce przywiodłam.

   Tak więc okazuje się, że nawet w wiejskim psie drzemie miejski potencjał :)

Martyna & Holi


Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem - Lauren Fern Watt

Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem - Lauren Fern Watt

     Cóż...mam mieszane uczucia co do tej książki. Kiedy przeglądałam stronę jednej z moich ulubionych księgarni internetowych trafiłam na pozycję pani Lauren Fern Watt i od razu musiałam ją zamówić. Kocham duże psy, a jak jeszcze doczytałam, że autorka z Gizelle mieszkały w Nowym Jorku, musiałam przeczytać jak taki układ się sprawdza. Chyba miałam zbyt wygórowane oczekiwania. Sama nie wiem...chyba spodziewałam się czegoś pokroju "Marley i ja". Takiej luźnej, zabawnej historii związanej z najważniejszym czworonogiem w życiu autorki. No i się przeliczyłam. Momentami jest lekko, przyjemnie i zabawnie, ale to zdecydowana rzadkość. Jest za to bardzo wzruszająco. Od momentu pojawienia się pierwszych objawów "odkrycia" u Gizelle rozkleiłam się totalnie i musiałam odkładać książkę kilka razy.

     To historia życia autorki od momentu kiedy pojawiła się w nim piękna, pręgowana dama o iście książęcym imieniu Gizelle. Pani Watt dostała ją od mamy (mającej duży problem alkoholowy) w dniu 19 urodzin. Miałam nadzieję, że ich przeprowadzka do małych mieszkań w Wielkim Jabłku będzie obfitowała w trochę większą ilość zabawnych sytuacji. Jednak trudno tak nazwać reakcje przechodniów, które czasem kończyły się dla nich wyzwiskami. Za to nie raz nie dwa autorka przypomina nam o rozmiarach swojej ulubienicy. Doskonale zapamiętamy, że mastiffy angielskie są wielkości mini coopera ;)

     Jeśli odłożyć na bok oczekiwania o rozrywkowej książce to dostajemy pozycję o miłości człowieka do psa i odwrotnie. Autorka kocha swojego cielaczka i to czuć prawie z każdego zdania, które dotyczy suni. Widać tutaj miłość między psem a człowiekiem. Przeprowadzając się do Nowego Jorku nawet przez chwilę p. Lauren nie rozważała opcji zostawienia psa. To była jej przyjaciółka i za wszelką cenę chciała dopasować swoje nowe życie do wymagań psiaka. Miała też szczęście, że jej współlokatorka okazała się bardzo pomocna i kiedy opiekunce Gizelle zapomniało się rano wyjść z psem albo zanocowała u chłopaka to mogła liczyć na koleżankę. Nie do końca jest to dla mnie odpowiedzialne, ale może to tylko moje zdanie. Jak możemy przeczytać Gizelle jest naprawdę największą przyjaciółką autorki.

    Kiedy pojawia się to nieszczęsne "odkrycie" na pierwszym miejscu jest dobro psa. Jej potrzeby i opieka nad nią. Od tego momentu łzy leciały mi prawie cały czas. Gizelle miała raptem 6 lat, przecież to jest strasznie mało. Patrząc na mojego śliniaka nie umiem sobie czegoś takiego wyobrazić. Sześć lat to co najmniej o sześć za mało. Dziewczyny miały wyruszyć w podróż, ale i po tej części spodziewałam się więcej. Często słyszy się o właścicielach którzy zabierają swoje zwierzaki w niesamowite, ostatnie podróże. A tu...czegoś takiego nie było. Owszem jest Lista życzeń Gizelle i dziewczyny razem skrupulatnie skreślają każdą pozycję, ale momentami jest trochę ogólnikowo i za krótko. Taka podróż to wspaniały pomysł na spędzenie ostatnich chwil ze swoim przyjacielem, dlatego to taki trochę niewykorzystany potencjał. Zamysł super, wykonanie...mogłoby być lepsze. Chociaż może po prostu się czepiam i za wszystko winne są moje oczekiwania. Nie mniej jednak część II książki jest tak mega wzruszająca, że bez chusteczek się nie obejdzie. Ta bądź co bądź główna część historii o Gizelle jest po prostu za krótka. Niektóre punkty z listy życzeń zostały tylko wspomniane. "Najgorszy" jest koniec. Opis tego trudnego dnia jest świetny. Od momentu poranka do chwil po.

    Zapomniałabym dodać o jeden ważnej rzeczy. Zdjęcia!! Uwielbiam zdjęcia, obrazki w książkach. Tutaj mamy kilka fajnych fotek głównej bohaterki. Była przecudna :)

    Podsumowując. Książka generalnie mi się podobała. Jednak czegoś mi w niej zabrakło. Jeśli ktoś lubi takie zwykłe, codzienne historie z życia to ta powinna mu się spodobać. Jeśli oczekujemy czegoś zabawnego to jednak dobry, stary Marley ma pierwszeństwo. Jeśli potrzeba wyciskacza łez to jak najbardziej ta książka w to się wpasuje. Tony chusteczek powinni dodawać w prezencie.




Mieszkanie ze złodziejem

Mieszkanie ze złodziejem

     Dzisiaj słów kilka o tym jak się mieszka pod jednym dachem z czworonożnym złodziejem. Holi od małego ma w sobie żyłkę kleptomanki :) Nic się przed nią nie ukryje. Człowiek nawet nie wie co się psu może spodobać a już zdąży to stracić.
  
    Wiem, że okazja czyni złodzieja i to rzeczywiście się sprawdza. Wystarczy, że coś gdzieś odłożę i nawet nie zdążę o tym zapomnieć a już tego nie ma. O ile spodoba się psu. Najczęstszymi ofiarami kradzieży padają skarpetki. Moja wina. Mam taki nieładny zwyczaj (chociaż pies skutecznie mnie od niego odzwyczaja) zostawiania skarpetek gdzie popadnie. I w taki oto sposób nie raz, nie dwa przyłapałam psa na memlaniu jednej z nich. Raz nawet zdarzyła się mała wpadka. Chyba już o tym pisałam, jak Holi dzielnie połknęła skarpetkę i potem była nakręcona cała akcja aby ją zwróciła.

     Innym hitem są chusteczki, papier toaletowy albo ręczniki papierowe. Teraz jest z tym trochę lepiej, ale był czas, że naprawdę nic co przypomniało wymienione rzeczy nie ukryło się przed Biszkoptem. Czasem nawet całe rolki w łazienki wyciągała. Kradzież "prawie" doskonała, bo można było ją znaleźć na końcu rozwiniętej rolki.

    Kradnie wszystko co tylko wyda jej się interesujące albo wyczuje, że nada się do jedzenia.  Nie tylko domowe przedmioty padają jej łupem, ale także te podwórkowe. Ostatnio kupiłam kwiatki do doniczek na zewnątrz domu i jak to zwykle bywa są one w małych plastikowych doniczkach. Po przesadzeniu zapomniałam je sprzątnąć. Zostały na ziemi. Zdążyłam postawić piękne osłonki na parapet i co widzę? Biszkopt radośnie biegający z jedną taką plastikową sztuką. Radochy było co niemiara. Od niedawna w zapasie mam pasztet w lodówce, który m.in w takich kryzysowych sytuacjach działa cuda.

     Na całe szczęście nie kradnie nic a nic ze stołu czy blatu w kuchni. Mogę zostawić praktycznie wszystko i wyjść. Z ogromnym prawdopodobieństwem (na pewno nie 100%) będzie to w tym samym miejscu w którym je zostawiłam. To ogromny komfort dla mnie, bo nie mam duszy sprzątającej. Raz jeden tylko się taki występek zdarzył. Kiedy była jeszcze uroczym szczeniakiem. Dzień jakiegoś meczu, w moim domu wiążę się to z zestawem kibica, czyli piwo i czipsy. Nie pomyślałam i miseczkę z czipsami zostawiłam na rogu stołu. Traf chciał, że ona to wyniuchała i hop łapki na stół a jęzorek do miseczki. Miseczka bach i jedzonko się wysypało. Skubańcowi udało się skraść kilka niedozwolonych łakoci.

     Cały proces takiej kradzieży jest przeuroczy. Jak już wyczai co będzie się nadawało do zabrania skrada się po cichu, o ile 30 kilogramowa pierdoła może to zrobić bez zdradzenia swojej pozycji. Następuje szybki atak i sprint w ramach ucieczki z miejsca zbrodni. Najlepsze w tym wszystkim jest jej sprawdzanie czy ktoś ją goni. Podczas ucieczki tylko sprawdza kto zareagował. To chyba jej ulubiona część zadania. W końcu nie ma nic fajniejszego niż zabawa w "dogoń mnie". Czasem nie mogę się opanować ze śmiechu i to powoduje trudności w odbieraniu fantów. Jednak co robić kiedy wyraz pyszczka Holi po dobrze wykonanej robocie zwala z nóg?

Pozdrowienia dla wszystkich czworonożnych kleptomanów :)

Martyna & Holi

(fotki komórkowe, robione na szybko, więc tak jakość taka średnia jest)
zjeść czy nie zjeść oto jest pytanie
no czy to nie jest rozbrajające
Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger