Łap
Nie planowałam tego jakoś szczególnie. Taka sztuczka z przypadku, ciekawości czy się da. No i się dało :) Aktualnie, kiedy pada komenda "łap", Holi łapie większość rzuconych rzeczy.
Nasze początki.
Holi siedziała w komendzie "siad", ja stałam przed nią w niewielkiej odległości. I rzucałam...na początku największe i najłatwiejsze pluszaki. Tu z pomocą przyszła Ikea i jej piękny królik. Starałam się rzucać zabawki delikatnie i prosto do pyszczka. Tak naprawdę to nie wiem czy to rzucaniem w ogóle można było nazwać. Bardziej podawałam jej do pyska maskotkę. Potem delikatnie podrzucałam aby złapała. Dopiero jak już wyczaiła, że ma złapać to co leci to wtedy zaczęło to przypominać rzucanie, ale w dalszym ciągu na bliskiej odległości.
W miarę jak lepiej łapała większe zabawki, oddalałam się i rzucałam trochę mocniej, trochę pod innym kątem. Tak żeby musiała choć trochę się napracować. Chyba trochę za długo trwał łatwy etap, czyli rzucanie wprost do pyska, bo jak tylko zmieniałam, nawet delikatnie, kierunek lotu zabawki to małpiszonowi nie chciało się nawet szyi wyciągnąć. Przechodzenie z etapu "rzuć prosto to złapie" na "rzucaj, gdzie chcesz i tak jest moje" trwało trochę dłużej niż myślałam.
Oczywiście za każdą złapaną rzecz był smaczek w nagrodę.
Kiedy zabawki zaczęły być już w miarę łapane, dodałam komendę "łap". I znowu, ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia.
Nadszedł czas na żarełko. Tutaj, kiedy smaczek upadł na podłogę to starałam się być szybsza niż sunia aby nie było nagrody za nieudane wykonanie komendy. Jak złapała to naturalnie nagrodziła się sama :) Jedno jest pewne, nie rzucam jej jakiś totalnie małych kawałków, boję się żeby za szybko do gardła nie wpadło i nie stanęło.
No i to chyba tyle :)
Nasze początki.
Holi siedziała w komendzie "siad", ja stałam przed nią w niewielkiej odległości. I rzucałam...na początku największe i najłatwiejsze pluszaki. Tu z pomocą przyszła Ikea i jej piękny królik. Starałam się rzucać zabawki delikatnie i prosto do pyszczka. Tak naprawdę to nie wiem czy to rzucaniem w ogóle można było nazwać. Bardziej podawałam jej do pyska maskotkę. Potem delikatnie podrzucałam aby złapała. Dopiero jak już wyczaiła, że ma złapać to co leci to wtedy zaczęło to przypominać rzucanie, ale w dalszym ciągu na bliskiej odległości.
W miarę jak lepiej łapała większe zabawki, oddalałam się i rzucałam trochę mocniej, trochę pod innym kątem. Tak żeby musiała choć trochę się napracować. Chyba trochę za długo trwał łatwy etap, czyli rzucanie wprost do pyska, bo jak tylko zmieniałam, nawet delikatnie, kierunek lotu zabawki to małpiszonowi nie chciało się nawet szyi wyciągnąć. Przechodzenie z etapu "rzuć prosto to złapie" na "rzucaj, gdzie chcesz i tak jest moje" trwało trochę dłużej niż myślałam.
Oczywiście za każdą złapaną rzecz był smaczek w nagrodę.
Kiedy zabawki zaczęły być już w miarę łapane, dodałam komendę "łap". I znowu, ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia.
Nadszedł czas na żarełko. Tutaj, kiedy smaczek upadł na podłogę to starałam się być szybsza niż sunia aby nie było nagrody za nieudane wykonanie komendy. Jak złapała to naturalnie nagrodziła się sama :) Jedno jest pewne, nie rzucam jej jakiś totalnie małych kawałków, boję się żeby za szybko do gardła nie wpadło i nie stanęło.
No i to chyba tyle :)