Magia Konga

Magia Konga

      Początkowo dość sceptycznie podchodziłam do tego wynalazku. Ot taki bałwanek z dwóch stron dziurawy, a z tej większej strony to na bank wszystko szybko wypada. Jak zwykle poczytałam kilka recenzji, popytałam no i decyzja zapadła. Skoro to taki cud to trzeba zainwestować. Podobno niezniszczalny i zapewniający zabawę na dłuższy czas. Mój poprzedni psiak miał taką kulę smakulę (to się chyba tak nazywa) i był nią zainteresowany tylko od święta, więc trzymałam kciuki żeby Holi pokochała nowe ustrojstwo. Na szczęście mój psi egzemplarz trafił się wszystkożerny (i to dosłownie) a na szczęście tak jak wszystko wciąga tak brzuch ma chyba ze stali, bo do tej pory - odpukać, nie miałam z nią żadnych problemów. W związku z tym, że wszystko na jej wysokości nadaje się do jedzenia, jedną z podstawowych komend dla Biszkopta jest "nie rusz" i dumnie donoszę, że się sprawdza, z bardzo rzadkimi, małymi wyjątkami.
     Wracając do zabawki cud. Mamy wersję chyba najbardziej standardową, czerwoną w rozmiarze L i tak jak ja jestem zachwycona tak Holi to chyba jest w niebo wzięta. Uwielbiamy go obie. Ja mogę sobie pokombinować z nowym uzupełnieniem a sunia...to raczej wiadomo. Mamy go już od dłuższego czasu i w ogóle nie widać śladów używania. Jego zdecydowanym plusem jest to, że rzeczywiście trochę uspokaja moją pannicę. Kiedy za bardzo się nakręci ja wyjmuję albo na szybko uzupełniam konga, oczka robią się większe i nie dość, że jest chwila spokoju to jeszcze ta chwila trwa nawet po jego wyczyszczeniu :) Dzięki tej zabawce Holi chyba polubiła też piłki gumowe. Jakoś nigdy nie pała do nich miłością, ale zauważyłam, że teraz rzucanie piłką to jest zabawowy hit. A wszystko to dzięki albo przez bałwanka. Kolejny plus to możliwość mycia w zmywarce. Kiedy pierwszy raz Holi opróżniła trochę się obawiałam, że resztki będą się odkładać i nijak nie będzie można się ich pozbyć chyba, że rozwijając swoje zdolności manipulacyjne :) Na szczęście po pierwszym testowaniu w zmywarce nic się nie stało i w ten sposób najczęściej po kilku użyciach go domywam (dodatkowo opłukuje go po zmywarkowym myciu, tak dla pewności, że żadna chemia nie została).
     Jedyne co to jeśli kiedykolwiek ten egzemplarz nam się popsuje to następny kupię większy, bo mój łobuziak chyba coraz szybciej sobie z nim radzi albo ja czasami za mało kombinuje żeby jej utrudnić.



Nasze kongowe zestawy:
(żeby zatkać mały otworek przez długi czas używałam, używam małych kuleczek suchej karmy, a ostatnio odkryłam, że masło orzechowe ma to samo zastosowanie tylko wypełniam nim ten otworek od strony zewnętrznej)


Śniadaniowy:
ser biały, miód, suszona morela, wymiennie jabłko i gruszka

Standardowy:
sucha i mokra karma

Obiadowy:
mięso mielone, ryż, ugotowana marchewka

Ku zdrowotności:
płatki jaglane, ser żółty, bazylia, mielone siemię lniane

Owocowy:
naprzemiennie układam łyżeczkę jogurtu naturalnego (greckiego) z owocami, np.: jabłko, gruszka, borówki

Wielkanocny:
ugotowane jajko, ugotowana, starta marchewka, starty ser (czasem kroję w malutką kostkę), jogurt (naturalny, grecki)

Na słodko:
serek wiejski, banan, miód, można dodać suszone daktyle

Awaryjny: 
kilka kulek suchej karmy na dno, pokrojona parówka, pasztet,

Na upały:
mus jabłkowy, jogurt, sucha karma - mrozimy

Na ciepłą jesień:
puree z dyni, serek waniliowy, masło orzechowe do zatkania obu otworów - chwilę mrożę

Obiadowy 2.0:
kawałki piersi z kurczaka, ugotowane ziemniaki, zielony groszek

Brzoskwiniowy:
brzoskwinia, płatki jaglane, cynamon (opcjonalny), jogurt, masło orzechowe

Sezamowy:
zmielony sezam, banan, jogurt naturalny lub serek wiejski, (można zamrozić)

Warzywno - owocowy:
mus jabłkowy, puree z dyni, suszona żurawina, marchewka, liście szpinaku, masło orzechowe do zatkania (można zamrozić)


domowa pasta:  (przepis znaleziony u Bite'a)
ugotowana pietruszka (korzeń), pestki słonecznika, olej

Ilość możliwych kombinacji jest wprost nieograniczona co powoduje, że Kong to nie tylko świetna zabawka dla psa, ale też dobra zabawa dla nas dwunożnych :)

 pokaż bałwanku co masz w środku

kongowe szaleństwo

najlepszy kąt do wylizywania

nie ruszę się z miejsca dopóki nie będzie pusty

 moje pyszności...nie oddam

jednak najlepiej pasuje na swojej podusi

 dla potwierdzenia - różowa podusia najlepszym talerzem
Ciasteczka jabłkowo - cynamonowe

Ciasteczka jabłkowo - cynamonowe

     Co roku robimy prezenty rodzinie i przyjaciołom, psiarze dodatkowo obdarowują swoich czworonożnych domowników. Kiedy miałam jamnika (i nie byłam za bardzo wciągnięta w psie tematy) dawałam innym psom w swojej rodzinie kupne smakołyki. Odkąd jest Biszkopt (fakt to dopiero nasze pierwsze święta, ale mam nadzieję, że tak zostanie) postanowiłam zrobić dla nich ciasteczka. A jest co robić, bo czworonożnych najbliższych przyjaciół uzbierało się 13 sztuk

     Poszukałam w internecie, pomyślałam sama i dzisiaj prezentuje ciasteczka jabłkowo - cynamonowe z kawałkami moreli. (z lukrem dobrym dla psiaków) Z tych konkretnych ilości wyszło mi ok. 80 ciastek, strasznie dużo, ale u mnie to norma. Jak wychodzi mi za mało to po prostu źle się z tym czuje.

Czego potrzebujemy?
- 2,5 szklanki mąki pszennej, no muszę w końcu zainwestować w coś lepszego dla biszkoptowego brzucha
- 1,5 szklanki zmielonych płatków owsianych
- 1 łyżeczka cynamonu, chociaż wydaje mi się, że mogłam dodać odrobinę więcej
- 2 jabłka, starte na tarce (1 starłam na grubych oczkach i fajnie widać je w ciastkach, drugie na małych żeby był większy mus)
- 2 jajka
- 2 łyżeczki oleju, też zwykły, ale gdzieś widziałam, że wykorzystują olej kokosowy i chętnie kiedyś z nim spróbuje
- 1 szklanka wody
- kilka suszonych moreli, wiadomo im bardziej ekologiczne tym lepiej

do lukru:
- serek topiony, 100g
- woda, na oko


Do dzieła:
     W jednej misce wymieszałam mąki i cynamon. W drugiej jajka (wcześniej roztrzepane), jabłka, olej i wodę. Mokre przelałam do suchego i dorzuciłam wcześniej pokrojone w kostkę morele. Ciasto wyszło mi trochę za bardzo klejące więc można dodać trochę więcej mąki, ale decyzja ile i czy w ogóle należy do Was. Na podsypanej mąką macie rozwałkowałam ciasto i zabrałam się za wycinanie pięknych świątecznych ciasteczek. Jak już wycięłam co miałam wyciąć i nic nie zostało, wszystko zapakowałam do piekarnika (nie udało się na raz, bo wyszły mi 3 blachy) Piekłam w 175 stopniach przez 30 minut.


    Ciastka wyjęte, wystudzone można zabierać się za lukier. Serek rozrobiłam z wodą w małej miseczce. Dodałam wody na oko tak żeby nie było za gęste ani za rzadkie, a i tak wydaje mi się, że mogłam dać jej trochę mniej. Nie jestem jakimś wielkim ekspertem w dekorowaniu ciast i ciasteczek, więc metoda ozdabiania u mnie najprostsza. Zwinęłam rożek z papieru do pieczenia, napakowałam serka i na hura wszystkie polałam. Wyszło jak wyszło, najważniejsze żeby smakowało (chociaż jak cieszy oko pańci też nie jest źle).

Biszkopcik już przetestował, bo przecież kumplom nie można dać jakiegoś badziewia :) Smakowało.

Holi poleca :)

wersja obrazkowa

 tego potrzebujemy (zapomniałam o jednym jajku)
 teraz wszystko mieszamy (na górze po lewo składniki na lukier, które muszą jeszcze poczekać)

  
 kocham wycinać ciastka


pieczemy: 175 stopni; 30 minut

a po upieczeniu prezentują się tak

 ekspresowe lukrowanie
ciacha gotowe :) 

pierwszy tester

zatwierdzone

Ulubione miejsca w domu

Ulubione miejsca w domu

     Pewnie każdy pies ma takie swoje małe miejsce na ziemi a konkretnie w swoim :) domu. Niektóre (o ile nie większość) mają ich kilka. Wybierają je same bez naszej wiedzy albo z naszą pomocą.

    Jedno z takich miejsc ja zaprogramowałam w biszkoptowej główce. Stanęło na wiatrołapie gdzie Holi spędza całe noce. Od samego początku tam śpi i nie było z tym żadnych problemów, zaakceptowała je bardzo szybko. Co więcej odkryłam zbawienną moc tej części domu już pierwszej nocy. Kiedy planowałyśmy iść spać na początku maluch był w wielkim kartonie, niedaleko mnie. Awantura była praktycznie cały czas, nie spodobało się to co jej zaproponowałam. W końcu aby zdrzemnąć się chociaż 5 minut wyniosłam łobuza z całym dobrodziejstwem właśnie do wiatrołapu, zamknęłam drzwi i słuchałam...i nic...cisza, sunia poszła spać. Nie wiem czy to najlepsza metoda na uspokojenie szczeniaka, czy tak to powinno się odbywać, ale prawda jest taka, że u nas się spisało i od samego początku Holi śpi całą noc od 21 do 6 rano bez najmniejszego zająknięcia właśnie w wiatrołapie.

     Naczytałam się, że psiak powinien mieć wyznaczone takie miejsce w domu w którym może spokojnie odpocząć, odciąć się od tego co się wokół dzieje. Ale jak to zrobić z goldenem, który pragnie kontaktu z człowiekiem? Pewnie popełniłam jakiś błąd pozwalając jej drzemać w ciągu dnia w miejscu komunikacyjnym, ale do tego równie szybko się przyzwyczaiła jak do wiatrołapu i tak zostało. Kiedy Biszkopt leży na posłanku za kominkiem, ma czas dla siebie. Śpi, znosi tam zabawki, wyjada konga, ale nikt jej nie przeszkadza. Planuje dołożyć jeszcze jedno miejsce, takie naprawdę spokojne, ale na razie muszę je ogarnąć i wtedy zobaczymy.

Nie będę wspominała o kanapach i łóżkach, bo o tym innym razem :)

     Najukochańsze, bo wybrane w 100% przez sunie są schody. Na początku były zastawione kartonami z książkami żeby łobuz niczego nie próbował, ale kusiły niesamowicie. Powoli uczyła się jak przez nie przechodzić. w końcu się udało :) A jak tylko zobaczyła co kryje się na ich końcu i jak tam fajnie nie było mocnych. Uwielbia spędzać czas na górze nawet jeśli wszystkie pokoje są pozamykane, chociaż tam odpoczywa już zdecydowanie rzadziej. Prawdziwą miłością darzy środkowy schodek z którego widać najwięcej. Miejsce idealne, można się spokojnie położyć a na dodatek z wysokości widać czy nic podejrzanego się nie dzieje (np. czy drzwi wejściowe przez przypadek się nie otworzyły żeby można było czmychnąć na ogródek), pewnie też lepiej stamtąd słychać (zwłaszcza otwieraną lodówkę, względnie zmywarkę). Stąd nic się przed nią nie ukryje. Taki wewnętrzny monitoring :) Pomimo całej jej miłości do tego miejsca staram się ograniczać jej wycieczki na górę albo sam schodek, bo wiadomo młode to jeszcze i na stawy trzeba uważać. Jednak kiedy pańcia nie widzi to biszkopty harcują. Czasem dostaje pozwolenie na wdrapanie się gdzie tam tylko chce i wtedy może spokojnie sobie leżeć, obserwować i nawet spać.
   
 Martyna & Holi

 jak malutki biszkopt pokonuje wielkie kartony

 pierwsza samowolna wycieczka na górę po samodzielnym pokonaniu kartonów

a kuku...tutaj jestem
 patrząc z góry na innych
 odpoczynek

 domowy monitoring

 spokojnie, wszystko jest pod kontrolą

miejsce odpoczynku od świątecznego szaleństwa
Spacer idealny

Spacer idealny

     Mimo tego, że mieszkam w domu z ogródkiem to Holi od malusieńkiego maluszka jest przyzwyczajona do co najmniej 3 spacerów poza swój teren. Czasem bywa ich więcej, ale 3 to jest absolutne minimum. Ogródek to przedłużenie domu nie tylko dla mnie, ale i dla niej...taki dodatkowy pokój w którym można się pobawić na świeżym powietrzu :) Pierwszy w okresie jesienno - zimowym jest zdecydowanie krótszy niż z cieplejszych miesiącach, przeważnie wtedy jest też ciemno i mało przyjemnie (brak latarni w okolicy czasami przeszkadza). Ostatni zawsze jest super, ekstra szybki, taki ostatni sik na dobranoc :) Wychodzi na to, że tytuł naszego spaceru idealnego otrzymuje spacer środkowy, który wychodzi o różnych porach, najczęściej okolice 16:00 i trwa od 45 minut do co najmniej 1,5h. Jak się niedawno dowiedziałam dobry spacer powinien mieć zarówno rozgrzewkę jak i spokojne zakończenie i staram się to egzekwować. Mam nadzieję, że jak się do tego przyzwyczaimy to łatwiej będzie wdrożyć się w jakieś sportowe treningi.

     Kiedy zbieramy się do wyjścia (a w okresie zimnym to głównie ja się zbieram, bo Biszkopt jest zawsze i wszędzie gotowy do wyjścia) Holi przeważnie już siedzi prawie na drzwiach i z jęzorem na wierzchu czeka na zwolnienie blokady pod postacią drzwi. Żeby za mocno się nie ekscytowała staram się wdrażać małą samokontrolę: jak nie siedzi to pada komenda "siad", zakładam obroże, podpinam smycz, naciskam klamkę pada komenda "czekaj", ja wychodzę, dalej "czekaj" i po chwili "chodź". Przy furtce zapada decyzja czy idziemy w prawo czy lewo i nie wiem czy ona widzi coś w mojej postawie czy naprawdę zaczyna łapać te słowa, ale zawsze wie w którą stronę idziemy.
Rozgrzewka: początek spaceru to zwykły krótki marsz, chwila na utworzenie połączenia w mózgu, że to spacer taki sam jak każdy inny, nie trzeba gnać do przodu, bo i tak wszędzie dojdziemy. Potem powinien być kłus trwający ok, 2minut następnie swobodny bieg psiaka (ok.2min). Nawet czasami nam to wychodzi, delikatnie podbiegamy w jakieś miejsce, ale która to część rozgrzewki to nie mam pojęcia, a że nie noszę zegarka to nie wiem też ile trwa :) Kolejnym etapem są ćwiczenia o niskiej intensywności (np. pokonywanie schodów, wskakiwanie na murki), my na razie tego nie realizujemy bo nie mamy schodów ani górki w okolicy a skakanie na cokolwiek to dla Holi już dziki szał.

     Jak już jesteśmy rozgrzane docieramy do właściwej części spaceru. Często biorę ze sobą jakąś zabawkę albo i dwie no i smaczki oczywiście. Mamy dwie opcje takiego spaceru: łąki albo bliżej cywilizacji. Ten drugi jest bardziej wymagający mózgowo dla Biszkopta. Mijamy po drodze sporo innych ogródków, na większości są psy. I tu ja muszę wykazać się kreatywnością żeby Holi była mnie ciekawa a nie jakiegoś kumpla, który drze się niemiłosiernie. Czasem wygrywam a czasem przegrywam z kretesem, bo nawet spadający liść jest ciekawszy. Opcja spaceru polowego jest połączeniem mózgownicy i mięśni. Początkowo trochę się szkolimy - obie. Ja jak egzekwować to co chce a Holi jak mnie słuchać. Są to zwykle komendy, sztuczki, które już zna, ale potrzebuje większych rozproszeń aby je przetestować. Podstawą każdego naszego spaceru jest praca nad chodzeniem na smyczy (dzikus czasami ciągnie) oraz przywołanie (które częściej nie istnieje niż go widać). (przywołanie - początki) Potem zabawa - czyli to co miśki lubią najbardziej, aportowanie, przeciąganie. Na koniec, swobodne szaleństwo psa, takie małe odmóżdżenie, jednym z elementów jest kopanie dołów (na polach, chyba można?)..  (koparka)  Na razie nie mam zaufania, że do mnie przyjdzie, chociaż czasem udaje mi się mile rozczarować :) Pracuję nad sobą bardzo, bardzo :) W związku z tym zabieram długą linkę i tak sobie spacerujemy.

     Koniec spaceru to powolny marsz do domu bez wygłupów. Jak jest porządnie zmęczona to nie ma problemu, a jeśli zmęczona jestem tylko ja to wtedy pojawia się bunt i gryzienie butów żeby tylko pańcia się zatrzymała i nie zabierała do domu. Według informacji, które nabyłam warto byłoby po takim spacerze dodać ćwiczenia rozluźniające na leżącym psie oraz masaż, ale tego jeszcze nie potrafię, więc naturalnie to omijamy. Kto wie może następne szkolenie powinno być z masażu...(w końcu Holi ma fizjoterapeutę pod dachem)

Udanych spacerów

Martyna & Holi

 pierwsze próby przywołania na spacerze
 szkolenie spacerowe - waruj
 zdobycz spacerowa

 szkolenie spacerowe - waruj, czekaj

  własne eksplorowanie

 poznajemy okolice na lince

 utrwalanie sztuczek - suseł

kiedy pańcia zapomni szarpaka to i smycz się nada
Skąd to imię?

Skąd to imię?


Jestem fanką imion, które coś za sobą niosą. Nie wierzę przy tym, że imię definiuje nas jako ludzi, ale czasem fajnie wiedzieć skąd się wzięło, co oznacza czy nawet jaki kolor do niego pasuje ;) W związku z tym chciałam, bardzo chciałam żeby mój biszkopt miał imię ładne, proste, o jakimś znaczeniu. Jako fanka Gry o tron zaczęłam tam szukać ciekawych imion i trafiłam na jedno idealne, ale niestety za trudne dla niektórych dorosłych a dla dzieci to pewnie w ogóle niewykonalne - NYMERIA. No czy to nie jest piękne imię dla suni?? Niestety chciałabym z psiakiem pracować z dzieciakami, więc wolałam żeby nie łamały sobie języka już na wstępie, a jakoś nie mogłam wykombinować ładnego skrótu. Tak więc moje imię idealne odpadło. Lista zastępcza rozrastała się w szalonym tempie, ale żadne nie było tym jednym, jedynym. W ciągu tych dwóch miesięcy kiedy przygotowywałam się na przyjęcie biszkopta pod swój dach przeszukałam chyba cały internet, wszystkie książki i filmy :) Lista w końcu zawęziła się do trzech imion: Goya (dobrze się wymawia), Shani (od wiedźmińskiej rudowłosej medyczki, no ale biszkopt to biszkopt a nie rudzielec) i Holi. Zakładałam, że kiedy zobaczę ją po raz pierwszy na żywo to któraś z tych nazw do mnie przemówi. Jak już wiadomo usłyszałam to jedno hasło jak tylko pyszczek łobuziaka pojawił się na horyzoncie i stanęło na HOLI.

Czemu akurat to? Fascynują mnie Indie, pokochałam jogę i właśnie w wierzeniach hinduistycznych znalazłam inspirację jak nazwać moje stworzenie :)

Kilka faktów: Holi to święto radości i wiosny obchodzone u nich w miesiącu phalunga (luty - marzec). Na południu Indii patronuje mu Kama, czyli bóg miłości. (mądrości wzięte z wikipedii)

Nasze wyjaśnienie: Osobiście uwielbiam wiosnę ze wszystkich pór roku, moja Holi urodziła się pod koniec lutego, szczeniak goldena (chociaż chyba każdy) to radość w najczystszej postaci, do tego biszkoptowa panna rozsiewa miłość, gdzie tylko się pojawi. Czy mogło być jakieś inne imię lepiej oddające tego czworonoga? no nie :)








Uczymy się

Uczymy się

     Jak już pisałam zaczęłyśmy z Holi przygotowywać się do pracy w dogoterapii. Jesteśmy po dwóch niedzielach szkoleniowych i muszę powiedzieć, że po tej ostatniej widzę światełko w tunelu :D Nie jest tak źle jak myślałam. Dotarło do mnie, że mój wulkan energii i miłości da radę a ja razem z nią. Szkolimy się w Warszawie, więc musiałyśmy odpowiednio wcześniej wyjechać, nie tylko żeby zdążyć, ale żeby też zrobić sobie porządny spacer. Niestety Holi w dalszym ciągu nie jest jakąś specjalną fanką samochodu, więc każdy koniec jazdy musi być zakończony spacerem uspokajającym. Dwa tygodnie wcześniej Biszkopt musiał się pokazać z jak najlepszej strony, w tym tygodniu pańcia miała sprawdzian (zaliczony). Odnośnie testu predyspozycji...dostałyśmy wyniki i jest dobrze, jest nadzieja, ale czeka nas też całkiem porządna praca nad emocjami.

                                        wyniki naszego testu predyspozycji przeprowadzone przez szkołę Perro

     Potem długie, męczące dla Holi szkolenie. Niestety formuła kursu jest taka, że spędzamy kilka godzin pod rząd na szkoleniu praktycznym psiaków. Rano miałyśmy warsztaty z przywołania...cóż..nawet nie wiem jak to opisać, bo przywołanie to jest to coś nad czym mocno pracujemy a efekty są delikatnie mówiąc marne, czasem reaguje od razu a czasem szukaj wiatru w polu...Prowadzące pokazały nam fajne ćwiczenia wymagające dobrego pomocnika, które na pewno wdrożymy do pracy tutaj w domu. Holi jest z rana bardzo, bardzo pobudzona i to wpływa na jakość jej ćwiczeń. O ile na przez kilka pierwszych wychodzi z niej mały szatan o tyle później trochę się koncentruje i zaczyna to przypominać fajną pracę :)
     Po warsztatach na podwórku przyszedł czas na szkolenie w budynku. Na szczęście tym razem wszystkie psiaki ćwiczyły razem. Taka forma szkolenia jest dla Holi łatwiejsza, bo potrafi się skupić i mnie słuchać. Z tej części dnia też wyniosłyśmy sporo nowych zadań do ćwiczenia w domu. Kilka miałyśmy już na podstawowym szkoleniu w rewelacyjnym warszawskim Zuziku (link do szkoły). Dzięki temu było nam nieporównywalnie łatwiej. Holi pięknie już reaguje na komendę "noga", ustawia się bardzo ładnie przy nodze i nawet nie zawsze oczekuje na smaczka.
     Najważniejsze zadanie po niedzielnym szkoleniu: mocno, bardzo mocno pracować nad sygnałem neutralnym, dzięki któremu ma być łatwiej na egzaminie. Czytałam o tym wcześniej, ale jakoś nie przyswoiłam sobie jak jest potrzebny. No nic, nadrobimy. Sygnał neutralny to taki dźwięk, który ma być dla psa wiadomością, że ma zwrócić na mnie uwagę i nie nieść za sobą żadnego ładunku emocjonalnego. Po szkoleniu praktycznym była chwila teorii. Na całe moje szczęście Holcia była już tak zmęczona, że padła i zasnęła na całą godzinę. Była tak wymęczona, że nawet mała awantura, która się wywiązała bo jakiś pies zaczął szczekać a za nim pozostałe, dotarła do niej z opóźnieniem i przyłączyła się do ogólnoklasowego szczeku na końcu. Młodej trochę pod koniec znudziło i siedziałam jak na szpilkach żeby zajęcia już się skończyły i można było się ewakuować :)
    Generalnie udało się przetrwać, czegoś nauczyć, odebrać certyfikat kończący kurs podstawowy i wrócić do domu aby odpocząć. A w styczniu zaczynamy kurs zaawansowany...

Martyna & Holi


                                                                          pies na wykładzie

                                                         jeden etap za nami, kolejny przed nami

Sobotni wypad z psem. Nieborów i Arkadia

Sobotni wypad z psem. Nieborów i Arkadia

Już nie pamiętam jak trafiłam na to niesamowite miejsce, ale było warto. Kolejne psiolubne miejsce na naszej liście:

Nieborów i Arkadia     o ogrodzie

Co za świetne miejsce :) Odwiedziłyśmy tylko Arkadię, bo na Nieborów nie starczyło już sił. Zarówno teren ogrodów barokowych w Nieborowie jak i ogród romantyczny w Arkadii pozwalają na psie wizyty na smyczy oraz pod warunkiem zakupu biletu ulgowego. Kiedy my tam byłyśmy (lato 2016) koszt takiego biletu wynosił 8zł (dla każdego ogrodu oddzielnie). Dodatkowo po wykupieniu biletu dostajesz psi zestaw - czyli torebkę i papierową szufelkę wiadomo na co :)

Arkadia leży w województwie łódzkim jakieś 82km od Warszawy, autostradą można dojechać w godzinę. Ogród romantyczno - sentymentalny - angielski  został założony przez Helenę Radziwiłłową w 1778r. Jest niesamowicie klimatyczny i baśniowy, ja zakochałam się w nim totalnie, a Holi...ciężko powiedzieć :) 

To była nasza kolejna wyprawa, więc człowieki już trochę lepiej zorganizowane. Oprócz standardowego psiego wyposażenia dorzuciłam kilka przydasi dla siebie: żel antybakteryjny do rąk, krem z filtrem i coś na ząb. Nie mogło zabraknąć zabawki (chociaż za dużo się działo i ani razu z niej nie skorzystała), butelki z wodą i miski (w okresie letnim to są pierwsze rzeczy, które pakuję), ręcznika, wyposażenia ochronnego samochodu w skład którego wchodzą - podkłady higieniczne, koc i torebki. Coś na ząb dla psiaka też się znalazło, ale w bardzo ograniczonej ilości ze względu na problemy z jazdą. 

Holcia jako 6 miesięczne szczenię nie mogła za dużo brykać, więc przystanki były równie częste co spacerki. Na terenie ogrodu jest staw i mała rzeczka Skierniewka toteż trzeba było biszkopta pilnować żeby nie zachciała się akurat wykąpać, chociaż w rzeczce pańcia pozwoliła na trochę luzu i moczenie łapek zaliczone :) Generalnie jest to niesamowity kompleks ogrodowy, z licznymi zabytkowymi budynkami i romantycznymi ruinami (gdyby ktoś szukał miejsca na sesję ślubną to jest to właściwe miejsce). Bardzo przyjemnie się tam spaceruje z psiakiem, są wytyczone alejki, ale z trasy też można zejść i trochę na dziko pobiegać i odpocząć na zielonej trawce. Psy nikomu nie przeszkadzają a mogą bawić się równie dobrze jak ich dwunożni kompani. Nie wiem jak to określić, ale Holi chyba była zaciekawiona tym gdzie jest, każdą ruinę musiała obwąchać (w końcu w domu takich nie ma). Nie bała się żadnego z miejsc, żadnej budowli czy większego skupiska krzaków. Socjalizacja pełną gębą. Oczywiście po całej wizycie nieżywa sunia dotarła do domu aby spać dalej.
Czy tam wrócimy? Nie wiem...ale to tylko dlatego, że jest jeszcze tyle miejsc w które chciałabym pojechać w duecie. Zdecydowanie polecamy :)

Jeśli chodzi o Nieborów...Holi była już za bardzo zmęczona, więc została z pańciem a pańcie poszły zobaczyć co takiego tam jest. Do ogrodu w Nieborowie można wejść z psiakiem na takich samych zasadach jak w Arkadii. Tutaj mamy do czynienia z ogrodem barokowym, a więc takim bardzo wyreżyserowanym, poukładanym. Jest to ładne miejsce na spacer, ale mi osobiście do gustu nie przypadło, wolę trochę mniej ogarnięte przestrzenie. 

Martyna & Holi
                                                              a może by tak łódką popływać?

                                                                         chwila odpoczynku

                                                                                    a co to?

                                                                       poszukiwanie cienia

                      piąteczka a później nagroda, prawda?

                                                                      łapki zamoczone, wyjazd zaliczony

                                                          obowiązkowe mizianko na zakończenie

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger