Sterylizacja - jak to u nas było
Nadszedł ten wielki dzień dla mnie, bo Holi tak naprawdę nie wiedziała, że się coś szykuje. O kurczaki jak to ciężko jest być panikarą...Trochę (dobre sobie) się denerwowałam, bo to przecież zabieg w pełnym znieczuleniu, nawet przez chwilę przeszło mi przez głowę żeby może jednak się wycofać i nie męczyć psa. Na szczęście ta myśl tak szybko jak się pojawiła tak szybko zniknęła. Trzeba przyznać, że mój argument aby się wycofać był beznadziejny :)
Pojechałyśmy do lecznicy, którą dosyć starannie wybrałam. Nie chciałam jechać do Warszawy, bo wiem, że mamy dobrych lekarzy tu w Legionowie. Dodatkowym powodem dla którego padło na najbliższą miejscowość była niechęć Holi do jazdy samochodem, nie chciałam dodatkowo jej stresować. Tak więc padło na LegWet w Legionowie. Nasłuchałam się i naczytałam wielu pozytywnych opinii stąd taki wybór.
Wcześniej przed zabiegiem byłyśmy na badaniach krwi aby można było dobrać najlepsze znieczulenie dla mojego 'malucha'. Dostałyśmy zalecenie aby Holi nie jadła co najmniej 8h przed zabiegiem, a to dopiero wyzwanie dla takiego głodomora (na smaczki).
Dodatkowo zdecydowałam się na zdjęcie RTG stawów aby przekonać się, że nic złego się nie dzieje. Wiem, że znowu odezwało się moje panikarstwo, bo żadnych objawów nie zauważyłam, ale dobrze jest sprawdzić bioderka w jej wieku (rok i 2 miesiące). Poza tym takie zdjęcia robi się w znieczuleniu ogólnym, dlatego warto oba te zabiegi połączyć.
Następnego dnia miałyśmy stawić się na kroplówkę. Pojechałyśmy z samego rana żeby za dużego ruchu nie było a okazało się, że trafiłyśmy na prawdziwe oblężenie :) Na szczęście kroplówkowiczów praktycznie nie było, więc na pełnym luzie wysiedziałyśmy ok.40 min zanim zeszła jej porcja. Na do widzenia dostała od lekarza zastrzyk przeciwbólowy i zalecenie aby do 4 dni od jutra podawać jej rano i wieczorem po jednej tabletce pyralginy. Przyznam, że byłam bardzo mile zaskoczona tym jak Holi szybko dochodziła do siebie. Jak zwykle wcześniej naczytałam się różnych historii i byłam przygotowana na najgorsze a tu moja dzielna dziewczyna radziła sobie wyśmienicie. Nie wiem czy to zasługa jej młodego wieku, dobrego zdrowia czy rodzaju znieczulenia jaki stosują w tej klinice (wziewnie - sewofluran), ale co by to nie było to zadziałało. Tego dnia była trochę senna. Chwila ruchu i sen totalny. Nawet nie zareagowała jak ją na jedzenie wołałam. Ogólnie kondycja zaskakująco dobra.
Druga doba po zabiegu.
Ten dzień był pod znakiem kupki ;) Cały dzień na nią czekałam. I doczekałam się dopiero wieczorem. Oprócz tego dość szybko się męczyła. Chwila zabawy czy spaceru i trzeba było dłuższego odpoczynku. Wieczorem już brykała tak jak zawsze przez co muszę trochę bardziej kontrolować jej szaleńcze zapędy.
Wizyta kontrolna.
Po dziesięciu dniach powinno dojść do ściągnięcia szwów. U nas a właściwie u Holi zostały zastosowane szwy rozpuszczalne, więc byłyśmy tylko na wizycie kontrolnej. Trzeba było brzuszek w lecznicy pokazać. Misja sterylizacja została zakończona sukcesem :)
brzuchal 11 dni po zabiegu |
- przed pierwszą cieczką; praktykowane przed wszystkim w Stanach u nas to chyba jeszcze rzadkość. Podobno minimalizuje prawdopodobieństwo wystąpienia nowotworów gruczołów mlekowych do zera.
- 2 miesiące po pierwszej cieczce; suczka jest już wtedy dojrzała płciowo
- nasza opcja, czyli 3 miesiące po pierwszej cieczce; a to dlatego aby sunia mogła w pełni przejść skok hormonalny, który występuje 2 miesiące po cieczce. Czy to dobry wybór? Mam nadzieję, że tak.
- po drugiej cieczce; aby wszystkie zmiany w organizmie mogły spokojnie mieć miejsce
Mam nadzieję, że udało mi się pokazać, że nie taki diabeł straszny. Fakt, sama trochę (no może trochę bardziej) panikowałam przed, w trakcie i po, ale teraz z perspektywy czasu wiem, że ciut przesadzałam. Trzeba pamiętać aby dbać o psiaka nie tylko po zabiegu kiedy widać, że źle się czuje, jest osłabiony, ale także (przynajmniej) przez te kilka dni do ściągnięcia szwów. To wtedy pannica czuje się przeważnie dobrze albo względnie dobrze, chce szaleć, biegać jak gdyby nigdy nic. To my musimy ją przystopować żeby za chwilę nie biec z powrotem do weterynarza, bo szwy puściły, bo przepuklina się zrobiła, bo ogólnie jest źle.
Wiecie co było najgorsze w tym wszystkim? Zostawienie psa w lecznicy ze świadomością, że będą ją kroić, bo ja tak wymyśliłam i powrót do pustego domu. Mam psiaka dopiero od roku, ale te 3 godziny, które spędziłam w domu bez merdającego ogona czy po prostu chrapiącego złotka na kanapie były strasznie puste oraz smutne i to mimo świadomości, że przecież zaraz ją przywiozę. Na całe szczęście taki zabieg odbywa się raz w życiu i obyśmy nigdy więcej nie musiały przechodzić czegoś podobnego.
Życzę wszystkim suniom aby ich kastracje przebiegały bezproblemowo a ich człowiekom aby mieli nerwy ze stali :)
Martyna
(Holi smacznie śpi i pewnie śni o kopaniu dołów ;) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz