Tydzień pod znakiem weterynarzy
Miałyśmy też wizytę u lekarza w związku ze szczepieniami. Holi uwielbia swoją panią doktor. Zawsze nie może się doczekać kiedy wejdzie do gabinetu, a na miejscu czuje się jak u siebie penetrując wszystkie zakamarki co i rusz sprawdzając czy dostanie coś dobrego. Cele wizyty i zabiegi, które na nich miała nie robiły jej większej różnicy. Tak było do momentu kastracji. Od tego momentu nie znosi zastrzyków. O matulu jedyna, ile to biedactwo potrafi nakombinować żeby zwiać przed strzykawką. Strasznie mi jej wtedy szkoda, ale co zrobić, mus to mus. Tym razem wypadły na dodatek dwa zastrzyki: wścieklizna i choroby zakaźne. Zawsze myślałam, że nowa moda (dla mnie w pełni niezrozumiała) na nie szczepienie dotyczy tylko "wyedukowanych" mam ludzkich. Jakie było moje zdziwienie kiedy gdzieś przeczytałam pytanie o szczepienie lub nie psów. Byłam w szoku. Dla mnie to oczywiste, że idę psa szczepić kiedy jest taka potrzeba. Nie dyskutuje z tym. To nie tylko ma zabezpieczyć mojego psa, ale też wszystkie inne, które mogłyby się czymś zarazić. To jest według mnie odpowiedzialność. Owszem powikłania mogą być, ale możemy je minimalizować. Powinniśmy być świadomi kiedy szczepić psa i czym, ale żeby w ogóle z tego rezygnować, bo gdzieś, kiedyś, czyjś pies zachorował to już dla mnie totalna abstrakcja. Ufam mojej weterynarz i wierzę, że wie co robi i nie skrzywdzi mojej suni. Warto poszukać takiego lekarza, bo wtedy o wiele łatwiej jest przekonać się do różnych preparatów, zabiegów. Tak więc my już po komplecie szczepień, następne zakaźne dopiero za 2 lata a wścieklizna ustawowo za rok. Tym razem Holi bardzo chętnie opuszczała gabinet, bo za drzwiami czekała goldenia koleżanka :)
Aby nie było za różowo w tym tygodniu odwiedziłyśmy weterynarza(y) jeszcze dwa razy. Szew po sterylce jeszcze jest na etapie gojenia i niestety w poniedziałek trochę się zaczerwienił. Początkowo nie panikowałam, bo myślałam, że to jej reakcja na świeżo skoszoną trawę (już kiedyś tak miała, że pojawiły się malutkie krostki jak za długo siedziała na skoszonym ogródku). Zmian w zachowaniu Biszkopta nie zauważyłam, nie wylizywała, to i się nie martwiłam. Jednak we wtorek nie dość, że nie zeszło to jeszcze bardziej się zaogniło a na samym końcu szwu pojawił się jakiś wysięk. Wrodzona panikara podpowiedziała "do weta!". Pojechałam z nią na nocny dyżur (do LegWetu - tam gdzie miała zabieg mają otwarte 24h), bo akurat to wszystko zauważyłam już po 21. Odczekałyśmy swoje i trafiłyśmy na przemiłą panią doktor, która przede wszystkim mnie uspokoiła. Stwierdziła, że to jest reakcja organizmu na szwy, które właśnie teraz zaczynają się rozpuszczać. Holi dostała zastrzyk (kolejny) z 48h antybiotykiem oraz jakiś płyn do przemywania w domu (nie pamiętam nazwy). Nie miała temperatury. Pani doktor sprawdziła też dla pewności na usg czy nic się w środku nie dzieje i tak jak podejrzewała brzuszek pusty, bezproblemowy. Uspokojone mogłyśmy wracać do domu. Na kontroli stawiłyśmy w czwartek u lekarza, który ją prowadził przez kastrację. Skubana tak go sobie zapamiętała, że jak tylko go zobaczyła to mogła uciekać z lecznicy. Niestety musiała wejść do gabinetu i dać zobaczyć brzuch. Dla pewności dostała jeszcze jeden zastrzyk z antybiotykiem i do domu. Teraz szew wygląda bardzo ładnie, normalnie. Dodatkowo polecony został Octenisept do przemywania. A gdyby ktoś nie znał tego cuda w sprayu, które pomaga nie tylko naszym psiakom, ale i nam, to warto sprawdzić co to jest np. w takim fajnym miejscu jak TO
Tak więc kolejny ciekawy tydzień za nami, oby takich mniej :) Czas na weekend :)
Martyna & Holi
po ciężkim tygodniu trzeba odpocząć |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz