365 dni razem

365 dni razem

w podróży do nowego domu
     Właśnie mija rok odkąd moje życie wzbogaciło się o goldena. To takie spełnienie marzeń. Odkąd tylko pamiętam chciałam goldena. Początkowo rodzice w ogóle nie chcieli psa w domu w obawie, że wszystkie obowiązki spadną na nich, a do tego mieszkanie w bloku i pies? taki duży pies? Udało mi się po dłuższym czasie wyprosić psa i tak oto w ramach porozumienia pojawił się jamnik. Mój cudowny, kochany jamnior. Jednak zawsze gdzieś tam z tyłu głowy czaiło się złotko. Moje maleństwo odeszło za tęczowy most w 2015 roku, do tego przeprowadziłam się pod miasto do domu z ogródkiem i nie wyobrażałam sobie życia bez psa. Ból po stracie przyjaciela jest ogromny, ale dla mnie nie istnieje dom bez czworonoga, więc powoli kiełkowała myśl o nowym psiaku. W związku z tym, że mamy dom i miejsca pod dostatkiem chciałam przedstawiciela większej rasy niż jamnik. I tak oto z otchłani umysłu wrócił golden. Przeszukałam setki ofert i znalazłam tą jedną jedyną kruszynkę (wtedy kruszynkę). Dokładnie 30.04.2016 roku jechałam ją odebrać.
Jaki jest mój, własny, prywatny ideał? Jak zmieniły się moje wyobrażenia odnośnie goldenów? O tym słów kilka. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie takie są i opisywane sytuacje, zachowania dotyczą mojej suni, ale widziałam już sporo złotek, które wykazują podobne cechy.

     Przede wszystkim zdałam sobie sprawę, że reklamy i filmy kłamią. Aby mieć goldena z reklamy trzeba włożyć masę pracy a i to nie zawsze gwarantuje sukces. Przed nami prawie drugie tyle tej pracy co już włożyłam, bo gdzieś po drodze wkradły się błędy, które teraz trzeba wyeliminować. Chcąc się przygotować na złotego malucha zaopatrzyłam się w książkę o rasie, ale niestety nie dowiedziałam się tak naprawdę tego co mnie czeka. Przyznam, że w dobie internetu nie wpadłam na to aby skorzystać z grup na facebooku i tam poszukać informacji. No cóż...mądry Polak po fakcie (bo o szkodzie nie ma mowy).

ta czerwona agentka to moja Holi (zdjęcie z hodowli "Złoty Amber")
     Kiedy obserwowałam Holi na zdjęciach i filmikach z hodowli wydawała mi się taką małą pierdółką dbającą tylko o jedzenie i sen. Ale żem się myliła...To pełen energii króliczek duracella, któremu baterie nigdy się nie kończą. I to tak trwa od samego początku. Wiadomo, szczeniaki są żywotne, ale ten egzemplarz przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Ja jestem z natury spokojną osobą, więcej we mnie introwertyka, Holi to moje totalne przeciwieństwo. Gdzieś przeczytałam, że każdy ma takiego psa, którego potrzebuje a nie którego chce mieć i chyba coś w tym jest.
    Golden jawi się jako pies spokojny, zrównoważony. Wow...pozazdrościć właścicielom psów, które się takie urodziły. Moja sunia to typowy przykład szalonego dzikusa, który w każdą dziurę wepchnie nochala, przywita się z każdym człowiekiem i psem. Pracujemy nad tym aby opanować tą nadmierną ekscytację, ale to naprawdę kręta i wyboista droga a nie spokojny spacerek.
     Niestety ta jej miłość do ludzi i psów budzi we mnie mieszane uczucia zwłaszcza w psio - psich kontaktach. Mam wrażenie, że w systemie operacyjnym Holi zabrakło instynktu samozachowawczego. Czasem jak pies na nią warknie, bo nie lubi innych, bo ma jej już dość, ona nic sobie z tego nie robi a nawet traktuje to jak zaproszenie do dalszej zabawy i dalej nie daje psu spokoju. O ile szybko tego nie opanujemy to obawiam się, że może się to na niej zemścić.

    Mimo tego, że wydaje się być dość pewną siebie sunią to nie raz nie dwa zdarzy jej się przestraszyć drzewa rosnącego od zawsze na polu obok którego przechodzimy albo zaparkowany u sąsiada samochód wzbudza nieufność. Ile to już razy musiałyśmy etapami podchodzić do jakiejś złowrogiej reklamówki albo folii przyczepionej do latarni. :)

    Złociaki to mądre psy, które jednak potrafią się szybko nudzić jeśli w kółko muszą powtarzać to samo. W końcu ile można robić to co już (niby) znają. Poza tym to strasznie cwane psiaki, jak tylko Holi zobaczy zawahanie z mojej strony to już w główce układa się plan, który jej pasuje. Naprawdę trzeba bardzo konsekwentnego prowadzenia żeby nie było problemów później, czego u nas trochę zabrakło, ale o tym innym razem.
    Nie zdawałam sobie sprawy, że pomimo takiej chęci do nauki goldeny, a zwłaszcza suczki są tak kruche psychicznie. Wystarczy kilka niepowodzeń albo moja odrobina słabości pod postacią krzyknięcia i już widać jaki ten pies jest nieszczęśliwy. Pamiętam sytuację kiedy moja mama delikatnie złapała Holi za ucho żeby czegoś nie robiła (naprawdę to było delikatne, jestem wyczulona na tym punkcie i nawet za specjalnie nie zauważyłam żeby to jakieś złe było) do tego trochę głośniej na nią krzyknęła i psi armagedon gotowy. Przez chwilę nawet nie podchodziła do mamy, zaraz potem jej przeszło.

    Niestety te psy nie mają wbudowanej asertywności. Nic a nic, przynajmniej tak jest u nas. Można ją zagłaskać, za bardzo wymiętosić, dotykać tam gdzie nie lubi, przytulać i nic nie powie, nie zrobi (o ile nie ma dokąd odejść). My dorośli musimy hamować swoje tulaskowe zapędy, ale czasami przy dzieciach bywa trudno i wtedy to na mnie spoczywa odpowiedzialność za jej komfort psychiczny.
     Mimo tego, że daje się głaskać i przytulać to toleruje tylko głaskanie. Nie jest przytulasem, czego mi trochę brakuje. Jeśli głaskanie to tylko na jej warunkach a jak ma za dużo i ma możliwość odejścia zawsze to zrobi.

     Na razie nie lubi kąpieli, co mnie dziwi, bo wszyscy mówią jak to retrievery kochają wodę i mogą praktycznie z niej nie wychodzić. A tu zonk. Nie pływamy, bo nie. Kałuże owszem tak, ale już większy staw z pewną dozą nieufności. Pewnie jeszcze się to zmieni, bo już widzę różnicę między naszymi wodnymi początkami a późniejszymi próbami, a lato się zbliża, więc może niedługo będę musiała uzupełnić ten wpis o nowe zachowanie.

    Jak na aportera przystało uwielbia to, chociaż czasami większą wartość mają szarpaki. Jednak mimo wszystko co człowiek rzuci, Holi przyniesie.
     
    Swego czasu każdy spacer kończył się przytarganiem patyka do domu. Nieważna była wielkość, chociaż preferuje te mniejsze, a co się będzie męczyć, ważne że znajdzie się na jej podwórku. Teraz trochę jej już to przeszło. W zamian za to przynosi teraz kamienie. Droga do mojego domu wysypana jest żwirem i mamy trochę też takich większych kamyków i nawet jak zapomni jej się wcześniej jakiegoś zabrać to tuż przed furtką zawsze jakiegoś znajdzie byle tylko przenieść go na odpowiednią stronę. 
     Kiedy już złapie patyka lub kamyk na spacerze musi się pochwalić co ma. No musi i już. Jeśli nie ma od razu reakcji to wykręca głowę na prawo, na lewo, prawie pod nogi wchodzi. A jeśli człowiek w ogóle się tym nie zainteresuje to koniec spaceru. Osioł staje jak wmurowany w ziemię i nie idzie dalej.

     Lubi się bawić, ale pod warunkiem, że zabawka nie jest gumowa. Wszystko co ma jakikolwiek gumowy dodatek leży po kątach, zostawione w niebycie. Dostała takiego świetnego krokodyla, w sam raz do aportowania i co, i jest gumowy. Rozbawię ją, nakręcę na aportowanie, rzucam, pada hasło "przynieś", pies biegnie już łapie krokodyla, ale prawie w tej samej chwili jęzor wyczuwa gumę i pies wraca na pusto. Nijak nie można tego zmienić. Trudno, już taki urok. Co jest dobre dla jej delikatnych zebali? Mięciutkie, puszyste, zabaweczki. Pluszaki, piłeczki, kocyki. Nie przeszkadza jej plastik byle nie było go za dużo.  

    Kiedyś wydawało mi się, że goldeny to takie eleganckie, dumne psiaki. A gdzież tam...mojej suni bliżej do babiastego czołgu niż eleganckiej, wytwornej damy.

    Kocha zdjęcia. Nie wiem czy wszystkie tak mają, czy to efekt robionych zdjęć jak była malusia, ale naprawdę trudno zrobić jej zdjęcie niespodziewane. Kiedy leży w jakiejś fajnej pozycji to wystarczy żeby zobaczyła obiektyw aparatu wtedy się poprawia aby wyglądać lepiej. Uwielbia pozować i z tym w ogóle nie mamy problemu, no chyba że chce jej się zrobić żenujące fotki, ale co zrobić, sunia dba o swój image.
    
    To mała kleptomanka. Człowiek musi się przy niej naprawdę kontrolować żeby niczego w jej zasięgu nie zostawiać. Zdarza się, że pies gdzieś po domu wędruje, następuje chwila ciszy i szybciutko słychać pędzącego goldena z łupem (najczęściej są to skarpetki). Ile jest wtedy radochy :) Hitem są wyciągane całe rolki papieru z łazienki i ciągnący się papier za nią.

    Nie żebrze. Serio. Można jedzenie zostawić na stole i go nie ściągnie. (chociaż nie testuje tego za często, tak na wszelki wypadek) Jeśli już coś robimy przy blacie w kuchni to ona siada za tobą i siedzi i się patrzy i siedzi. Ja czasami nie zdaję sobie sprawy, że ona tak za mną siedzi, taka cichutka jest. Jak już się wysiedzi i nic nie dostaje to traci zainteresowanie i wraca na swoje łóżeczko.

Coś długi się ten post zrobił, ale o tej mojej wariatce mogę mówić i pisać godzinami :) Za nami rok zmian, radości, czasem frustracji. Kolejne lata wyzwań i pracy przed nami. Powoli się docieramy :)


mój własny, prywatny antydepresant :D

Proste ciasteczka wątróbkowe

Proste ciasteczka wątróbkowe

Dzisiaj coś na szybko. Dawno nie robiłam czegoś dobrego ot tak do pogryzienia czy do treningów. A przecież idzie tego w ilościach hurtowych. Przyznam się niechętnie, że miałam chwilowy zastój w psiej kuchni i opierałyśmy się na gotowcach. Jednak nie chce dawać jej czegoś do czego nie jestem w 100% przekonana a poza tym miałyśmy chwilowy problem z gruczołami okołoodbytowymi, więc postanowiłam wrócić do robienia przysmaków samemu. Dlatego dzisiaj coś łatwego, szybkiego, mniej przyjemnego dla tych co nie lubią wątróbki (to ja!, to ja!)


Czego potrzebujemy?

- 450 g wątróbki drobiowej, akurat taką tackę kupiłam
- 1 jajko (opcjonalne), ekologiczne od babci
- 1/3szkl oleju, można trochę mniej
- 3 łyżki suszonej bazylii
- ok. 1 szklanki mąki, tym razem użyłam orkiszowej
(gdzieś widziałam, że można dodać trochę startej marchewki, nie próbowałam tego, bo nie miałam jej w lodówce, ale następnym razem pewnie przetestuje i taki dodatek)

Do dzieła:

    Wątróbkę zmiksowałam na gładką masę. Dołożyłam jajko i olej, zmiksowałam ponownie. Później dosypywałam mąki w takiej ilości aby ciasto było trochę gęstsze od ludzkiego ciasta na naleśniki. A na sam koniec wsypałam bazylię i wymieszałam wszystko łyżką.
     Zrobiłam dwie blachy, obie były wyłożone papierem do pieczenia. Pierwsza: nakładałam trochę ciasta na łyżeczkę i takie kleksy wykładałam na blachę. Niestety ciasta miałam dużo, blachy tylko dwie i szczerze mówiąc niespecjalnie chciało mi się bawić w takie poduchy, dlatego druga blacha była już inna. Wylałam resztę masy na blachę pokrytą papierem, rozprowadziłam ją tak żeby powstały placek nie był za gruby ani za cienki. Obie blachy wstawiłam do nagrzanego (160st) piekarnika. Wystarczyło odczekać ok. 20 minut i gotowe.
    Blacha która miała jednolite ciasto została pokrojona w taką kostkę jak czasem robię przed włożeniem do piekarnika (dla przypomnienia pokazana jest w tym przepisie), a tu ze względu na gęstość ciasta zrobiłam już po upieczeniu.

Jak zwykle mój tester chyba mało obiektywny, bo smakuje w stopniu znacznym :)

Smacznego


wersja obrazkowa:
wszystkie składniki, można wypróbować też opcji bez jajka
tak wygląda konsystencja ciasta przed pieczeniem ;)
blacha nr 1
blacha nr 2 - wersja dla leniwca
a tak wyglądają placki już po upieczeniu, są mięciutkie, ładnie się dzielą
oczekiwanie pełne skupienia
daj powąchać
mniam :)
O sterylizacji słów kilka...

O sterylizacji słów kilka...

     Temat dla nas jak najbardziej aktualny, bo zabieg czai się tuż za rogiem. Kiedy zobaczyłam tą malutką kuleczkę to przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl żeby zdobyć uprawnienia suki hodowlanej i chociaż raz mieć szczeniaczki. Potem poszłam po rozum do głowy i bycie hodowcom zostawiam innym.

     Wiem, że już dużo zostało powiedziane i napisane na ten temat, ale w dalszym ciągu sterylizacja wzbudza mieszane uczucia (w najlepszym wypadku). W związku z tym chciałam na początek zebrać kilka różnych faktów a w innym poście podzielę się jak to było u nas.
    
     Każdy właściciel suczki powinien podjąć odpowiedzialnie decyzję sam. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać do swoich racji, ale jeśli ktoś chociaż raz zada sobie pytanie sterylizować czy nie to będzie sukces. Przyznam, że ja nie zastanawiałam się zbyt długo czy w ogóle to robić, właściwie od momentu kiedy przeszła mi ochota na szczeniaczki wiedziałam, że innej alternatywy brak. Oczywiście żeby się upewnić czy to dobra decyzja naczytałam się co nieco.


     Z tego co słyszałam (na własne uszy) i co czytałam, w dalszym ciągu istnieje wiele niezrozumiałych (dla mnie), dziwnych mitów czy argumentów przeciwko sterylizacji.


Czemu nie powinno się sterylizować? ;)

- suka powinna mieć chociaż raz szczeniaki
Chyba każdy właściciel suczki słyszał ten argument chociaż raz. Są osoby które gdzieś to usłyszały i chciałyby się dowiedzieć czy to prawda, takim można wytłumaczyć dlaczego to błędne rozumowanie. Niestety są też tacy, którzy święcie w to wierzą i nic nie zmieni ich zdania - tacy tylko przyczyniają się do wzrostu liczby psiaków w naszym kraju, które niestety bardzo często kończą w schroniskach. Dlaczego to założenie jest błędne? Nie ma żadnych medycznych argumentów, które przemawiałyby za tym, że jest to zdrowe dla suni, co więcej przecież ciąża i poród to nie zabawa a naprawdę ogromny wysiłek dla suni.

- przecież suczce będzie smutno, że nie zostanie mamą
Serio? Za ten mit odpowiedzialne jest przypisywanie naszym czworonogom ludzkich cech i zachowań. Jest to temat rzeka, ja nie jestem ekspertem, więc jeśli ktoś jest zainteresowany tematem polecam książkę "Zrozumieć psa" autor John Bradshaw. W skrócie: psy kierują się instynktem a nie uczuciami.

- żeby tak dla własnej wygody okaleczać psa
Fakt sterylizacja to przy okazji wygoda dla opiekuna. Nie ma co się kryć z tym, że cieczki trwające co najmniej 3 tygodnie nie należą do najprzyjemniejszych dni w roku. Poza tym funkcjonowanie w strachu czy aby na pewno nie dojdzie / nie doszło do zapłodnienia to też nie jest sytuacja komfortowa dla człowieka. Sama pilnowałam żeby na spacery wybierać się w czasie kiedy mniej psów się kręci, nie mówiąc już o panach stojących pod bramą. Wisienką na torcie są ciąże urojone - jaką ja miałam schizę czy przypadkiem moja Holi jej nie ma. A tak po sterylizacji już ich nie będzie.

- przecież można upilnować
Taaaaa...chyba zbyt wiele takich upilnowanych suczek błąka się później po naszych drogach. Zresztą sama miałam naprawdę ciężki czas w trakcie pierwszej cieczki Holi, to ciągłe obserwowanie czy żaden kawaler gdzieś się nie czai. Przecież wystarczy chwila nieuwagi, a psiaków niekastrowanych szwędających się tu i ówdzie też nie brakuje.

Powyższe argumenty usłyszałam sama, więcej ciekawych pomysłów do poczytania tutaj lub tutaj


Jakie są zalety samego zabiegu?

- ochrona suczki przed ropomaciczem
Jest to choroba, która może dopaść każdą sunię i niestety może się skończyć zgonem naszej podopiecznej. Suczka po sterylizacji jest przed tym chroniona z prostego powodu, nie ma już macicy, która mogłaby wypełnić się ropą.

- ochrona suczki przed nowotworami narządów rodnych, gruczołów mlekowych
Z tego co doczytałam im wcześniejsza sterylizacja tym większa pewność, że takie nowotwory ominą naszą suczkę

- znika problem ciąż urojonych
To też jest problem, który sterylizacja eliminuje w 100%. A jest to coś co nie tylko może sprawiać problemy właścicielom, ale także suni. Ciąża urojona to z punktu widzenia suni normalna ciąża. Dochodzi nawet do produkcji mleka, które z wiadomych przyczyn nie jest usuwane i przez to może dojść do stanów zapalnych sutków co w konsekwencji wiąże się z bólem, cierpieniem suni i prowadzi do zabiegów operacyjnych.

- przede wszystkim nie dochodzi do nieplanowanych ciąż

Oprócz niezaprzeczalnych zalet trzeba pamiętać, że jest to zabieg operacyjny w pełnym znieczuleniu. Jak każda interwencja chirurgiczna wiąże się z pewnym ryzykiem i z pewnymi powikłaniami, które mogą, ale nie muszą wystąpić.


Jakie są wady?

- znieczulenie
 Zabieg odbywa się w znieczuleniu ogólnym i tak samo jak u ludzi wiążę się z pewnym ryzykiem, dlatego warto jest porozmawiać z weterynarzem i poszukać takiej kliniki, która zadba o to żeby zrobić wszystko co w ich mocy aby nie wystąpiły.

- nadwaga
Faktycznie suczka może przytyć po takim zabiegu, bo zwyczajnie zmniejsza się jej zapotrzebowanie energetyczne. Jednak jeśli będziemy pilnować dawki dziennej jedzenia (warto ją trochę zmniejszyć) oraz dbać o aktywność fizyczną suni to nie powinno być problemu z nadprogramowymi kilogramami.

- nietrzymanie moczu
O tym wcześniej nie pomyślałam, ale doczytałam, że tak może się przydarzyć. Jednak problem dotyczy niewielkiego procentu suczek i na szczęście jest dość łatwy do opanowania.


     To kilka faktów zaczerpniętych z życia, książek i internetu. Jak już będziemy po i Holi dojdzie już do siebie wtedy damy znać jak to wszystko wyglądało od strony pacjenta. Trzymajcie kciuki, zabieg już jutro :)


Martyna & Holi
Dobre maniery w domu

Dobre maniery w domu

dobre co?
Mój poprzedni pies był stosunkowo grzeczny, ale to nie moja zasługa. Praktycznie nic nie zrobiłam żeby nasze wspólne życie było trochę łatwiejsze. Może gdyby był bardziej nieznośny? Bafik to był prawie ideał, zostawał sam w domu bez problemu 8 godzin a i czasem (bardzo rzadko) bywało dłużej. Oprócz kilku butów nic nie zniszczył. Lubił spać w swoim łóżku, ale i moim nie pogardził, co mi nie przeszkadzało, bo to w końcu mały, niskopodłogowiec był. Miał jedną wadę, z którą tak naprawdę nigdy nie walczyłam, nie wiedziałam jak ani nawet nie próbowałam - żebrał. Jego żebring był opanowany perfekcyjnie. To nie tylko siedzenie i czekanie aby coś spadło ze stołu, ale szukanie najsłabszego ogniwa, które coś ze stołu rzuci i niestety piszczenie lub szczekanie jeśli nic nie dostawał. W 100% zapracowaliśmy na to sobie sami. To babcia nauczyła jamnika, że pod stołem przy człowieku są najlepsze kąski (chociaż do tej pory się nie przyznaje, że miała w tym swój udział :) ) Było to mega uciążliwe zwłaszcza jeśli ktoś nas odwiedzał a nie należał do miłośników psów, dlatego postanowiłam, że nowy pies będzie wychowywany od początku, świadomie, pozytywnie, skutecznie :)
Jest kilka zasad, które Holi musi respektować i kilka zmiennych nad którymi pracuje żeby stały się obowiązujące, bo pies przecież nie rozumie, że dzisiaj może coś zrobić a jutro już nie.

  • Żebranie
Mój pies nie żebrze :) Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem jako prawdę najprawdziwszą. Oczywiście pewnie do czasu kiedy ktoś by jej pokazał, że żebranie jest fajne. Owszem kiedy jemy coś co jej ładnie pachnie próbuje usiąść przy danej osobie i patrzy tymi swoimi pięknymi oczami i patrzy, ale jeśli przez chwilę człowiek nie reaguje to jej się nudzi i odchodzi. Takie zachowanie to przede wszystkim efekt pracy nad rodziną i gośćmi.  Pies nie rodzi się z wbudowanym żebringiem w swoimi systemie operacyjnym to my go tego uczymy. I tak jak mój jamnik był tego świetnie nauczony tak Holi nie do końca łapie o co chodzi. Oby tak zostało :) Najtrudniejsze w tym wszystkim jest przekonanie wszystkich dookoła, że pies głodny nie jest a dawanie jedzenia pod stołem jest niedopuszczalne i nie ma od tego wyjątków. Nauczyłam siebie i innych, że jeśli chcemy jej coś dać (dotyczy to tylko tych rzeczy, które pies może jeść, np. jabłka albo suszone daktyle) to najpierw pies dostaje komendę " na miejsce" i jak ładnie czeka to wtedy my musimy się podnieść i dać coś dobrego właśnie tam. Dzięki temu przyjmowanie gości nie jest już takie straszne.

  • Picie i jedzenie
 Nie chciałam żeby pora karmienia czy zwykłe stawianie miski z wodą było powodem jakieś wielkiej ekscytacji dlatego nauczyłam Biszkopta siadania przed podejściem do miski. Mogę spokojnie nalać wody czy wsypać jedzenie a pies grzecznie siedzi i czeka na magiczne hasło "proszę", wtedy hamulce puszczają i można sprawdzić co dobrego w misce czeka. To naprawdę świetna opcja jeśli nie chcemy mieć psa plączącego się między nogami albo odbijającego od ścian kiedy przygotowujemy jedzenie. Przy okazji za każdym razem Holi uczy się kontrolować swoje emocje a słuchanie mojej osoby jest po prostu opłacalne. Aktualnie pracuje nad tym żeby dawała sobie wytrzeć mordkę jak pije, bo potem mokra ścieżka ciągnie się przez całą kuchnię aż do jej miejsca odpoczynku. Jak widzę, że pije, czekam aż skończy, pada komenda "mordka" i delikatnie osuszam ją papierowym ręcznikiem.

  • Wycieranie łap
Nad tym punktem ciągle pracujemy, bo czasowo występują zaniki pamięci i Holi nie chce wycierać łapek. Próbowałam nawet nauczyć jej żeby wycierała je na komendę, ale chyba zabrakło mi konsekwencji. Pewnie do tego jeszcze wrócimy. Generalnie od samego początku po każdym spacerze wycieram jej łapy. Czasem nie mam z tym problemów, bo podaje je już sama, nawet te z tyłu powoli unosi, czasami się buntuje, ale nie ma przebacz - łapki muszą być wytarte. Dodatkowo po takim brudniejszym spacerze, czyli kiedy zwykły ręcznik nie pomaga idziemy pod prysznic i tam płuczemy. To jej ulubiona czynność, bywa, że trudno ją wyciągnąć z łazienki.

  • Witanie gości / nas
Jak ja wracam do domu jest super, najpierw odkładam to co mam w ręku, zdejmuję buty, kurtkę i dopiero się witamy. W tym czasie Holi czeka a kiedy kucnę wtedy możemy się witać bez ograniczeń. Jest to efekt właściwie pracy nad sobą, czyli jak tylko wchodziłam do domu to nie witałam się radośnie z psem tylko zrobiłam co swoje i dopiero potem mogło być mizianie. Moim zdaniem to dobra opcja, która pokazuje psu nie tylko, że nie jest pępkiem świata, które trzeba głaskać kiedy tylko chce, ale też ukazuje, że mój powrót do domu to nic wielkiego, ot taka zwykła czynność, która powtarza się codziennie i nie musi się bać, że się nie wydarzy. Trochę inaczej jest gdy ja jestem w domu a wraca moja mama. Dopiero od niedawna nie ma totalnego szału. Moim celem było wysłanie jej na miejsce i czekanie na komendę "przywitaj". Jesteśmy na etapie  super, grzecznych dni przeplatających się z bardziej dzikimi, ale idziemy w dobrym kierunku. Taki rodzaj przywitania chciałabym osiągnąć w stosunku do każdego kto do nas przychodzi, a to dopiero kosmos do osiągnięcia nie wiem kiedy :) Obecnie dodatkowo trzeba odczarować domofon, który ze względu na to, że rzadko był używany pobudza ją do granic możliwości.

Nasza droga do osiągnięcia spokojnego przywitania gości?
     Pukanie do drzwi, domofon - pies dostaje komendę "na miejsce". Holi początkowo bardzo się nakręcała i nie mogła się doczekać kiedy ktoś wejdzie, dlatego chwilę trwało jej dotarcie na to wybrane miejsce, a w tym czasie gość czekał za drzwiami, więc warto współpracować na początku z kimś kto nie będzie miał nic przeciwko czekaniu na wejście do domu przez dłuższą chwilę.
     Pies jest na miejscu, pada komenda "czekaj" (docelowo ten stan pośredni chce wyeliminować). I tu kiedy Holi zrywała komendę, czyli pędem leciała do drzwi, gość bez słowa wychodził, na początku nie wiedziała co się dzieje, ale w miarę szybko załapała, że nie opłaca się nie słuchać pańci i grzecznie czekała na swoim miejscu. Czasami widać jak ją jeszcze nosi, że chciałaby już teraz, natychmiast pobiec do wiatrołapu i się przywitać, ale zawsze (prawie zawsze) wybiera poprawną opcję z czekaniem. Kiedy się tego uczyła dostawała dużo smaczków - w tym króla wszystkich smakołyków, czyli pasztet, jednak z czasem dostawała ich coraz mniej a obecnie siedzi na jednym smaczku.
    Pies wytrzymuje określony czas, pada komenda "przywitaj" i może podejść do nowej osoby. Dla mnie ten czas jest zmienny, tzn. zależy od wchodzącej osoby i od tego jak długo zajmuje jej zdjęcie butów, odłożenie torebki czy zdjęcie kurtki. Oczywiście na początku były to dosłownie chwile, byle tylko udało się Holi trochę wytrzymać i zareagować na "przywitaj", teraz gość może się rozebrać w przedpokoju, wejść dalej i najpierw przywitać się ze mną. Początkowo to przywitaj było bardzo żywe, skakanie, kręcenie, itp., ale już to wyeliminowałyśmy i wita się bardzo, bardzo grzecznie.

     Niestety owy gość to na razie bardzo dobrze znana Holi osoba, przy obcych albo takich których rzadko widuje ten rodzaj idealnego witania jest jeszcze do dopracowania, ale mam nadzieję, że przyjdzie taki piękny dzień kiedy wejście gościa nie zrobi na niej aż takiego wrażenia.

Martyna & Holi

kiedy tak pięknie czekam zawsze dostaję coś dobrego
czekam na piciu
nie lubię wycierania łapek, ale co zrobić, jak trzeba to trzeba
Święta...święta...

Święta...święta...

...i po świętach. Jak to przetrwałyśmy? A no nie było najgorzej. Oto nasza historia :)

    Jeśli chodzi o przygotowania to mam to szczęście, że one nie bardzo interesują mojego Biszkopta. Do tego wszystkiego pogoda nie była najgorsza, kochany pańcio przyjechał (mój tata) to można było szaleć do woli. Generalnie Holi jest totalnym mięsożercą a ja jestem odpowiedzialna za świąteczne ciasta, więc nic co przygotowywałam nie było tak naprawdę atrakcyjne. Coraz bardziej się przekonuję, że ona nawet dla "lizaczy" nie należy. Co to znaczy? Kiedy daję jej do wylizania wiaderko po twarogu na sernik to nie bardzo wie jak się za to zabrać, jak do tego podejść, w sumie to nawet nie bardzo ma na to ochotę chyba że pańcia wygrzebie wszystko sama i wtedy poda damie. Nawet kiedy daje jej zlizać coś z palców to zje, owszem, bo jedzonkiem pogardzić nie można, ale żeby dała się za to pokroić to już niekoniecznie.

Niedziela.
    Holcia już od samego rana świętowała, bo znalazła na spacerze prezent niespodziankę. Skubaniec wyniuchał piłkę i już do samego końca spaceru nie dała jej sobie odebrać. Tak więc do mojej suni przyszedł zajączek w tym roku. Jak co roku jechałam do babci na śniadanie a że to pierwsze święta Biszkopta to wiadome było, że ona też jedzie. Kolejny szok przeżyłam przy pakowaniu samochodu i samym wyjeździe. Jak wiadomo Holi nie jest fanką jazdy a dzisiaj po założeniu szelek samochodowych pięknie sama pomaszerowała i wsiadła do auta. Chyba coś przeczuwała ;) Jako że aktualnie i ciągle kocha wszystkich to moment końca podróży i możliwość zobaczenia tylu ludzi których uwielbia (w tym przekochana babcia) i którzy kochają ją to był czysty szał. Wiem, że to nie zrobiło jej najlepiej jeśli chodzi o szkolenie, ale nie wyobrażałam sobie zostawić jednego członka rodziny w domu a samemu się gościć. No nie. A przy okazji próbowałyśmy trochę przećwiczyć bycie gościem. Oczywiście przygotowałam się jak najlepiej, czyli wzięłam mega, super (aktualnie) kość do memlania i zajęcia czasu. I to się sprawdziło. Kiedy nikt na nią nie reagował, moja rodzina jest już wyćwiczona, że pies przy stole nic nie może dostać i właściwie się nią nie interesujemy, trochę podnosił się poziom frustracji, ale kość bardzo ładnie spełniła swoją rolę i rozładowywała emocje. Byłyśmy na kilku spacerach, a że babcia mieszka na wiejskiej wsi to zapachów nieznanych albo zapomnianych cały wachlarz. Wszystko trzeba było sprawdzić, obwąchać.
    Mamy nawet małą anegdotkę. Podwórko oczywiście ogrodzone, inne psy zamknięte (niestety są wśród nich takie bardziej agresywne i ogólnie niezgodne), więc można poznać ten teren. Dziadek ma sporo gołębi, które ją zachwyciły, zaglądała do nich, przyglądała się, podczas picia chciała się do nich dołączyć. Wtedy nie wiadomo skąd pojawiła się kura. W domu tego nie mamy a ostatnio jakąś widziała...oj nie pamiętam kiedy. Pies bez smyczy, odwoływalny w stopniu średnim a przy takim ciekawym obiekcie praktycznie w ogóle, oj ile tego ganiania było. Kurczak miał przewagę, bo był na swoim terenie, ale jestem pełna podziwu dla Holi, że w nic nie uderzyła przy prędkościach, które moja baryłka osiągała :) Na szczęście udało się opanować tą niekontrolowaną zabawę w berka i pies i kura wyszli z tego bez szwanku. Po powrocie do domu pies padł.

Poniedziałek.
     To jest dzień kiedy jestem w domu a ewentualni goście pukają do moich drzwi. Tak więc Holi była na swoim terenie. Po tych kilku dość intensywnych dniach miałam nadzieję, że będzie na tyle zmęczona, że nie da rady odstawić jakiś dzikich harców. Jeszcze przed przyjazdem gości wybrałyśmy się na wyjazdowy spacer w totalnie nowe miejsce. Holi szczęśliwa brykała aż miło, już widziałam jak będzie słodko spała kiedy nowe osoby pojawią się w domu. No nie do końca tak to wyglądało, ale nie było tragedii. Oczywiście na dzień dobry był zwiększony wyrzut szczęścia i miłości a móżdżek wyparował. Jednak udało się go w miarę szybko odnaleźć i do samego końca moja pannica pokazała się z takiej strony z jakiej jej jeszcze nie znałam. Myślę, że dużo dała nam kość, którą już wcześniej jej przygotowałam. Takie gryzienie i memlanie jej bardzo ładnie zapewniło zajęcie na długi czas. Kiedy miała chwilę zainteresowania dla ludzi to nawet nie aż tak nachalnie dawała znać, że jest i można ją głaskać. Ba...ona nawet się słuchała :) Okazuje się, że nauka naprawdę nie idzie w las i mamy szansę się ogarnąć. Jak to bywa po intensywnym dniu zaliczyła jeszcze tylko wieczorny spacerek i do łóżeczka.

Pozdrawiamy świątecznie, poświątecznie,
 Martyna & Holi

czasem trzeba sprawdzić czy nic nie spadnie
mizianko od babci najlepsze na świecie
 
poniedziałkowy spacer
relaks plus "wymęczenie" przed wizytą gości
a pies po świętach wygląda tak :)
Walczymy ze swoimi kilogramami

Walczymy ze swoimi kilogramami

     Kiedy widziałam psiaka z nadwagą zawsze zastanawiałam się jak właściciel mógł do tego dopuścić. W końcu to my jesteśmy odpowiedzialni za to jak wygląda nie tylko nasza dieta, ale przede wszystkim co jedzą nasze zwierzaki. Powinniśmy dbać nie tylko o to żeby nie chodziły głodne, ale też aby wszystkie niezbędne składniki miały dostarczane razem z pokarmem. I co...i jak to bywa w przypadku ludzi tak i w przypadku zwierząt dużo jest tych małych pulpetów na ulicach. Ja wiem, że nie każdego stać na super, hiper, ekstra karmę, ale to nie jest wymówka. Chciałam zwierzaka to mam i powinnam dbać o niego najlepiej jak mogę, a przekarmianie do tego się nie zalicza, ba to nawet pod znęcanie podchodzi. Takie jest moje zdanie i tego staram się trzymać, a tu bach...Byłyśmy ostatnio u weterynarza i na wadze pokazały się 33 kilogramy. Wiem, że nie ma co jeszcze panikować, bo Holi jest z tych "grubokościstych", ale nie miała jeszcze sterylizacji a chciałabym żeby jej waga była bliższa 30 kg. Tak mi się coś ostatnio wydawało, że mój Biszkopt za dużo ciałka ma, ale wszyscy mówili, że wydziwiam. Jaki z tego wniosek? (smutny, niestety) Miałam rację. Musimy zrzucić 3 kilo, tak, tak MY, to znaczy każda z nas po 3 kilo, bo przyznam szczerze, że nie tylko Holi przybyło :)

     Początkowo zaczęłam się zastanawiać jak to się stało, w końcu starałam się pilnować z tym jedzeniem żeby nie dopuścić do nadwagi. Powszechnie wiadomo - goldeny to łasuchy z tendencjami do tycia. To taka odmiana po poprzednim psie, który był totalnym niejadkiem i wszyscy myśleli, że go głodzę. Wracając do tematu, małe dochodzenie wyjaśniło mi wszystko. Holi w styczniu dostała pierwszej cieczki i niestety/stety bardzo marudziła przy jedzeniu, potrafiła nie jeść kilka dni. Wiem, że pies sam się nie zagłodzi jak ma miskę żarcia, ale ciężko było jeść cokolwiek samemu słysząc marsza w biszkoptowym brzuszku. W związku z tym 'kochana' pańcia dorzucała trochę smakołyków i miseczka była wylizywana do czysta. Co prawda dawałam jej mniej kulek żeby kalorie się zgadzały, ale tak to jest jak się robi na oko. Do tego wszystkiego zaczęłyśmy drugi stopień szkolenia z dogoterapii a tam smaczki szły w ilości hurtowej. Przy okazji była zima to i spacery mniej energiczne - tak oto dupka urosła.

     Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem trzeba to ogarnąć i wrócić do stanu idealnego. Tym bardziej, że jak zaczęły się trochę dłuższe, ciekawsze spacery Holi więcej musi odpoczywać (w ich trakcie) a do tego sterylka przed nami.

     Jaki mam plan?

  •  Dieta
    Wg naszej weterynarz powinnam zmniejszyć porcje dziennej karmy o 20%. To pierwsze co wprowadziłam, bo jakby nie było to najłatwiejsze. Aktualnie zakupiłam worek Taste of the Wild, gdzie przy jej gabarytach powinna jeść 350 gram, więc do miseczki powinno lądować 280gram. Teraz dodatkowo bardzo się pilnuje pomiędzy posiłkami. Jeśli się szkolimy abo dostaje coś dodatkowo to odliczam wszystko. Nie jestem dietetykiem, więc zdarza mi się robić to na oko licząc, że tym razem nie przeholuje.

  • Ćwiczenia
Tu pojawia się pewien problem. Holi niedawno skończyła rok a jako przedstawicielka dużej rasy powinna dbać o stawy. Być może za bardzo się na to nakręcam, za bardzo przesadzam, ale naprawdę za dużo się naczytałam o rasowych goldenach z zaawansowaną dysplazją i chciałabym tego uniknąć. Zdaję sobie również sprawę, że dysplazja to nie koniec życia a po prostu początek trochę innego, ale jeśli można zminimalizować prawdopodobieństwo jej wystąpienia to będę panikować ile się da, nie zabierając jednocześnie Holi radości z bycia psem.
     Stanęło na tym, że zaczniemy biegać. Już od dawna planowałam się z to zabrać, bo w końcu to takie modne, zdrowe, tanie, zawsze dostępne. Problem jest taki, że to nie do końca moja aktywność życia, no ale jak przeprowadziłam się pod miasto i mam takie warunki biegowe to czemu nie, z nuż mi się spodoba. Obiecywałam sobie też, że jak będzie pies to będę miała kompana do tej aktywności. No ale w zeszłym roku Holi była za mała, więc nijak sama biegać nie mogłam ;) W tym roku panna skończyła 12 miesięcy, mimo to dalej nie było mi po drodze z bieganiem. I jest. Mam powód bardzo, bardzo dobry. Te 3 kilogramy mnie otrzeźwiły a czego się nie robi dla pieseczka. Żeby nie było nasz biegowy początek to nie są maratony, to nie są nawet maratony w wersji dziecięcej :) Po takim "biegowym" spacerze to ja jestem najbardziej zmęczona w naszym duecie.

Jak to wygląda w tej chwili? Nasza trasa liczy sobie plus/minus 2 km i na zmianę trochę biegniemy, trochę maszerujemy a i Holi ma czas wolny na węszenie i kopanie dołków. To dopiero nasz początek. Moja kondycja jest beznadziejna, Holi jeszcze za młoda na dłuższe kilometrowo i czasowo biegi, więc totalnie na luzie przygotowujemy się do następnego etapu :)

 To tyle na dziś, ale biegowy temat trochę mnie wciągnął, więc już pracuje nad kolejnym wpisem. A tymczasem idziemy pobiegać ;)

Martyna & Holi


 
ale o co chodzi? przecież na schodku się mieszczę :) 
dobra dieta to podstawa
Tropem zaginionych - Susannah Charleson

Tropem zaginionych - Susannah Charleson

Psy pracujące to jest coś cudownego. Rodzaj więzi jaki przeważnie mają ze swoimi przewodnikami ociera się według mnie o ideał. Rozumieją się bez słów. I tu pojawia się ta książka. Nie dość, że tematyka mnie interesująca to do tego wszystkiego ta okładka...Goldenowy pyszczek spowodował, że musiała się u mnie pojawić. Fakt książka była pierwsza niż Biszkopt, ale to tylko wyraz mojej miłości do tej rasy. W Polsce pojawiła się dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia w 2011 roku (przynajmniej moja).

     To niesamowita historia pokazująca jak ciężkie, ciekawe i ważne jest życie takich wspaniałych pracujących duetów. Oprócz zwykłych, niezwykłych historii zostały opisane relacje człowieka i jego czworonożnego kompana. Psiak, który spowodował, że w ogóle sięgnęłam po tą pozycje to cudowna goldenka Puzzle, jest niesamowitym przedstawicielem tej rasy. Nic tylko pokochać. To co najbardziej mnie zaskoczyło to to, że akcje, które kończą się niepowodzeniem wpływają także na psiaki. One też potrafią odczuć, że coś jest nie tak. Wtedy to było dla mnie coś niesamowitego. To wtedy moja miłość do goldenów ugruntowała swoją pozycję i do tej pory mnie nie opuściła i już to się nie zmieni.

     To historia, która pokazuje nie tylko jak to wygląda już w trakcie poszukiwań np. osoby z Alzheimerem, ale ile pracy, zaangażowania należy włożyć aby taki pies mógł się tym zajmować. To nie jest coś co może robić każdy. Trzeba naprawdę ogromnej siły i samozaparcia żeby wyszkolić takiego czworonoga i nie traktować go przedmiotowo, pamiętając, że jest to żywe stworzenie, które po pracy musi odpocząć i pobyć psem.

     Bardzo dobrze czyta się tą książkę. Nie nuży, nie jest napisana pseudo inteligenckim językiem, tylko takim dla zwykłego człowieka. Potrafi zainteresować, ale piszę to z perspektywy psiarza, goldeniarza, kogoś kto jest pełen podziwu dla ludzi i psów pracujących w ten sposób. Daje możliwość spojrzenia jak to wszystko wygląda.

    Naprawdę polecam :)





Pies dobrem wspólnym?

Pies dobrem wspólnym?

     No chyba nie, a nawet na pewno nie. Psiak, który idzie ze mną na spacer to MÓJ przyjaciel. Ja za niego odpowiadam, ja mu pomagam i to ja dbam o jego potrzeby. To nie jest takie trudne do ogarnięcia. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać. A jednak... Ja rozumiem, że są ludzie, którzy psy lubią a nie mają ich w domach z różnych przyczyn, są też wszystko wiedzący "psiarze" mający psiaki od zawsze. No wszystko rozumiem, ale czemu nikt nie stara się zrozumieć tych właścicieli co najpierw dbają o dobro psychiczne swojego czworonoga a dopiero potem o spełnienie zachcianki przechodnia. Sama należę do osób kochających psy i każdy przedstawiciel tego gatunku jest najpiękniejszy, najcudowniejszy i najchętniej zapakowałabym go ze sobą i wzięła do domu ;) jednak pierwszą osobą do kontaktu kiedy mijam takie cudo z człowiekiem jest jego właściciel. To on wie czy jego psiak lubi ludzi, czy się ich nie boi, czy w ogóle lubi być głaskany przez obcych.

     Podziwiam osoby, które mieszkają w miastach i mają tak zwanych "cmokaczy" na co dzień i to kilka razy dziennie. Kiedy czytam różne historie ze spacerów jak bardzo ludzie nie słuchają tego co się do nich mówi to cieszę się jeszcze bardziej, że mieszkam pod miastem. Chociaż nie powiem żeby to też było rozwiązanie idealne. My w ramach socjalizacji (w końcu Biszkopt nie może być dzikusem) jeździmy do miasta. I tam pojawiają się schody a czasem nawet ściany nie do przebicia.

     Obraz goldena jest chyba jeden: roześmiana mordka, nakręcony ogon i pełnia szczęścia. Do tego wszystkiego tak zawsze przedstawiane są w filmach, serialach czy nawet reklamach, przy tym tam są spokojne i ułożone i nikt się nie zastanawia, że tak nie było od urodzenia i żeby to osiągnąć trzeba włożyć masę pracy. W związku z tym nikt nie ma problemu z tą rasą i każdy chce pogłaskać, zaczepić czy tylko cmoknąć żeby się odwrócił. Nikt nawet nie patrzy na właściciela. W końcu człowiek nie jest już taki interesujący jak to włochate cudo. Fakt, goldeny, a przynajmniej moja sunia, uwielbiają ludzi, nawet towarzystwo innych psów chyba nie jest im tak do szczęścia potrzebne jak człowiek. Jednak podstawowy problem tej rasy to ich wielkość (u nas jest to 30kg szczęścia) i brak jej rozumienia przez psy. Wątpliwą przyjemnością jest być obskakanym przez takiego psa. A niestety może się tak zdarzyć kiedy ktoś usilnie woła takiego psa i on tak zareaguje. Potem tylko płacz, krzyk i zgrzytanie zębów, bo pies taki niewychowany. A człowiek?

     Obecnie Holi jest tak bardzo nakręcona na emocje, że to jest nasz główny problem do przepracowania. Trzeba ją wyciszyć i uspokoić, sprawić żeby człowiek, który pojawia się w jej zasięgu nie był wielkim świętem pt. "o boże, o boże, o boże, człowieki, na pewno do mnie i na pewno się pobawią już, teraz, zaraz" Wiem, że po części na takie zachowanie zapracowałam, ale to nie jest coś nie do przejścia i damy radę to ogarnąć, mimo tego, że ludzie nie pomagają. Udaje nam się już na luzie spacerować po mieście, ale tylko jeśli mijamy normalnych ludzi. Kiedy pojawiają się 'entuzjaści' i ich reakcje: wyciąganie ręki, cmokanie, "zobacz jaki śliczny", to co robi wtedy pies? Nakręca się, czyli coś czego chcemy uniknąć. Holi pięknie chodzi przy nodze i kiedy widzę kogoś kto może nas zaczepić staramy się chodzić na komendzie, ale nie zawsze daję radę to przewidzieć. Zresztą niektórym nawet moje olewactwo i praca na komendzie nie przeszkadza żeby cmoknąć. 

Anegdota: Ostatnio spacerowałyśmy sobie spokojnie chodnikiem, z na przeciwka szedł pan. Holi na luzie, zawęszona, problemu nie ma. Pan wszedł do siebie na posesję do której my się zbliżamy. Tak naprawdę nawet bym na niego nie zwróciła uwagi, że stanowi potencjalne rozproszenie gdyby nie jego zachowanie już za własnym ogrodzeniem, czyli miejscem gdzie mój pies nie mógł zareagować. Ten cudowny pan zaczął cmokać i wystawiać rękę do Biszkopta a ona momentalnie chciałam się przywitać, tylko jak to zrobić przez płot. I nic nie dało moje odwoływanie, pan cmokał nawet chwilę po tym jak odeszłyśmy. Holi o tym zapomniała i poszła dalej, ale ja przyznam nie mogłam się nadziwić jak można robić coś takiego. Cóż chyba muszę bardziej popracować nad swoją asertywnością.

     Pracuję też nad sobą w trakcie takich spacerów. Jestem raczej osobą unikającą konfliktów, nie są mi one potrzebne do życia. Okazuje się, że kiedy pojawia się w twoim życiu pies to do spięć dochodzi zaskakująco często.

     Niestety pojęcie szkolenie psa w dalszym ciągu dla wielu ludzi jest abstrakcyjne i nie rozumieją, że jak szkolę to nie powinien nikt przeszkadzać. Zresztą nie każdy pies lubi być głaskany przez wszystkich naokoło, więc wypadałoby zadać takie jedno krótkie pytanie: "czy mogę pogłaskać?" Myślę, że wielu właścicieli ucieszy się jak je usłyszy i nie będzie problemu z podejściem i przywitaniem. My aktualnie jesteśmy na etapie "proszę nie głaskać", a to jest dopiero kosmos :) Jak to tak, psa nie głaskać. Cóż...to mój pies i tak nie głaskać. Jest taka fajna inicjatywa z tymi żółtymi kokardkami, ale jestem ciekawa ile osób o tym wie. Muszę następnym razem przejść się po mieście z żółtą kokardką i to sprawdzić.

    Pies to nie zabawka, on czuje i rozumie. Przecież ludzie też nie lubią kiedy ktoś zbyt nachalnie nagabuje albo pojawia się ciocia, którą nie widziałeś sto lat i zacznie podszczypywać po policzkach albo ktoś klepiący nas po głowie. No nie jest to miłe. Tak samo jest w przypadku psów. Pomimo tego, że Holi kocha ludzi i lubi być głaskana to jak to bywa u goldenów one nie mają hamulców czy wbudowanej asertywności do miziania. Nikomu nie odmówią, nawet jeśli ten ktoś będzie je pukał po głowie i myślał, że sprawia im frajdę. To wbrew pozorom kruche psychicznie stworzenia i zadaniem właściciela jest dostrzeżenie tych subtelnych znaków, że takie głaskanie to już fajne nie jest.

    Idealnie byłoby gdyby wszyscy już w szkołach mieli obowiązkowo jakąś psią/zwierzęcą edukację. Co wolno i jak a czego nie. Głaskanie - tak naturalny odruch wcale nie jest taki oczywisty i łatwy. Jeśli już właściciel pozwoli na przywitanie z psem to róbmy to z głową, czyli nie zwieszamy się nad psem, bo to trochę przerażające - "taki wielkolud nade mną wisi", tylko kucnijmy i błagam nie pukajmy po głowie. Przecież to nawet przyjemnie nie wygląda a co dopiero może powiedzieć psiak tak głaskany. Nas to nic nie kosztuje a wystarczy odwrócić dłoń i pogłaskać od dołu (po żabocie - fachowo ;) ), czyli po szyi.

    Podsumowując. To nie jest tak, że zabraniam mojej suni witać się z psami i ludźmi i może ich obserwować tylko z daleka. Czasem tak jest, bo jesteśmy na etapie uczenia, ale czasem jak najbardziej można podejść i się przywitać, tylko chciałabym mieć możliwość podjęcia decyzji czy to jest dobra chwila. Przydałoby się też trochę edukacji w zakresie jak głaskać psa, no ale chyba nie można wymagać wszystkiego od razu :)
Po drugie...Wszyscy cmokacze świata nauczcie się tych trzech magicznych słów: "czy mogę pogłaskać?"

Pozdrawiamy,
"aspołeczna" Martyna & miłująca wszystko Holi :)


moja ci ona! :)
Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger