Pamiątki ze spacerów
Problemem są pamiątki w trakcie trwania spaceru. Cóż...mój Biszkopt to typowy odkurzacz. Nieważne co, ważne, że da się pogryźć tudzież połknąć. Niestety psiaki nie uczą się na błędach w takich sprawach i nawet biegunka czy wymioty nie powodują zakodowania w mózgu informacji, że zbieranie śmieci źle się kończy. Walczę z tym, ale co jakiś czas Holi mi przypomina, że długa droga jeszcze przed nami aby nie wciągała wszystkiego co napotka na swojej drodze. Kiedy zaliczymy taki gorszy spacerek to na następnym Holka jest przybrana w gustowny kaganiec. Nie mamy problemu z jego noszeniem. Starałam się przyzwyczaić ją do niego od małego i o dziwo mi się udało. Mimo to widać, że nie jest to jej ulubione przybranie. Nieszczęście tak czy siak jest widoczne w tych pięknych, ciemnych oczach. W związku z tym zakładam kaganiec w najgorszych miejscach. W takich w których wiem, że coś uda jej się znaleźć. Jak ładnie, grzecznie idzie dalej, zdejmuje go aż do następnego krytycznego miejsca. Kiedy już wydaje mi się sytuacja opanowana to robimy spacer bez przybrania i przeważnie jak już zdążę zapomnieć o wpadce to Biszkopt mówi "hola, hola tu coś pięknie pachnie" i pakuje do pyszczka. Skubaniec potrafi uśpić moją czujność i kiedy ja się orientuję co się dzieje to już jest po wszystkim a zdobycz (ostatnio chusteczki) jest w drodze do żołądka. Chwała biszkoptowym rodzicom za geny, bo ta moja gwiazda ma żołądek ze stali. Raz jeden, jedyny zdarzyło się jego zaburzone funkcjonowanie i dodatkowe spacery za drugą potrzebą, ale biorąc pod uwagę jej możliwości i wiek to mamy do czynienia z cudem.
Fakt, faktem chwilowo było coraz lepiej. Coraz mniej chusteczek zasługuje na miano złotego graala spaceru. Pańcia wniebowzięta, nauka nie poszła w las, pies kulturalnie spaceruje...do czasu...Mogłam przeczuwać, że to było zbyt piękne aby było prawdziwe.
Droga do mojego domu jest czarna, mega brudząca, żwirowa. Po ostatnich deszczach zrobiło się kilka dołów, które zostały uzupełnione nową porcją świeżo-brudzącego żwirku. Marzenie każdego właściciela białego psa. W tym transporcie dostało się coś mega, ultra, hiper, ekstra śmierdzącego i to leżało sobie na drodze i czekało na nas. Ja niczego nieświadoma, szczęśliwa po udanym spacerze wracam razem z szaleńcem do domu. Pies nochal przy ziemi, ale to nic nowego, prawie całe spacery tak się odbywają. Tu nagle wywąchała właśnie to podejrzane, capiące coś. Ja szok i niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę, Holi szczęśliwa zapitala do domu. Zdobywca się znalazł, holender. Próbowałam wszystkiego żeby odebrać znalezisko. W międzyczasie już myślałam, że trzeba będzie szukać miski dla mnie, taki smród był a obiad chciał się zwrócić chyba z nawiązką. Prośby, groźby, pulpety nie działały. Wzniosłam się na wyżyny mojego refleksu i złapałam za jeden koniec zdobyczy. W tym momencie Holi już wiedziała, że nie ma ze mną szans i puściła. Ale kamień spadł mi z serca, normalnie cały kamieniołom. Po całej akcji pies szczęśliwy (no tak radosnego pychola u niej to już dawno nie widziałam), ale czarny i "pachnący" inaczej. Do mycia i szorowania zębów. (Szczęśliwy pyszczek odszedł w zapomnienie). Żeby było zabawnie pańcia też musiała zaliczyć dodatkową kąpiel i szorowanie włosów. Odświeżone i pachnące mogłyśmy odpocząć po jakże udanym spacerku.
Oby takich jak najmniej :)
Martyna & Holi
(zdjęć z całej akcji brak, bo nie dość, że człowiek w szoku, że taki brudny po tym wyszedł i zapomniał o fotkach to mimo wszystko byłyby to zdjęcia kompromitujące, a wiadomo internet nie zapomina ;) na pocieszenie dokumentacja biszkoptowych, dopuszczonych zdobyczy)