Pamiątki ze spacerów

Pamiątki ze spacerów

     Moje czterołapne szczęście należy do zbieraczy. Tak, tak mam nałogowego chomika pod dachem. Zdecydowana większość powrotów ze spacerów kończy się przytarganiem patyka albo kamyka na nasz ogródek. Wiem, że nie powinna, że to może być dla niej niebezpieczne, ale wydaje mi się, że mam to pod kontrolą i wszystkie znaleziska prawie zaraz po przekroczeniu furtki lądują w koszu. Kamyki w 100% są wyrzucane, czasem patyki zostają na ciut dłużej. Nie zostaje z nimi sama, pańcia czuwa i obserwuje co się dzieje. Przeważnie ta zabawa polega na położeniu się na ziemi i memlaniu zdobyczy. Po chwili wszystko wyzbierane ląduje w koszu. Uwielbiam jej próby przyniesienia tych większych gałęzi, chociaż nie jest aż tak uparta i jeśli stwierdzi, że za dużo z tym zachodu to szuka czegoś mniejszego. Obecnym hitem są gałęzie od iglaków.
    
     Problemem są pamiątki w trakcie trwania spaceru. Cóż...mój Biszkopt to typowy odkurzacz. Nieważne co, ważne, że da się pogryźć tudzież połknąć. Niestety psiaki nie uczą się na błędach w takich sprawach i nawet biegunka czy wymioty nie powodują zakodowania w mózgu informacji, że zbieranie śmieci źle się kończy. Walczę z tym, ale co jakiś czas Holi mi przypomina, że długa droga jeszcze przed nami aby nie wciągała wszystkiego co napotka na swojej drodze. Kiedy zaliczymy taki gorszy spacerek to na następnym Holka jest przybrana w gustowny kaganiec. Nie mamy problemu z jego noszeniem. Starałam się przyzwyczaić ją do niego od małego i o dziwo mi się udało. Mimo to widać, że nie jest to jej ulubione przybranie. Nieszczęście tak czy siak jest widoczne w tych pięknych, ciemnych oczach. W związku z tym zakładam kaganiec w najgorszych miejscach. W takich w których wiem, że coś uda jej się znaleźć. Jak ładnie, grzecznie idzie dalej, zdejmuje go aż do następnego krytycznego miejsca. Kiedy już wydaje mi się sytuacja opanowana to robimy spacer bez przybrania i przeważnie jak już zdążę zapomnieć o wpadce to Biszkopt mówi "hola, hola tu coś pięknie pachnie" i pakuje do pyszczka. Skubaniec potrafi uśpić moją czujność i kiedy ja się orientuję co się dzieje to już jest po wszystkim a zdobycz (ostatnio chusteczki) jest w drodze do żołądka. Chwała biszkoptowym rodzicom za geny, bo ta moja gwiazda ma żołądek ze stali. Raz jeden, jedyny zdarzyło się jego zaburzone funkcjonowanie i dodatkowe spacery za drugą potrzebą, ale biorąc pod uwagę jej możliwości i wiek to mamy do czynienia z cudem.

    Fakt, faktem chwilowo było coraz lepiej. Coraz mniej chusteczek zasługuje na miano złotego graala spaceru. Pańcia wniebowzięta, nauka nie poszła w las, pies kulturalnie spaceruje...do czasu...Mogłam przeczuwać, że to było zbyt piękne aby było prawdziwe.

    Droga do mojego domu jest czarna, mega brudząca, żwirowa. Po ostatnich deszczach zrobiło się kilka dołów, które zostały uzupełnione nową porcją świeżo-brudzącego żwirku. Marzenie każdego właściciela białego psa. W tym transporcie dostało się coś mega, ultra, hiper, ekstra śmierdzącego i to leżało sobie na drodze i czekało na nas. Ja niczego nieświadoma, szczęśliwa po udanym spacerze wracam razem z szaleńcem do domu. Pies nochal przy ziemi, ale to nic nowego, prawie całe spacery tak się odbywają. Tu nagle wywąchała właśnie to podejrzane, capiące coś. Ja szok i niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę, Holi szczęśliwa zapitala do domu. Zdobywca się znalazł, holender. Próbowałam wszystkiego żeby odebrać znalezisko. W międzyczasie już myślałam, że trzeba będzie szukać miski dla mnie, taki smród był a obiad chciał się zwrócić chyba z nawiązką. Prośby, groźby, pulpety nie działały. Wzniosłam się na wyżyny mojego refleksu i złapałam za jeden koniec zdobyczy. W tym momencie Holi już wiedziała, że nie ma ze mną szans i puściła. Ale kamień spadł mi z serca, normalnie cały kamieniołom. Po całej akcji pies szczęśliwy (no tak radosnego pychola u niej to już dawno nie widziałam), ale czarny i "pachnący" inaczej. Do mycia i szorowania zębów. (Szczęśliwy pyszczek odszedł w zapomnienie). Żeby było zabawnie pańcia też musiała zaliczyć dodatkową kąpiel i szorowanie włosów. Odświeżone i pachnące mogłyśmy odpocząć po jakże udanym spacerku.

   Oby takich jak najmniej :)


Martyna & Holi

(zdjęć z całej akcji brak, bo nie dość, że człowiek w szoku, że taki brudny po tym wyszedł i zapomniał o fotkach to mimo wszystko byłyby  to zdjęcia kompromitujące, a wiadomo internet nie zapomina ;) na pocieszenie dokumentacja biszkoptowych, dopuszczonych zdobyczy)

 

Genialne tereny nad rzeką Liwiec

Genialne tereny nad rzeką Liwiec

     Jakieś 70 km od Warszawy płynie sobie rzeczka Liwiec. Wokół niej są łąki, jakieś kawałki plaż, lasy. To kolejne świetne tereny na wypad z psem nad wodę. Osobiście bardzo polubiłam to miejsce i pewnie będzie to jeden z naszych stałych wodnych punktów.

     Jak dojechać? Z Warszawy należy kierować się na Wyszków, potem na Kamieńczyk. Z tego drugiego wyjechać na ulicę Jadowską, która przechodzi w Radosną. Kawałek za nim (ok. 2 km) po lewej stronie jest most i tam należy szukać dobrej miejscówki do zaparkowania. Ludzi nawet w weekendy nie ma zbyt wielu, a nawet jeśli są to i tak każdy znajdzie jakieś miejsce dla siebie. Rzeka jest na tyle wąska i płytka, że spokojnie można maszerować z jednego brzegu na drugi. Mimo to odbywają się tam spływy kajakowe, więc uwaga ;) (namiary gps: 52.5945797, 21.5625493)

źródło: cudowny wujek Google

Dzika miejscówka to i psiolubna miejscówka. Psiaki mogą szaleć do woli. Zarówno w wodzie jak i po łąkach. W niektórych miejscach głębokość wody pozwalała Holi popływać, ale jako że ona nie jest pływakiem to trzymała się tylko tych miejsc gdzie grunt pod łapkami był. Niemniej jednak wygonić z wody nie dało rady. Nie tylko psy mogą porządnie odpocząć, ale także ich opiekunowie. Jeśli w planach jest całodniowy pobyt to i grill będzie dobrym pomysłem. Ograniczeniem spędzenia tam wolnego czasu jest tylko nasza wyobraźnia. Fotek mało, bo wyjazd spontaniczny i pańcia nie wpadła na to żeby wziąć aparat :) A filmiki...tak, tak...wiem, że te pionowe to zło, ale mam nadzieję, że da radę zerknąć :)

 




Ciężkie noce...

Ciężkie noce...

     Generalnie Holi śpi jak zabita przez całą noc i to nieważne jak długa ta noc jest. Jedynym wyjątkiem (do tej pory) była noc nr jeden. Chyba już o tym pisałam, ale zapamiętam ją do końca życia, więc zawsze można wspomnieć. Przed przybyciem Biszkopta do mojego domu naczytałam się tysiąca porad jak przetrwać pierwszą noc ze szczeniakiem. Oczywiście życie wszystko zweryfikowało. Myślałam, że po całym dniu emocji maluch będzie tak padnięty, że uda się zdrzemnąć. Przygotowałam karton z moimi ciuchami, kocykiem z zapachem mamy, jej pierwszą zabawkę, ustawiłam w upragnionym przeze mnie miejscu. Pora spania. Psiak na miejscu, ja na kanapie w okolicy żeby w razie co biec do maluszka. Łobuziak zamknął oko chyba na minutę a potem dała popis życia. Nie dość, że nie chciała spać, popiskiwała, wierciła się, to jeszcze nic a nic jej nie uspokajało. Kulminacyjnym momentem była kupka rozrzucona wszędzie po podłodze, ale nie w kartonie. Dacie wiarę? Jak ona to zrobiła to do tej pory nie mam pojęcia. Karton do niskich nienależał, a to przecież taki mały kurdupelek był. Tą noc miałam spisaną na straty, chociaż nie wiem czy tak można to nazwać, w końcu od tego dnia, tej nocy rozpoczęła się jedna z lepszych przygód w moim życiu. Stałam się odpowiedzialna za małe (wtedy), białe stworzenie z oczkami tak ufnymi, że topią serducho nawet najtwardszych.

     Tamta noc skończyła się wystawieniem kartonu do wiatrołapu i zamknięciu drzwi. To był strzał w dziesiątkę. Jak tylko drzwi się zamknęła psiaczek poszedł spać i dospał do rana, czyli jakieś dwie godziny. Od tamtej pory śpi sobie w "swoim" pokoju i ani myśli się przenosić. Nawet nie wiecie ile razy miałam wyrzuty sumienia, że ją tam zostawiam, zamykam drzwi i idę do siebie spać.

    Przyzwyczaiła się bardzo szybko do swojej miejscówki i teraz nawet jeśli idzie spać o 20 a wstaje o 6 to nie ma najmniejszego problemu. Śpi aż chrapie. Czeka tylko aby ją ululać do snu i dać smaczka na dobranoc. I już Cię pańcia nie ma, bo jestem zmęczona. :) Ba, jak przyjdę rano wcześniej niż 6:30 to ma taki szok wypisany na pyszczku...bo jak tak można wcześnie budzić. Wtedy obie przez pierwszą część spaceru wyglądamy jak dwa zombie poruszające się przed siebie.

    Ale, ale...ostatnio postanowiła się zbuntować od przyjętego rytuału. Pierwsza z ciężkich nocy była spowodowana jej możliwościami odkurzacza. Niedawno robiłam taras i zostało trochę śmieci, których albo nie zdążyłam sprzątnąć albo nie zauważyłam. Jak przystało na detektor śmieci Holi perfekcyjnie znalazła wszystkie. Normalnie ma twardy żołądek, ale tym razem skończyło się na małych, brzuszkowych problemach. Wstała o 2 w nocy i domagała się wyjścia. No to wyleciałam z nią w piżamie, z włosami na wszystkie strony na swój ogródek. Sprawa szybko załatwiona, ale coś jej się w łepetynie pozmieniało i ze spania nici. Do godziny 5 buszowała po domu, drapała w drzwi, biegała po wszystkich pokojach, szczekała. Szczerze? Miałam ogromną ochotę wystawić ją za drzwi i niech śpi pod gołym niebem. Niestety (a może stety?) w tym samym czasie co to marzenie pojawił się rozsądek i świadomość, że gdyby ona spała na podwórku, ja bym spała w wiatrołapie pod drzwiami. W końcu szaleniec padł i można było dospać do 6.

    Następnego dnia znowu zarwałyśmy noc. Jak powszechnie wiadomo babcia to jest dobro najwyższe, instytucja niepodważalna, najważniejsza w całym wszechświecie. I to nie tylko dla ludzi, ale jak się okazuje dla psiaków też. Tego dnia nocowała u mnie babcia. Dla Holi to była nowość i pomimo zmęczenia i smaczka na dobranoc po zamknięciu drzwi znowu wyszedł z niej dzikus. Nie dało rady uspokoić tego zwierza, więc totalnie nieprofesjonalnie, niewychowawczo ugięłam się i otworzyłam drzwi. Babci to nie przeszkadzało, wiec uwaga, uwaga Holi po raz pierwszy w swoim życiu spała na łóżku z człowiekiem. Żeby nie było różowo nie przespała całej nocy. Dobrze, że babcia ma całkiem twardy sen, bo ten tłumok zaczął spacerować po całym domu. Góra, dół, góra, dół. W końcu znowu poszła na łóżko i w miarę dała nam odpocząć. Jak ona cudnie się ułożyła na tym łóżku. Mimo niewyspania nie mogłam nie docenić jakie to urocze stworzenie kiedy się przytuli do kogoś i śpi.

    Na całe szczęście takie szalone noce zdarzyły się tylko dwie. Myślę, że trochę miały na to wpływ upały. Bo odkąd zaczęłam lepiej schładzać jej "pokój" śpi już lepiej i nie wymusza uwagi. A może to zwykły kryzys był? Przetrwałyśmy i obie śpimy tak jak to było wcześniej.

Dobrych snów kochani,

Martyna & Holi

Ona tylko tak słodko wygląda...diabeł jeden... :)
tu wersja kiedy łóżko właściwe schnie
już od małego wiatrołap to było jej miejsce
Miękkie słoneczko

Miękkie słoneczko

    Na jednej z zagramanicznych stron widziałam piękne serducho z frędzelkami. Jako że mój cudak uwielbia wszelkie frędzle, włosy, wąsy to miał być strzał w dziesiątkę. Aby było trochę inaczej niż w oryginalne u nas jest słoneczko dwukolorowe. Od razu dodam, że wyszły mi trochę za krótkie frędzelki, ale i tak zabawka się przyjęła. Jest bardzo łatwa do zrobienia, w razie potrzeby łatwo będzie ją wyprać. Nie wymaga umiejętności szycia. Wszystko zrobione bez użycia choćby jeden igły z nitką. Dzięki temu mam w planach zrobić z tego zabawkę na przysmaki i albo wykorzystać do aportowania albo do szukania. Inne zastosowanie to świetna podusia jeśli psiak lubi mieć coś pod głową.

Materiały:

- koc polarowy, a raczej jakiś jego fragment, u mnie dwie sztuki w różnych kolorach
- nożyczki
- coś do wypchania



Wykonanie:

1.  Z koców wycięłam dwa kawałki. Następnie na jednym z nich narysowałam dwa kółka. Jedno o średnicy 24cm drugie o ok.5 cm większe. Potem wycięłam te większe kółka.
 

2.  Jak już miałam ogólną wielkość zabawki na obrzeżach poznaczyłam sobie kropki co 3 cm, bo takie grubości chciałam mieć frędzle. Jeśli ktoś woli to nie trzeba tego robić tylko ciąć na oko. Z moim okiem nie jest najlepiej, więc wszystko muszę mieć narysowane. Wtedy jest szansa, że w miarę równo wyjdzie.


3.  Kolejna czynność jest już dla tych bardziej manualnych. Trzeba teraz wiązać supełki zielono - brązowe. Jeden pasek zielony z jednym brązowym. Ja robiłam supełki bo za krótkie frędzelki, ale technika jest dowolna.


4.  Jak już zbliżałam się do końca, a zabawka przybrała wygląd śmiesznego czepeczka, zabrałam się do napełniania. U mnie za wypełnienie posłużyły ścinki z polaru, trochę foli bąbelkowej oraz takie makarony czy jak to nazwać, które zostały mi od jakiś zakupów. Nie pchałam za dużo, bo Holi woli takie bardziej puste zabawki.


5.  Dokończyłam zawiązywanie supełków. Można już szaleć do woli. Początkowo Biszkopt był zaskoczony co to ja znowu wymyśliłam, ale szybciutko załapała, że to ma frędzelki, które można niemiłosiernie ciągnąć. Zabawka ma na razie kilka godzin i żyje. Zobaczymy co to będzie po tygodniu. (moje kocyki były trochę cienkie, dlatego jestem ciekawa jak zdadzą egzamin przeprowadzany przez biszkoptowe zębiska)


Dobrej zabawy.






Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger