trening czystości
Temat znany każdemu właścicielowi psiaka. Temat, który trochę mnie przerażał w miarę jak zbliżał się dzień odbioru maluszka. Mojego pierwszego psa przyzwyczaiła babcia do załatwiania potrzeb na zewnątrz, a jak dla mnie to była całkiem niezła sztuka, mieszkałam wtedy w bloku na 5 piętrze. Na szczęście trafił mi się biszkoptowy geniusz.
Wyczytałam w książkach, że po przywiezieniu szczeniaka do domu, najpierw powinien załatwić wszystkie potrzeby na podwórku a dopiero potem wprowadzamy go do nowego domu. Tak zrobiłam (na wszelki wypadek, a co, dodatkowych metod nigdy za wiele). Holi jak tylko wysiadła z samochodu to od razu ruszyła do sprawdzania ogródka, nie pchała się do domu, więc nie miałam z tym problemu.
Naczytałam się też o tych podkładach dla szczeniaków, oczywiście kupiłam jedno opakowanie (chyba w Pepco na próbę, drugie opakowanie kupiłam podkłady dla dorosłych w aptece), ale nie testowałam. Biszkopt je zjadł :) Drugie opakowanie przydało się podczas podróży samochodowych. I chyba cieszę się, że tak wyszło. Widziałam wiele komentarzy, że psiaki z nich korzystające dużo dłużej odzwyczajają się od załatwiania w domu. U nas trwało to dwa tygodnie :) Fakt wtedy nic innego się nie liczyło tylko szczeniak. Przez te dwa tygodnie nie wiedziałam kompletnie co się na świecie dzieje, ale dzięki temu ze szmatką po domu biegałam chyba z 5-6 razy.
Jeśli chodzi o grubszą sprawę to przydarzyło się tylko raz, pierwszej nocy. Pierwszej, pamiętnej nocy. Wtedy maluch spał w kartonie i trochę zestresowana załatwiła się tam i jakimś cudem, no naprawdę nie wiem jak mały 8 tygodniowy szczeniak mógł to zrobić, wyrzuciła kupkę poza swój teren. Taki czyścioch.
Jeśli chodzi o sikanie to zajęło nam to jak już pisałam 2 tygodnie i tylko kilka razy musiałam podłogę czyścić. Mała była pod stałą obserwacją.
Kiedy wychodziłam?
- po każdej drzemce
- chwilę po jedzeniu lub piciu
- po zabawie
- po rozpoznawaniu domu
- kiedy zauważyłam pewne zachowania: obwąchiwanie jednego miejsca, śmieszny chód (takie zarzucanie pupką), delikatny pisk. Kiedy chodziło/chodzi o kupkę to wtedy jest niespokojna i nie może znaleźć sobie miejsca.
Jak udało się trafić w taki moment to szybciutko wychodziłyśmy na dwór (ona szła sama, nigdy jej nie wynosiłam) a ja jak wariatka cieszyłam się z tego osiągnięcia. Radochy co niemiara, jakby co najmniej nauczyła się mówić :) Dodatkowo dostawała smaczka. Po jakimś czasie łobuziak robił siku i się rozglądał czy ktoś widzi i znowu coś dostanie, to był moment na wycofanie smaków. Dostawała je już sporadycznie, co któreś siku. Za to pochwały są nawet do teraz :) Te nasze wyjścia były tylko takie ekspresowe. Tylko co któreś z nich było dłuższe, połączone ze spacerek po ogródku i zabawą. Starałam się żeby to były wyjścia zbliżone godzinowo do tych które później chciałam przeznaczyć na docelowe spacery. Wielkim plusem mojego geniusza są noce. Maluch od samego początku przesypiał noc bez wyjścia. Cud, miód, orzeszki. Tylko pańcia panikara, oczytana przez pierwsze dwie noce wstawała z budzikiem co 2-3godziny żeby Holi obudzić i wyjść na siusiu. To było zupełnie niepotrzebne, przynajmniej w przypadku tej konkretnej suni. Podobno to dobry pomysł przy tych maluszkach które nie dają rady przespać całej nocy. Według mnie nie do końca, lepiej trochę czujniej spać i spróbować wyłapać kiedy szczeniak będzie chciał wyjść, bo tak na budzik to może się do konkretnych godzin przyzwyczaić, tak się u na stało po tylko dwóch budzikowych nocach - przeszło szybko - tylko dwie kolejne noce byłam co jakiś czas budzona, bo Biszkopt po prostu chciał wyjść. Kiedy w kolejne nie reagowałam a piski się nie nasilały, mogłyśmy spać dalej.
Oczywiście też zaliczyłyśmy wpadki. Jak się przytrafiło, że zrobiła siusiu w domu wtedy bez żadnej paniki, bez krzyków, bez złości wyprowadzałam ją na podwórko a później na spokojnie zabierałam się za porządne czyszczenie podłogi. Nie rozumiem ludzi którzy wkładają szczenięce noski w ich odchody, przecież to nie ma żadnej wartości naukowej dla maluszków a wręcz przeciwnie może przynieść więcej szkód niż pożytku.
Raz przytrafiła nam się śmieszna sytuacja chociaż wtedy myślałam, że mam złośliwca pod swoim dachem. Drzwi wejściowe były otwarte, drzwi do wiatrołapu z korytarza otwarte, generalnie pełna możliwość wyjścia na dwór w razie potrzeby. Razem z mamą siedziałyśmy przy stole i piłyśmy kawę. Musiałam chwilę przysiąść, bo taki intensywny dzień był. A Holi ni z tego ni z owego kucnęła w przejściu i patrząc na nasze zdziwione miny zaczęła sikać. No na bezczela :) na szczęście to był jeden, jedyny raz.
Kiedy już udało się zakodować w główce, że toaleta jest poza domem to zaczęło się przyzwyczajanie do spacerów. Oczywiście misiek musiał przeczekać okres ochronny i dopiero po wszystkich szczepieniach uczyłam ją, że właściwa toaleta jest poza ogródkiem. Ogródek to przedłużenie domu i tu się nie załatwiamy. Z tym było trochę trudniej, bo nie zawsze zdążyłam wyciągnąć smycz i na zewnątrz. Trochę na to przymykałam oko, bo ogródek przydomowy jeszcze jest nieogarnięty, więc żalu nie było jak siku wsiąkło w ziemię a kupka za każdym razem zbierana, lądowała w koszu.
Włożona praca w to żeby Biszkopt kulturalnie załatwiał się poza domem, poza ogródkiem daje teraz efekty. Holi nie chce już nic zrobić na podwórku, trzeba maszerować na pola :) No nie da się i już, choćby nie wiem jak mi się nie chciało to trzy razy trzeba wyjść. Nie ma zmiłuj.
Ciekawostka: widziałam w mojej ulubionej szczeniaczkowej książce "Szczenię doskonałe", że można nauczyć psiaka załatwiać się na komendę. Nie wpadłabym na to i nie bardzo w to wierzyłam, ale za każdym razem kiedy siku było we właściwym miejscu oprócz pochwały, nagród, padała komenda "zrób". Swoją drogą ciekawe jak to z boku wygląda. Pani z sikającym psem cała w skowronkach i każąca mu załatwić się na zawołanie :) Komenda w pewnym stopniu się przyjęła. Wieczorem na ostatnim spacerze, tym ostatnim, pada hasło "zrób" i Holi raz dwa kuca, robi co trzeba. Nie zawsze działa na dłuższym spacerze, ale to taki dodatek, więc nie zawsze musi wychodzić. Mi nie zaszkodzi mówić komendę w trakcie a nuż kiedyś będzie ją wykonywała w 100%.
Z perspektywy czasu cieszę się, że nie skusiłam się na naukę przez podkłady. Fakt wszystko stanęło na głowie, ale to tylko na dwa tygodnie. Wiem, że mieszkając w domu jest łatwiej, bliżej chociaż na to swoje podwórko. Podziwiam wszystkich mieszkańców blokowych u których pojawia się nowy członek rodziny :)
Powodzenia szczeniaki, wytrwałości człowieki,
Martyna & Holi
Wyczytałam w książkach, że po przywiezieniu szczeniaka do domu, najpierw powinien załatwić wszystkie potrzeby na podwórku a dopiero potem wprowadzamy go do nowego domu. Tak zrobiłam (na wszelki wypadek, a co, dodatkowych metod nigdy za wiele). Holi jak tylko wysiadła z samochodu to od razu ruszyła do sprawdzania ogródka, nie pchała się do domu, więc nie miałam z tym problemu.
Naczytałam się też o tych podkładach dla szczeniaków, oczywiście kupiłam jedno opakowanie (chyba w Pepco na próbę, drugie opakowanie kupiłam podkłady dla dorosłych w aptece), ale nie testowałam. Biszkopt je zjadł :) Drugie opakowanie przydało się podczas podróży samochodowych. I chyba cieszę się, że tak wyszło. Widziałam wiele komentarzy, że psiaki z nich korzystające dużo dłużej odzwyczajają się od załatwiania w domu. U nas trwało to dwa tygodnie :) Fakt wtedy nic innego się nie liczyło tylko szczeniak. Przez te dwa tygodnie nie wiedziałam kompletnie co się na świecie dzieje, ale dzięki temu ze szmatką po domu biegałam chyba z 5-6 razy.
Jeśli chodzi o grubszą sprawę to przydarzyło się tylko raz, pierwszej nocy. Pierwszej, pamiętnej nocy. Wtedy maluch spał w kartonie i trochę zestresowana załatwiła się tam i jakimś cudem, no naprawdę nie wiem jak mały 8 tygodniowy szczeniak mógł to zrobić, wyrzuciła kupkę poza swój teren. Taki czyścioch.
Jeśli chodzi o sikanie to zajęło nam to jak już pisałam 2 tygodnie i tylko kilka razy musiałam podłogę czyścić. Mała była pod stałą obserwacją.
Kiedy wychodziłam?
- po każdej drzemce
- chwilę po jedzeniu lub piciu
- po zabawie
- po rozpoznawaniu domu
- kiedy zauważyłam pewne zachowania: obwąchiwanie jednego miejsca, śmieszny chód (takie zarzucanie pupką), delikatny pisk. Kiedy chodziło/chodzi o kupkę to wtedy jest niespokojna i nie może znaleźć sobie miejsca.
Jak udało się trafić w taki moment to szybciutko wychodziłyśmy na dwór (ona szła sama, nigdy jej nie wynosiłam) a ja jak wariatka cieszyłam się z tego osiągnięcia. Radochy co niemiara, jakby co najmniej nauczyła się mówić :) Dodatkowo dostawała smaczka. Po jakimś czasie łobuziak robił siku i się rozglądał czy ktoś widzi i znowu coś dostanie, to był moment na wycofanie smaków. Dostawała je już sporadycznie, co któreś siku. Za to pochwały są nawet do teraz :) Te nasze wyjścia były tylko takie ekspresowe. Tylko co któreś z nich było dłuższe, połączone ze spacerek po ogródku i zabawą. Starałam się żeby to były wyjścia zbliżone godzinowo do tych które później chciałam przeznaczyć na docelowe spacery. Wielkim plusem mojego geniusza są noce. Maluch od samego początku przesypiał noc bez wyjścia. Cud, miód, orzeszki. Tylko pańcia panikara, oczytana przez pierwsze dwie noce wstawała z budzikiem co 2-3godziny żeby Holi obudzić i wyjść na siusiu. To było zupełnie niepotrzebne, przynajmniej w przypadku tej konkretnej suni. Podobno to dobry pomysł przy tych maluszkach które nie dają rady przespać całej nocy. Według mnie nie do końca, lepiej trochę czujniej spać i spróbować wyłapać kiedy szczeniak będzie chciał wyjść, bo tak na budzik to może się do konkretnych godzin przyzwyczaić, tak się u na stało po tylko dwóch budzikowych nocach - przeszło szybko - tylko dwie kolejne noce byłam co jakiś czas budzona, bo Biszkopt po prostu chciał wyjść. Kiedy w kolejne nie reagowałam a piski się nie nasilały, mogłyśmy spać dalej.
Oczywiście też zaliczyłyśmy wpadki. Jak się przytrafiło, że zrobiła siusiu w domu wtedy bez żadnej paniki, bez krzyków, bez złości wyprowadzałam ją na podwórko a później na spokojnie zabierałam się za porządne czyszczenie podłogi. Nie rozumiem ludzi którzy wkładają szczenięce noski w ich odchody, przecież to nie ma żadnej wartości naukowej dla maluszków a wręcz przeciwnie może przynieść więcej szkód niż pożytku.
Raz przytrafiła nam się śmieszna sytuacja chociaż wtedy myślałam, że mam złośliwca pod swoim dachem. Drzwi wejściowe były otwarte, drzwi do wiatrołapu z korytarza otwarte, generalnie pełna możliwość wyjścia na dwór w razie potrzeby. Razem z mamą siedziałyśmy przy stole i piłyśmy kawę. Musiałam chwilę przysiąść, bo taki intensywny dzień był. A Holi ni z tego ni z owego kucnęła w przejściu i patrząc na nasze zdziwione miny zaczęła sikać. No na bezczela :) na szczęście to był jeden, jedyny raz.
Kiedy już udało się zakodować w główce, że toaleta jest poza domem to zaczęło się przyzwyczajanie do spacerów. Oczywiście misiek musiał przeczekać okres ochronny i dopiero po wszystkich szczepieniach uczyłam ją, że właściwa toaleta jest poza ogródkiem. Ogródek to przedłużenie domu i tu się nie załatwiamy. Z tym było trochę trudniej, bo nie zawsze zdążyłam wyciągnąć smycz i na zewnątrz. Trochę na to przymykałam oko, bo ogródek przydomowy jeszcze jest nieogarnięty, więc żalu nie było jak siku wsiąkło w ziemię a kupka za każdym razem zbierana, lądowała w koszu.
Włożona praca w to żeby Biszkopt kulturalnie załatwiał się poza domem, poza ogródkiem daje teraz efekty. Holi nie chce już nic zrobić na podwórku, trzeba maszerować na pola :) No nie da się i już, choćby nie wiem jak mi się nie chciało to trzy razy trzeba wyjść. Nie ma zmiłuj.
Ciekawostka: widziałam w mojej ulubionej szczeniaczkowej książce "Szczenię doskonałe", że można nauczyć psiaka załatwiać się na komendę. Nie wpadłabym na to i nie bardzo w to wierzyłam, ale za każdym razem kiedy siku było we właściwym miejscu oprócz pochwały, nagród, padała komenda "zrób". Swoją drogą ciekawe jak to z boku wygląda. Pani z sikającym psem cała w skowronkach i każąca mu załatwić się na zawołanie :) Komenda w pewnym stopniu się przyjęła. Wieczorem na ostatnim spacerze, tym ostatnim, pada hasło "zrób" i Holi raz dwa kuca, robi co trzeba. Nie zawsze działa na dłuższym spacerze, ale to taki dodatek, więc nie zawsze musi wychodzić. Mi nie zaszkodzi mówić komendę w trakcie a nuż kiedyś będzie ją wykonywała w 100%.
Z perspektywy czasu cieszę się, że nie skusiłam się na naukę przez podkłady. Fakt wszystko stanęło na głowie, ale to tylko na dwa tygodnie. Wiem, że mieszkając w domu jest łatwiej, bliżej chociaż na to swoje podwórko. Podziwiam wszystkich mieszkańców blokowych u których pojawia się nowy członek rodziny :)
Powodzenia szczeniaki, wytrwałości człowieki,
Martyna & Holi