trening czystości

trening czystości

     Temat znany każdemu właścicielowi psiaka. Temat, który trochę mnie przerażał w miarę jak zbliżał się dzień odbioru maluszka. Mojego pierwszego psa przyzwyczaiła babcia do załatwiania potrzeb na zewnątrz, a jak dla mnie to była całkiem niezła sztuka, mieszkałam wtedy w bloku na 5 piętrze. Na szczęście trafił mi się biszkoptowy geniusz.
     Wyczytałam w książkach, że po przywiezieniu szczeniaka do domu, najpierw powinien załatwić wszystkie potrzeby na podwórku a dopiero potem wprowadzamy go do nowego domu. Tak zrobiłam (na wszelki wypadek, a co, dodatkowych metod nigdy za wiele). Holi jak tylko wysiadła z samochodu to od razu ruszyła do sprawdzania ogródka, nie pchała się do domu, więc nie miałam z tym problemu.

     Naczytałam się też o tych podkładach dla szczeniaków, oczywiście kupiłam jedno opakowanie (chyba w Pepco na próbę, drugie opakowanie kupiłam podkłady dla dorosłych w aptece), ale nie testowałam. Biszkopt je zjadł :) Drugie opakowanie przydało się podczas podróży samochodowych. I chyba cieszę się, że tak wyszło. Widziałam wiele komentarzy, że psiaki z nich korzystające dużo dłużej odzwyczajają się od załatwiania w domu. U nas trwało to dwa tygodnie :) Fakt wtedy nic innego się nie liczyło tylko szczeniak. Przez te dwa tygodnie nie wiedziałam kompletnie co się na świecie dzieje, ale dzięki temu ze szmatką po domu biegałam chyba z 5-6 razy.

     Jeśli chodzi o grubszą sprawę to przydarzyło się tylko raz, pierwszej nocy. Pierwszej, pamiętnej nocy. Wtedy maluch spał w kartonie i trochę zestresowana załatwiła się tam i jakimś cudem, no naprawdę nie wiem jak mały 8 tygodniowy szczeniak mógł to zrobić, wyrzuciła kupkę poza swój teren. Taki czyścioch.
     Jeśli chodzi o sikanie to zajęło nam to jak już pisałam 2 tygodnie i tylko kilka razy musiałam podłogę czyścić. Mała była pod stałą obserwacją.

Kiedy wychodziłam?
- po każdej drzemce
- chwilę po jedzeniu lub piciu
- po zabawie
- po rozpoznawaniu domu
- kiedy zauważyłam pewne zachowania: obwąchiwanie jednego miejsca, śmieszny chód (takie zarzucanie pupką), delikatny pisk. Kiedy chodziło/chodzi o kupkę to wtedy jest niespokojna i nie może znaleźć sobie miejsca.

     Jak udało się trafić w taki moment to szybciutko wychodziłyśmy na dwór (ona szła sama, nigdy jej nie wynosiłam) a ja jak wariatka cieszyłam się z tego osiągnięcia. Radochy co niemiara, jakby co najmniej nauczyła się mówić :) Dodatkowo dostawała smaczka. Po jakimś czasie łobuziak robił siku i się rozglądał czy ktoś widzi i znowu coś dostanie, to był moment na wycofanie smaków. Dostawała je już sporadycznie, co któreś siku. Za to pochwały są nawet do teraz :) Te nasze wyjścia były tylko takie ekspresowe. Tylko co któreś z nich było dłuższe, połączone ze spacerek po ogródku i zabawą. Starałam się żeby to były wyjścia zbliżone godzinowo do tych które później chciałam przeznaczyć na docelowe spacery. Wielkim plusem mojego geniusza są noce. Maluch od samego początku przesypiał noc bez wyjścia. Cud, miód, orzeszki. Tylko pańcia panikara, oczytana przez pierwsze dwie noce wstawała z budzikiem co 2-3godziny żeby Holi obudzić i wyjść na siusiu. To było zupełnie niepotrzebne, przynajmniej w przypadku tej konkretnej suni. Podobno to dobry pomysł przy tych maluszkach które nie dają rady przespać całej nocy. Według mnie nie do końca, lepiej trochę czujniej spać i spróbować wyłapać kiedy szczeniak będzie chciał wyjść, bo tak na budzik to może się do konkretnych godzin przyzwyczaić, tak się u na stało po tylko dwóch budzikowych nocach - przeszło szybko - tylko dwie kolejne noce byłam co jakiś czas budzona, bo Biszkopt po prostu chciał wyjść. Kiedy w kolejne nie reagowałam a piski się nie nasilały, mogłyśmy spać dalej.

    Oczywiście też zaliczyłyśmy wpadki. Jak się przytrafiło, że zrobiła siusiu w domu wtedy bez żadnej paniki, bez krzyków, bez złości wyprowadzałam ją na podwórko a później na spokojnie zabierałam się za porządne czyszczenie podłogi. Nie rozumiem ludzi którzy wkładają szczenięce noski w ich odchody, przecież to nie ma żadnej wartości naukowej dla maluszków a wręcz przeciwnie może przynieść więcej szkód niż pożytku.

     Raz przytrafiła nam się śmieszna sytuacja chociaż wtedy myślałam, że mam złośliwca pod swoim dachem. Drzwi wejściowe były otwarte, drzwi do wiatrołapu z korytarza otwarte, generalnie pełna możliwość wyjścia na dwór w razie potrzeby. Razem z mamą siedziałyśmy przy stole i piłyśmy kawę. Musiałam chwilę przysiąść, bo taki intensywny dzień był. A Holi ni z tego ni z owego kucnęła w przejściu i patrząc na nasze zdziwione  miny zaczęła sikać. No na bezczela :) na szczęście to był jeden, jedyny raz.

     Kiedy już udało się zakodować w główce, że toaleta jest poza domem to zaczęło się przyzwyczajanie do spacerów. Oczywiście misiek musiał przeczekać okres ochronny i dopiero po wszystkich szczepieniach uczyłam ją, że właściwa toaleta jest poza ogródkiem. Ogródek to przedłużenie domu i tu się nie załatwiamy. Z tym było trochę trudniej, bo nie zawsze zdążyłam wyciągnąć smycz i na zewnątrz. Trochę na to przymykałam oko, bo ogródek przydomowy jeszcze jest nieogarnięty, więc żalu nie było jak siku wsiąkło w ziemię a kupka za każdym razem zbierana, lądowała w koszu.

     Włożona praca w to żeby Biszkopt kulturalnie załatwiał się poza domem, poza ogródkiem daje teraz efekty. Holi nie chce już nic zrobić na podwórku, trzeba maszerować na pola :) No nie da się i już, choćby nie wiem jak mi się nie chciało to trzy razy trzeba wyjść. Nie ma zmiłuj.

     Ciekawostka: widziałam w mojej ulubionej szczeniaczkowej książce "Szczenię doskonałe", że można nauczyć psiaka załatwiać się na komendę. Nie wpadłabym na to i nie bardzo w to wierzyłam, ale za każdym razem kiedy siku było we właściwym miejscu oprócz pochwały, nagród, padała komenda "zrób". Swoją drogą ciekawe jak to z boku wygląda. Pani z sikającym psem cała w skowronkach i każąca mu załatwić się na zawołanie :) Komenda w pewnym stopniu się przyjęła. Wieczorem na ostatnim spacerze, tym ostatnim, pada hasło "zrób" i Holi raz dwa kuca, robi co trzeba. Nie zawsze działa na dłuższym spacerze, ale to taki dodatek, więc nie zawsze musi wychodzić. Mi nie zaszkodzi mówić komendę w trakcie a nuż kiedyś będzie ją wykonywała w 100%.
    
     Z perspektywy czasu cieszę się, że nie skusiłam się na naukę przez podkłady. Fakt wszystko stanęło na głowie, ale to tylko na dwa tygodnie. Wiem, że mieszkając w domu jest łatwiej, bliżej chociaż na to swoje podwórko. Podziwiam wszystkich mieszkańców blokowych u których pojawia się nowy członek rodziny :)

Powodzenia szczeniaki, wytrwałości człowieki,

Martyna & Holi



Czworonożny pomocnik

Czworonożny pomocnik

     Pies oprócz niesamowitej radości wprowadza do domu trochę chaosu i zdecydowanie większą potrzebę sprzątania. Nie jestem jakąś szczególną maniaczką sterylnych pomieszczeń, ale totalnego bałaganu też nie znoszę. Oczywiście kiedy Holi miała pojawić się u mnie nawet przez chwilę nie przyszło mi na myśl, że ten mały tajfun wprowadzi tyle sierści, piachu i wszystkiego co tylko człowiek wymyśli. Trzeba było scementować przyjaźń z odkurzaczem i szczotkami wszelkiego rodzaju. Pralka też coraz częściej chodzi. Dużo łatwiej jest się do tego przyzwyczaić jak się ma takiego czworonożnego pomocnika. Holi uwielbia "pomagać" w pracach domowych :) Co z tego, że przyczynia się do ich zwiększenia. To wszystko nieważne kiedy patrzy się na tego sierściucha, który z zainteresowaniem obserwuje co ta pańcia wyrabia.

 warto sprawdzić czy nie zostało coś do wylizania
     Oczywiście jednym z tych ulubionych sprzętów domowych jest zmywarka. Kiedy była młodsza to właśnie dźwięk otwieranej zmywarki a nie lodówki potrafił przywołać ją z każdego miejsca w domu. Teraz to się trochę wyrównało i nie działa aż silnie jak kiedyś. Nie istotne czy naczynia są wkładane czy wyjmowane, zawsze w tej psiej głowie musi być myśl, że a nuż coś dobrego tam jest i warto zajrzeć. Tej ciekawości chyba się już nie pozbędę, ale na szczęście udało się opanować chęć opierania łapkami na uchylonych drzwiczkach. O ile w przypadku 8 kilogramowego szczeniaka to jeszcze nie był problem o tyle kontaktu z 30 kg pannicą już mogłyby nie wytrzymać. Tak więc otwieram drzwi, pojawia się sunia i próbuje wepchnąć łepetynkę do środka :)

     "Ukochana" czynność domowa dla wszystkich bez względu na gatunek, czyli odkurzanie. Nie ma dnia żebym nie musiała wyciągać tego potwora, no może teraz w okresie zimowym nie jest to aż tak wymagane. Piachu u nas jest co niemiara, więc jest z czym walczyć. Sama nie lubię odkurzacza i dźwięku jaki wydaje, więc nie dziwię się, że psy też nie są jego fanami. Jest już lepiej jeśli chodzi o Holi, nie szczeka, nie panikuje, ale obserwuje czy przypadkiem nie chce jej zamordować.

     Innym sprzętem, który wymaga zainteresowania jest pralka. Co prawda nie budzi takich emocji jak poprzedniczka, ale na początku zdarzało się, że Biszkopt zaglądał co tam się pakuje i czy opłaca się przy tym stać. Pierwsze spotkanie było komiczne. W tym samym pomieszczeniu stoi jej worek z jedzeniem, więc chcąc nie chcąc czasem tam zajrzy. Kiedyś zeszło się w czasie pranie i jej chęć sprawdzenia czy worek przypadkiem nie pękł. Zdziwieniu nie było końca co to tak wali i jakieś takie dziwne dźwięki wydaje. Dłuższą chwilę obserwowała co się dzieje, naszczekała się trochę, popilnowała i poszła sobie. Zaglądała jeszcze kilka razy żeby sprawdzić co tak wali, ale już bez takich emocji, przyzwyczaiła się i nauczyła, że nie opłaca się tego urządzenia pilnować.

     Coś co również należy do obowiązkowych czynności i tu nie ma zmiłuj, zamiatanie. To wtedy jak się nie chce wyciągać odkurzacza. Po takim futrzaku jest tyle sierści, że pomimo wyczesywania można spokojnie poduszki robić, dlatego trzeba było dodatkowej szczotki szukać. Padło na rewelacyjną gumową szczotkę, która naprawdę fajnie zbiera jej kudły. Chciałam żeby to nie robiło na Biszkopcie żadnego wrażenia, ale o ile na początku to się udawało o tyle kiedy mama pokazała psu jaka to fajna zabawa ze szczotką to od tej pory zawsze jest w pobliżu jak szczotka idzie w ruch. Co prawda domowa nie jest aż tak fascynująca jak ta która ogarnia garaż i kostkę pod domem. Nauczył się łobuz, że fajnie się ją gryzie i jak człowiek ją odstawi i nie zauważy to za chwilę jest na środku podwórka a nad nią pastwi się Golden.

     Mycie podłogi. I tu dzieli się na zwykłe mycie, które mimo, że mop w użyciu nie robi wrażenia i mycie na kolanach zwykłą szczotką, którego nie można opuścić. Zwykłe odbywa się raczej codziennie, bo mamy to "szczęście", że droga osiedlowa jest żwirowa i wystarczy, że trochę wilgotniejsze powietrze a biszkoptowe łapy zamieniają się w czarne łapska. Mycie podłogi raczej kończy się harcami młodej po ogródku, inaczej to można by myć w nieskończoność, bo przecież zawsze trzeba się napić jak mokra podłoga a odcisk łapki taki piękny. Co innego jeśli pańcia zabiera się za fugi i czyści szczotką na kolanach. Wtedy kochany pomocnik kładzie się i obserwuje co tym razem pańci odbiło albo dopinguje żeby nie było mi smutno.

     Mój golden nie ma sobie równych jeśli chodzi o prace w ogródku. O matulu, co ta dziewczyna wyprawiała, wyprawia i mam nadzieję nie będzie wyprawiać dalej. Mieszkam w domu, ale mój ogródek to jeszcze nie jest piękne, wymarzone miejsce odpoczynku. Dopiero nad tym pracuje i nie tylko ja. Holi bardzo chętnie tam urzęduje. Przyznaje nie spodziewałam się, że goldeny tak kochają kopać doły. Jej miłość do wszelakich dziur jest dla mnie niepojęta no i w perspektywie ogarniętego ogródka nie do zaakceptowania. Na razie nie mam serca nie pozwalać na małą koparkową aktywność chociaż ją ograniczam. Chce jej dać jedno miejsce, taką biszkoptową piaskownicę i tam będzie mogła robić co tylko dusza zapragnie. Mam nadzieję, że to pomoże. Jednym z miejsc, które absolutnie muszą być od niej odgrodzone jest warzywnik. W zeszłe wakacje kiedy Holi była jeszcze śmieszną kulką wyjadała sąsiadowi maliny przez siatkę a nam zjadła prawie wszystkie pomidory.

     Na koniec mój faworyt, czyli przynoszenie drewna :) Holi kocha patyki, drewienka, gałęzie. W okresie zimowym tacham drewno z drewutni do garażu na taczce żeby sto razy nie chodzić a Biszkopt dzielnie bierze w tym udział.

Nie ma to jak biszkoptowy pomocnik w domu :D
Martyna & Holi

to pozamiatane
o o o....jeszcze tutaj...
nie jestem pewna czy te kwiatki tutaj pasują...
ja tylko sprawdzam czy pomidorki są już dobre
to kopanie jest strasznie męczące...jakieś paróweczki się za to należą...na pewno

już niosę to drewno
zaraz będzie nam ciepło :)

spokojnie mam wszystko pod kontrolą, wylało się ja posprzątam

przecież przy odśnieżaniu też potrzeba pomocnik



pańcia powiedziała, że rozbieramy choinkę - no to rozbieramy :)
Precelki jabłkowo - owsiane z czystkiem

Precelki jabłkowo - owsiane z czystkiem

     W związku z wszędobylskimi kleszczami i małym jedzeniowym strajkiem chciałam zaproponować Holi coś smacznego i zdrowego jako dodatek do ćwiczeń i smaczek na dobranoc. Tak, daję jej zawsze przed snem coś dobrego, mówię dobranoc i tak wygląda nasz rytuał wieczorny. Biszkopt chwilowo strajkuje nad miską, więc czystek mogę jej podawać tylko w formie herbatki (którą lubi w stopniu średnim) a że kleszczy ci u nas dostatek chciałam go jej podawać jeszcze w innej formie (ot tak na wszelkie by co). Stąd pomysł na ciastka. Jeśli chodzi o ich wygląd to totalnie zasługa internetu (thecookierookie.com), bo sama bym nie wpadła na takie kształt łakoci dla Biszkopta.

Czego potrzebujemy?

- 2 szklanki mąki; w naszym przypadku pół na pół mąka orkiszowa z pszenną (dowolność totalna)
- 3/4 szklanki płatków owsianych
- 1 jajko
- 2 łyżki czystka
- 1 szklanka musu jabłkowego; żeby tyle uzyskać zużyłam 2 jabłka

Do dzieła:

     Właściwie w jednej misce wymieszałam od razu wszystkie składniki. Można dodawać wszystko powoli wtedy mniej zachodu jest przy wyrabianiu ciasta. Ja musiałam trochę bardziej się przyłożyć żeby wszystkie składniki ładnie się połączyły. Ciasto nie powinno być zbyt lepkie, jeśli takie wyjdzie to zawsze można dodać więcej mąki.
    Czas na trochę bardziej zakręconą część :D To mój pierwszy precelkowy raz, więc ich wygląd za pewne nie jest idealny, ale przecież nie robiłam ich na wystawę a odbiorcy docelowemu się podobały. A to najważniejsze. Z całej masy ciasta odrywałam takie niewielkie kawałki i turlałam tak żeby powstał taki paluszek. Następnie zawijałam w precelki. Na zdjęciach powinno być lepiej widać, chyba? a jeśli nie to naprawdę nie ma znaczenia jak komu się zawinie. A jeśli ktoś jest perfekcjonistą to tu jest instrukcja.
     Jak już wszystko było gotowe, wstawiłam do piekarnika na 25 minut w temperaturze 175stopni.

Czy Biszkoptowi smakowało? Na to pytanie chyba może być tylko jedna odpowiedź: zdecydowanie tak :D

Smacznego

wszystko czego potrzebujemy
po połączeniu i wyrobieniu
z takich mniej więcej kulek robiłam precelki
jak widać paski są różnej długości i grubości

z tych proporcji wyszła mi jedna blacha ciastków
grzecznie czekam
tylko powącham albo poliże...w końcu i tak wszystkie moje
no to testuje
Spacery wyjazdowe, czyli od rozpaczy po dumę

Spacery wyjazdowe, czyli od rozpaczy po dumę

     Jak wiadomo mieszkamy pod miastem a żeby Holi nie była dzika czasami jeździmy do miasta na spacery wśród ludzi. Ze względu na poziom ekscytacji jaki wywołują ludzie w mojej pannicy jeszcze brakuje nam do spokojnego, idealnego spaceru. Bywają lepsze i gorsze wyjścia, chociaż tych pierwszych zaczyna być więcej. Tak więc mój Biszkopt dorasta, mądrzeje a nauka nie idzie w las.
Zdarza się, że po takim gorszym spacerze ja wracam tak styrana jakbym cały dzień rowy kopała. Wtedy przeważnie wszystko dookoła interesuje Holi bardziej niż ja, przeważnie uszy się zatykają i w ogóle nie wiadomo co ja do niej mówię, w jakim języku a tak właściwie to o co chodzi, przecież ma mnie na co dzień a inni tacy ciekawi są. Nawet pasztet, który mam zawsze przy sobie w razie awarii nie działa. Bardzo, bardzo się cieszę, że takie spacery są już naprawdę rzadkością. Dużo częściej taki miastowy lans jest naprawdę przyjemny. Obie wracamy do domu zmęczone, ale to takie miłe zmęczenie.

     Początki takich spacerów bywają dość chaotyczne i tu nie ma znaczenia czy mamy lepszy czy gorszy dzień. Powodem tego jest stale obecna niechęć Biszkopta do samochodów. No nie lubi ich i już. Próbowałam, stawałam na rzęsach żeby pomóc jej się przyzwyczaić, ale nie działa to tak jakbym chciała. Jest lepiej, bo nie wymiotuje i coraz częściej nie ucieka tylko wchodzi sama do samochodu, ale widać, że nie do końca sprawia jej to przyjemność. Kiedy kończy się jazda i może wyjść z tego pudełka to robi to najszybciej jak może i próbuje się w równie szybkim tempie od niego oddalić. Dlatego jak już zamykam samochód mamy chwilę na ochłonięcie, ogarnięcie się i włączenie mózgownicy. Potem możemy wędrować dalej.

    Staram się urozmaicać te wyjścia żeby jak najwięcej rzeczy poznała, jak najwięcej się nauczyła. Prawie za każdym razem trasa spaceru jest inna. Dzięki temu Holi zapoznaje różnych ludzi, różne sytuacje. W naszej okolicy jest cisza i spokój. Naprawdę trudno o jakiś zwiększony ruch a tutaj w mieście, nawet pomiędzy blokami jest dużo głośniej. Tak więc są spokojniejsze spacery, w trochę większej odległości od głównych ulic. Czasem wędrujemy do parku i dodatkowo odbywamy sesję szkoleniową. Bywa, że muszę naprawdę się wysilić żeby takie szkoleniowe zajęcia były ciekawsze od wszystkiego dookoła. Bywa, że park jest takim chwilowym przystankiem na odpoczynek, napicie się, zebranie sił. Wtedy jest chwila na spokojną obserwację nowości. Od niedawna chodzimy też w bardziej ruchliwe, centralne rejony. Tutaj to już się dzieje. Ludzie, samochody, rowery, motory, przejścia dla pieszych, itp. Muszę przyznać, że w takich warunkach radzi sobie całkiem nieźle. Dość szybko się uczy, że nie ma co zaczepiać ludzi w centrum, bo oni raczej mają nas w poważaniu. Dużo częściej zdarza nam się być zaczepianymi na teoretycznie mniej zaludnionych spacerach.

odpoczynek w parku
     Dzisiaj wypadł nam taki bardziej centralny spacer z parkowym odpoczynkiem. Początek był super. Pełnia szczęścia, pańcia dumna z głową w chmurach, że taki cudowny, grzeczny piesek idzie obok. No nic nie mogło tego zmienić. Do czasu. Zaczęły pojawiać się drobne ryski w trakcie marszu kiedy mijali nas ludzie z zakupami. Nie wiem skąd to się wzięło, ale moja panna uwielbia takie plastikowe torebki. Zakodowała sobie, że a nuż znajdzie tam coś dla siebie. Nie do końca rozumie, że nie każda taka torebka jest jej. Na szczęście w miarę szybko odpuszcza, nie zdarzyło się jeszcze żeby komuś coś ukradła. :) Dotarłyśmy do parku i już myślałam, że pięknie sobie poćwiczymy, ale nie...pojawiło się dziecko na rowerku i było tak interesujące...mogłabym tańczyć, skakać, śpiewać a i tak pewnie nie odniosłabym pożądanego efektu. No nic stwierdziłam, że nie ma nic na siłę, skupiamy się na chodzeniu wśród ludzi. Nie powiem, mój wyśmienity nastrój trochę opadł. Aż Biszkopt pokazał co do tej głowy dociera. Naprawdę nie sądziłam, że aż tyle. Jak to zwykle bywa ludzie dużo częściej zaczepiają właścicieli psów. Tak było i tym razem. Zwykle staram się omijać takich ludzi albo ćwiczę swoją asertywność z magicznym zdaniem "proszę nie głaskać, szkolimy się", ale tym razem zagadała mnie przemiła starsza pani. Zapytała co to za rasa (a to rzadkość, bo większość przecież wie, że to labrador i nie ma opcji żeby było inaczej). Pani oczywiście zachwycona jej uśmiechniętym pycholem a Holi jej zainteresowaniem. Nie była w 100% spokojna, bo to nie jej bajka i pewnie jeszcze trochę nam zajmie wyciszanie jej, ale kulturalnie się przywitała z uśmiechem nr 5, merdającym ogonkiem i.....nie skakała. Grzecznie się do pani przykleiła i chciała być głaskana, ale ani razu nie było to tak nachalne jak to czasami potrafi być. Po chwili czułości bez problemu mogłyśmy iść dalej. I jak tu nie wpaść w zachwyt. Gdyby można było pewnie skakałabym z radości aż pod niebo, ale obawiam się, że wtedy Biszkopt zrozumiałby, że z tą pańcią to chyba nie do końca w porządku. Nie chcąc się skompromitować przed psem i dodatkowo jej nie nakręcać wracałam do samochodu z ogromnym bananem na twarzy. A psiak żeby jeszcze bardziej podkreślić jak bardzo genialna i cudowna jest bez problemu weszła do samochodu. Dla takich spacerów naprawdę warto przeżyć kilka tych koszmarnych.

    Dzięki takim wyjazdowym włóczęgom wydaje mi się, że Holi trochę się uspokaja. Niestety to działa tylko na spacerach (ale to i tak dużo biorąc pod uwagę jak było), więc teraz musimy dodatkowo dołożyć ćwiczenie witania z innymi. Powyższa sytuacja pojawiła się po raz pierwszy, zwykle jest dziki szał, ale mam nadzieję, że nie po raz ostatni.

Zażywające miejskiego lansu,
Martyna & Holi

miejski, zimowy lans



Pozytywne szkolenie psów - Barbara Waldoch

Pozytywne szkolenie psów - Barbara Waldoch

     W swojej biblioteczce posiadam dwie klikerowe książki i obie są dla mnie cennym nabytkiem. Jako niedoświadczony przewodnik psa (Holi jest tak naprawdę moim pierwszym, w pełni świadomym psem) nie byłam zaznajomiona z tą metodą szkoleniową. Książka pani Barbary Waldoch to takie maksimum wiedzy w pigułce. Posiada to co najważniejsze żeby zacząć przygodę z klikaniem. Książka liczy 159 stron a odpowiada za nią wydawnictwo Werset. (wyd. IV, 2014r)

     Cała wiedza podzielona jest na 5 rozdziałów. Na początku dowiadujemy się jaki sprzęt powinniśmy skompletować żeby ułatwić nam szkolenia psa tą właśnie metodą. Dalej zostały opisane podstawy teoretyczne i praktyczne. Dobrze widzieć co robimy i dlaczego a nie od razu przechodzimy do działania. Dzięki temu możemy spokojnie zastosować kliker w każdym możliwym zadaniu, rozumiejąc po co to robimy i nie mieszamy psu w głowie.. Dwa ostatnie rozdziały poświęcone są już konkretom, czyli ćwiczenia, ćwiczenia i dodatkowo zabawy. A na dokładkę dołożony został regulamin egzaminu na psa towarzyszącego.

     Dobrze wiedzieć, że dołki szkoleniowe się zdarzają i jak sobie z tym poradzić nie popadając w frustrację. Poza tym oprócz ćwiczeń dla psa mamy też ćwiczenia/zabawy dla szkoleniowca. W końcu w tej metodzie chodzi o to żeby precyzyjnie klikać. Dzięki temu pies szybciej się uczy. A precyzyjne klikanie tak naprawdę uzależnione jest od naszego refleksu, bo co z tego, że zauważymy odpowiednią reakcję w miarę szybko, ale klikniemy trochę później i nagrodzimy już coś innego. Warto poćwiczyć, nawet jeśli wydaje nam się, że z naszym tempem jest więcej niż w porządku.
     Ćwiczenia opisane zostały według schematu: najpierw jego nazwa i opis, później opisany jest jego cel i rozpisane początkowe etapy nauki. Następnie przechodzimy do doskonalenia i przy niektórych pojawiają się problemy z którymi możemy się spotkać podczas ćwiczeń. Dodatkowo mamy uwagi Azorka, czyli ćwiczenie z punktu widzenia psa ;)
     W rozdziale poświęconym sztuczkom zostało ich wymieniona cała masa a kilka mamy opisanych i możemy sami je nauczyć swojego czworonoga. Regulamin egzaminu na psa towarzyszącego to fajny dodatek jeśli ktoś ma takie plany. Ja początkowo zastanawiałam się na tym, ale z drugiej strony chyba nie jest nam to potrzebne biorąc pod uwagę nasze szkolenie w dogoterapii.
     Zdjęcia, które się pojawiają są czarno - białe, ale totalnie zgodne z danym zagadnieniem. Żadnego wciskania ładnych piesków. Od razu zobrazowane to co potrzebne.
     Podsumowując. Polecam. Fajnie opisane najważniejsze rzeczy dotyczące metody klikerowej. Dobre wprowadzenie w zasady nią rządzące. Dla bardziej zaawansowanych w temacie pewnie mało przydatna. Poza tym należy pamiętać, że zagłębiając się w takie książki nie należy każdego zdania trzymać się totalnie dosłownie, zawsze, ale to zawsze trzeba się nad nim zastanowić. Myślenie naprawdę nie boli a w życiu pomaga.

"Najkorzystniejszy układ szkoleniowy - kiedy cel przewodnika pokrywa się z celem psa, a taki właśnie rezultat można osiągnąć, używając pozytywnego wzmocnienia"



 
Szaleństwa bańkowe.

Szaleństwa bańkowe.

Dziś w ramach wspomnień słów kilka o bańkowych pogoniach i szaleństwach Biszkopta.
Bańki lubi chyba każdy, niezależnie od wieku, rasy czy gatunku :) Jeśli chodzi o Holi to za każdą jedną bańką obywa tak szaleńczą podróż jakby od tego zależało jej życie. Nie raz już myślałam, że nie wyhamuje i przyładuje całą sobą w ogrodzenie. Na szczęście (odpukać) jeszcze to nam się nie przytrafiło i mam nadzieję, że nas ominie...w końcu kto jak kto, ale pies chyba powinien mieć wbudowany jakiś hamulec bezpieczeństwa :)


    Nie pamiętam już czy gdzieś przeczytałam, że to fajna zabawa z psem czy samej mi do głowy wpadło, ale bańki zasiliły szeregi biszkoptowych zabawek i już ich raczej nie opuszczą. Niekończąca się radocha :D Jak małe dzieci bawię się ja, moja rodzina i pies, a to chyba dobrze o tym niepozornym wynalazku świadczy. Możemy tak spędzać całe godziny i jej się to nie nudzi. Chyba zwykle to ja jestem tą która pęka i najchętniej zmieniłaby zabawę, ale nie...pojawia się wtedy wzrok shrekowego kota i bańki wracają do zabawy. A jak trudno jest fajne zdjęcie zrobić, bo ta błyskawica od razu wszystkie chce złapać :) Nie przeszkadza miejsce, pogoda, grunt, że bańki są i lecą daleeeeko.

    Pierwszą styczność z bańkami miała w wieku 4 miesięcy w domu. Ot tak chciałam z ciekawości sprawdzić czy jej się to w ogóle spodoba. Pokochała. Potem przeniosłyśmy się na ogródek, bo tam to już nie ma ograniczeń w zabawie. Co fajne tak samo działają na nią dmuchawce a co ciekawe pogoń urządza również za swoją własną sierścią podczas wyczesywania. To jest poniekąd wada takiej bańkowej zabawy, bo czesanie przez pewien czas było utrudnione. Trzeba było problem pogoni za sierścią przepracować i oddzielić te dwie sprawy. Teraz mogę spokojnie psa wyczesać a innym razem pobawić się z bańkami.

Bańkowi pogromcy,
Martyna & Holi









Sygnały uspokajające - Turid Rugaas

Sygnały uspokajające - Turid Rugaas

     Moim zdaniem pozycja obowiązkowa. Każdy kto decyduje się na psa powinien być świadomy tego co on do niego mówi a nie tylko co nam się wydaje, że mówi. O ile łatwiej byłoby się wtedy dogadać i o ile mniej psiaków lądowałoby (w najlepszym wypadku) w schroniskach. Człowiek ma tendencje do patrzenia na psy przez pryzmat ludzki, dodajemy im wiele naszych cech, nie jedno zachowanie interpretujemy tak jakby to zrobił człowiek. I tu niestety pojawiają się schody, bo nie do każdego dociera, że PIES TO NIE CZŁOWIEK. Pies to zwierzę, które w czasie swojej ewolucji wykształciło właściwy dla siebie język i zachowania. To my powinniśmy się go nauczyć, bo w końcu podobno to my jesteśmy najinteligentniejszymi stworzeniami.

     W przedmowie do pozycji trafnie stwierdzono: "po przeczytaniu tej książki już nigdy nie spojrzymy na psa w ten sam sposób, co do tej pory". I coś w tym jest. Książka pani Turid Rugaas wydana przez Galaktykę jest niedużych rozmiarów (86 stron), ale zawiera niesamowicie ważną wiedzę. Po zapoznaniu się z jej treścią naprawdę inaczej patrzę na Biszkopta. Przyglądam się jej uważniej w różnych sytuacjach, interpretuje zachowania i staram się jej pomóc jeśli jest taka potrzeba. Przyznam, że obserwacja zachowań własnego psa, innych zresztą też, jest niesamowita. Ilość znaków jakie nam dają jest widoczna praktycznie cały czas, tylko nie każdy umie lub nie każdy chce to zauważyć. A to jest klucz do sukcesu (wg mnie) jakim ma być spędzenie razem tych kilkunastu lat pod jednym dachem i czerpanie z tego jak najwięcej pozytywów się da.

     Książka składa się z 7 rozdziałów. Początkowe stanowią wstęp, który tłumaczy czym tak właściwie są te sygnały uspokajające. Następnie każdy z nich został opisany według schematu: nazwa sygnału, opis, zdjęcie i przykład. Uwielbiam książki, które używają zdjęć w konkretnym celu, nie są zbędne tylko umożliwiają mi dokładne ogarnięcie jak ten sygnał właściwie wygląda a podane przykłady pomagają zapisać go sobie w głowie. Same suche fakty nie pomagają w zapamiętaniu treści a tak mamy już jakiś punkt zaczepienia. Kolejny rozdział porusza kwestię obserwacji tych sygnałów. Przydałoby się pamiętać, że nie prowokujemy specjalnie sytuacji, które umożliwią nam zobaczenie tych reakcji psa tylko korzystamy z tego co dzieje się dookoła nas. A okazji do przyuważenia tych znaków jest wiele w życiu codziennym. Mamy też opisane kilka historii z życia wziętych (lubię to). Dość ważnym tematem dodatkowo poruszonym w tej pozycji jest stres u psów. Nie wszyscy o tym pamiętają a należałoby sobie przypomnieć, że psy stresują się podobnie jak i my. Wypunktowane zostały objawy stresu u psa i jak go zmniejszyć.

Podsumowując. Lubię tą pozycję, zaglądam często, bo ogarnięcie i zauważenie wszystkiego tak od razu jest nieosiągalne, potrzeba praktyki. "Sygnały uspokajające. Jak psy unikają konfliktów" jak najbardziej polecam. Zdecydowanie warto znać książkę pani Rugaas. Ku pamięci:

"Okres szczenięctwa i dorastania powinien być wypełniony poczuciem bezpieczeństwa, opieką i przyjaźnią, a także zwiększoną tolerancją ze strony rodziców biorących pod uwagę uczucia malca"



Kleszcze, wszędzie kleszcze

Kleszcze, wszędzie kleszcze

     Kiedy mieszkałam w mieście z pierwszym psiakiem pojęcie kleszczy było mi właściwie obce. (mój błąd, bo kleszcze są wszędzie, miejskie psiaki tak samo są narażone na te małe, czarne potwory) Może jamnior aż tak ich nie przyciągał? Nawet po wizytach u babci na wsi tak naprawdę nie było czego szukać, a może po prostu mieliśmy szczęście?

     Wszystko zmieniło się od czasu przeprowadzki pod miasto, w bardziej wiejskie tereny oraz od momentu kiedy zawitała do mnie biszkoptowa panna. Kiedy jeszcze nie mogła wychodzić na spacerki (okres pierwszych szczepień) biegała po ogrodzonym podwórku gdzie myślałam nie powinno być żadnych problemów (nie była wtedy jeszcze zabezpieczona przeciwko kleszczom). I właśnie w tym okresie miałam wątpliwą przyjemność przekonać się jak wygląda kleszcz wkręcony w skórę psiego maluszka. Jakiego szoku doznałam i stresu. O matko jedyna, aż mi się ręce trzęsły jak miałam się tego paskudnika pozbyć. W końcu tyle się słyszy jak je usuwać i żeby nic nie zostało. Na całe szczęście tata był w domu i z większym opanowaniem wyciągnął to dziadostwo. Zrobił się taki nieładny czerwony bąbel i prawie na sygnale trzeba było jechać do weterynarza sprawdzić czy wszystko w porządku. (Nie dość, że to był mój pierwszy kleszcz w życiu to jeszcze jakiś czas wcześniej babci psiak zdechł właśnie z tego powodu) Na szczęście wycieczka zakończyła się tylko potwierdzeniem, że jest ok a szczeniak zarobił kilka ciasteczek i chyba pokochała swoją weterynarz miłością bezwzględną. Bąbel był i zniknął, nie był też jakiś wyjątkowy, 100% norma, więc mogłam spać spokojnie. Oczywiście po naszej kleszczowej przygodzie zaopatrzyłam się w odpowiedni sprzęt, żeby ręce już mi się nie trząchały, że coś nie tak zrobię. Jak na razie w dalszym ciągu jest zapakowany i nie był używany (odpukać) - bardzo ładnie wygląda w pudełku.

     Wysyp kleszczy przypada przeważnie marzec/kwiecień oraz jesienią wrzesień/październik. Należy pamiętać, że tak naprawdę aktywne są cały rok (nawet w zimę), chociaż w tym to już chyba przesadziły. Mamy dopiero początek marca a jest ich zatrzęsienie przynajmniej u nas. Wczoraj odnotowałyśmy rekord, po spacerze Holi przyniosła ich 8 sztuk :/

Jak się zabezpieczać?

    Zawsze myślałam, że złotym środkiem jest obroża. Niestety z tego co słyszałam przy psach długowłosych jej skuteczność jest trochę osłabiona. Na razie nie testuje ten metody chociaż nie wiem czy w okresie zimowym kiedy aktywność kleszczy jest trochę mniejsza (ale jest) nie spróbujemy zastosować polecanej obroży Foresto
Znalezione obrazy dla zapytania bravecto     Większość znanych mi psiarzy i moja (a właściwie Holi) weterynarz polecali sławną/niesławną tabletkę BravectoI to jest nasze główne zabezpieczenie. Przynajmniej na razie. Naczytałam się już sporo o tym preparacie, wiem jakie jest ryzyko z nim związane, ale jak na razie u nas nic się nie dzieje a kleszcze jeśli się przyplączą to praktycznie od razu padają a ja z biszkoptowej sierści wyciągam przeważnie te martwe. Chociaż trochę mnie zastanawia, że ten kleszcz musi być na psie żeby preparat zadziałał i o ile o nią mogę się nie martwić, bo są za krótko żeby się zaraziła (podobno, ale zawsze istnieje możliwość, że jakiś paskudny dziad się trafi) o tyle trochę mnie martwi ilość którą aktualnie znosimy do domu. Poza tym wyznaję zasadę, że jak nie muszę to tabletek nie biorę, a tu jest potrzeba, ale ta ilość chemii wprowadzana do biszkoptowego organizmu nieco przeraża i każe się zastanowić nad czymś innym albo dodatkowym. Z drugiej strony znam psiaka, który bierze Bravecto od trzech lat i wszystko jest ok, więc może nie taki diabeł straszny. Mimo wszystko pewnie w tym roku zrobimy badania krwi dla spokoju ducha żeby sprawdzić profilaktycznie czy wszystko w porządalu.
     Słyszałam też o magii ziół a konkretnie czystka. Mam w planach sama pić profilaktycznie i przy okazji czasem taką herbatkę zapodać Biszkoptowi. Nie zaszkodzi a jako dodatkowa broń może się przydać :)
Herbatka z czystka - 1 łyżeczka czystka, szklanka wody, gotujemy 10minut. Taką porcję ziółek można parzyć nawet do 4 razy. (warto pamiętać, że powinna być pita w miarę systematycznie żeby dała jakieś efekty)
Sproszkowanym czystkiem można również posypać karmę.
A więcej o czystku można znaleźć tutaj:
Czystek Hit czy Kit

Jako fanka domowej roboty ozdób, zabawek, itp. przekopałam się przez otchłań internetu w poszukiwaniu czegoś na kleszcze. O dziwo sporo osób z tego korzysta. Myślałam, że raczej korzystamy z dobrodziejstw już gotowych, przez kogoś wymyślonych, ale nie. Powrót do natury jest widoczny również w tej dziedzinie. I dobrze.
Kleszcz jest wrażliwy na zapachy, nasze szczęście. W ten sposób możemy skorzystać z wielu metod ich rozprowadzenia.
  1. spray z octu

    Przygotowujemy roztwór wody z octem, najlepiej jabłkowym i wykorzystując domowy spryskiwacz można rozprowadzić na psiej skórze. Najlepiej przed każdym spacerem. Plusem jest to, że nawet jeśli pies będzie chciał się wylizać to nic mu nie zaszkodzi. Dodatkowo do tego można dodać jakiś olejek, dzięki temu zwiększymy skuteczność.
    Na szklankę wody przypada pół szklanki octu plus ewentualne kilka kropel wybranego olejku.
     
  2.  olejki eteryczne

    Tu mamy sporą dowolność jeśli chodzi o zapachy.  Najlepiej działające to: goździkowy, paczulowy, cytronellowy, migdałowy, miętowy, tymiankowy, szałwiowy, z trawy cytrynowej, lawendowy, eukaliptusowy. Prawda, że jest w czym wybierać? Nie każdy pies musi tolerować wszystkie zapachy, więc spokojnie możemy wybrać ten najlepszy. Musimy pamiętać, że każdy z tych olejków przed wtarciem w skórę zwierzaka należy rozcieńczyć z olejem roślinnym.  
    Na 5 kropelek wybranego olejku dodajemy 50 ml oleju roślinnego

  3. zioła

    O czystku wspominałam, ale istnieją też inne przydatne zioła. Tymianek, rozmaryn, lawenda, melisa, mięta czy rolls - royce wśród nich kocimiętka (podobno bardzo skuteczna). A co z nimi zrobić? Można zalać octem, odstawić na ok. 1-2 tygodnie i dopiero wtedy zastosować jako spray lub wetrzeć w skórę. Podobno sprawdza się także rozdrobniony rozmaryn (lub suszony) i cytryna (sok i trochę skórki), zaparzone, wystudzone i odstawione na 24h. Można wetrzeć w skórę lub spryskać psiaka. Preparat trzymamy w lodówce. 
  4.  
  5. drożdże piwne

    Co tu dużo pisać, są naturalnym środkiem odstraszającym kleszcze i pchły. Profilaktycznie dla mojej Holi, czyli 30 kg psa 2 łyżeczki dziennie dodane do jedzenia.
Według mnie należy stosować naturalne sposoby jako dodatek. Nie wydaje mi się żeby same dały sobie radę, zwłaszcza jeśli mieszkamy w miejscu gdzie tych kleszczy jest od groma, ale ta decyzja należy do każdego z nas osobna.

Ku pamięci - kiedy lecimy do weterynarza, czyli jakie mogą być objawy babeszjozy:
Początkowo: - gorączka
                      - brak apetytu
                      - zmniejszone pragnienie
                      - słaba reakcja na bodźce zewnętrzne, apatia
Później: 
                      - powiększone węzły chłonne
                      - bladość błon śluzowych
                      - mocz zmienia kolor na rdzawo - brązowy (krwiomocz)
                      - wymioty, biegunka
Zaostrzenie:
                      - może dojść do zatrzymania oddawania moczu
                      - żółtaczka (zażółcenie spojówek, pachwin)

Zabezpieczajmy nasze czworonogi cały rok, nie tylko chemicznie, ale pamiętajmy, że codzienny po spacerowy przegląd jest koniecznością. Żaden sposób/środek nie da nam 100% gwarancji, że nic złego nie przytrafi się naszemu psiakowi. 


Martyna & Holi

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger