Zniszczenia

Tak mnie naszło na niedzielne wspomnienia :) A tytułowe zniszczenia to coś czego można się obawiać przed przybyciem szczeniaka do domu. Co prawda nie było to tematem numer jeden przed przyjazdem Holi do domu, ale mimo wszystko gdzieś tam lampeczka się paliła jak zminimalizować psią działalność. Pamiętając niszczycielskie działanie mojego pierwszego, pierwszego psa oraz ciut mniejszą tego właściwego pierwszego psiaka, nie chciałam żeby Holi dała podobne popisy.

     Pierwszy psiak - Miki - pinczer miniaturowy był u mnie bardzo krótko. Dostałam go od dziadków, niestety nie mógł być sam. Kiedy tylko znikaliśmy mu z oczu przez dom przechodził huragan. Wydaje mi się, z perspektywy czasu, że rozwinął się u niego lęk separacyjny. Wtedy byłam chyba za mała żeby sobie z tym poradzić i psiak wyjechał do babci, która i tak od samego początku pokochała go na tyle mocno, pewnie po cichu miała nadzieję, że Miki będzie jej :) Był jej oczkiem w głowie. A co zrobił u nas? Sikał na łóżko/kołdrę, często zdarzało się, że warczał w najmniej spodziewanych momentach, piszczał niemiłosiernie chyba przez większość czasu jak nas nie było, zjadł kilka par butów a wisienką na torcie było wyżarcie drzwi wejściowych. W poprzednim mieszkaniu nasze drzwi wyjściowe były czymś tam obite i wypełnione jakąś gąbką a Mikuś poradził sobie z tym zawodowo, na szczęście dziura nie była na wylot :)

     Bafik - psiak, który był moim oczkiem w głowie był chyba spokojniejszy z natury, bo oprócz zjedzonych butów (oczywiście większość to były nowe pary) nic spektakularnego nie pamiętam.

     Moja gwiazda jak na razie jest najmniej destrukcyjna. Pewnie jest to wynik tego, że na początku była pod stałą obserwacją (wynik nauki czystości). Miała też masę zabawek, które miały odwracać jej uwagę od testowania butów czy kabli. Fakt, wszystko co tylko przyszło mi do głowy a co mogło mieć dla mnie wartość i co byłoby dla niej szkodliwe zostało pochowane. Dodatkowo zaopatrzyłam się w gorzkiego trenera :) który miał powodować, że szczeniakowi nie będzie smakowało to co chciał zjeść. Przyznam, że trochę to działało. Zwłaszcza jak chciała gryźć kapcie na nogach, wystarczyło psiknąć i na jakąś chwilę można było zająć ją czymś innym. Kiedy czytałam na forach, blogach co tam inne szczeniaki wyrabiały, wyrabiają to trochę włos się jeżył a z drugiej strony banan na twarzy coraz szerszy, że mnie to nie dotyczy. Do jej wybryków (pomijając wszędobylskie dziury na ogródku) można zaliczyć:
- zjedzony róg ściany przy którym ma swoje miejsce, pańcia gipsowała, szpachlowa, malowała i tak dwa czy trzy razy :)
- brudne ściany, ale czy ja wiem czy to takie zniszczenie? w końcu to chyba normalne, że psiaki tego brudu to znoszą, oj znoszą, a już zwłaszcza kiedy miejsce spacerowe to pola;
- kilka par dresów i skarpetek poszło do kosza, jak wychodziły ząbki stałe to często się zdarzało, że łobuziak złapał to tu to tam, a trochę czasu zajęło zanim udało mi się to opanować. Musiałam przeorganizować domową szafę :)
- doniczka z tarasu rozbita, przez długi czas nie wchodziła na taras, pilnowałam tego na początku (stawy!), ale jak już odkryła, że tam też można wejść to czasem pod moją nieobecność zdarzyło się, że Biszkopt buszuje po tarasie. A że pańcia nie pomyślała, że doniczki są za bardzo na widoku to mała katastrofa gotowa. Grubasek wskoczył i zahaczył o jedną doniczkę, która się przewróciła i pękła, trzeba było jechać po nową, bo przecież kwiatek nie mógł zostać bez niej.

Pozdrowienia łobuziaki, cierpliwości człowieki,

Martyna & Holi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger