Pies dobrem wspólnym?

     No chyba nie, a nawet na pewno nie. Psiak, który idzie ze mną na spacer to MÓJ przyjaciel. Ja za niego odpowiadam, ja mu pomagam i to ja dbam o jego potrzeby. To nie jest takie trudne do ogarnięcia. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać. A jednak... Ja rozumiem, że są ludzie, którzy psy lubią a nie mają ich w domach z różnych przyczyn, są też wszystko wiedzący "psiarze" mający psiaki od zawsze. No wszystko rozumiem, ale czemu nikt nie stara się zrozumieć tych właścicieli co najpierw dbają o dobro psychiczne swojego czworonoga a dopiero potem o spełnienie zachcianki przechodnia. Sama należę do osób kochających psy i każdy przedstawiciel tego gatunku jest najpiękniejszy, najcudowniejszy i najchętniej zapakowałabym go ze sobą i wzięła do domu ;) jednak pierwszą osobą do kontaktu kiedy mijam takie cudo z człowiekiem jest jego właściciel. To on wie czy jego psiak lubi ludzi, czy się ich nie boi, czy w ogóle lubi być głaskany przez obcych.

     Podziwiam osoby, które mieszkają w miastach i mają tak zwanych "cmokaczy" na co dzień i to kilka razy dziennie. Kiedy czytam różne historie ze spacerów jak bardzo ludzie nie słuchają tego co się do nich mówi to cieszę się jeszcze bardziej, że mieszkam pod miastem. Chociaż nie powiem żeby to też było rozwiązanie idealne. My w ramach socjalizacji (w końcu Biszkopt nie może być dzikusem) jeździmy do miasta. I tam pojawiają się schody a czasem nawet ściany nie do przebicia.

     Obraz goldena jest chyba jeden: roześmiana mordka, nakręcony ogon i pełnia szczęścia. Do tego wszystkiego tak zawsze przedstawiane są w filmach, serialach czy nawet reklamach, przy tym tam są spokojne i ułożone i nikt się nie zastanawia, że tak nie było od urodzenia i żeby to osiągnąć trzeba włożyć masę pracy. W związku z tym nikt nie ma problemu z tą rasą i każdy chce pogłaskać, zaczepić czy tylko cmoknąć żeby się odwrócił. Nikt nawet nie patrzy na właściciela. W końcu człowiek nie jest już taki interesujący jak to włochate cudo. Fakt, goldeny, a przynajmniej moja sunia, uwielbiają ludzi, nawet towarzystwo innych psów chyba nie jest im tak do szczęścia potrzebne jak człowiek. Jednak podstawowy problem tej rasy to ich wielkość (u nas jest to 30kg szczęścia) i brak jej rozumienia przez psy. Wątpliwą przyjemnością jest być obskakanym przez takiego psa. A niestety może się tak zdarzyć kiedy ktoś usilnie woła takiego psa i on tak zareaguje. Potem tylko płacz, krzyk i zgrzytanie zębów, bo pies taki niewychowany. A człowiek?

     Obecnie Holi jest tak bardzo nakręcona na emocje, że to jest nasz główny problem do przepracowania. Trzeba ją wyciszyć i uspokoić, sprawić żeby człowiek, który pojawia się w jej zasięgu nie był wielkim świętem pt. "o boże, o boże, o boże, człowieki, na pewno do mnie i na pewno się pobawią już, teraz, zaraz" Wiem, że po części na takie zachowanie zapracowałam, ale to nie jest coś nie do przejścia i damy radę to ogarnąć, mimo tego, że ludzie nie pomagają. Udaje nam się już na luzie spacerować po mieście, ale tylko jeśli mijamy normalnych ludzi. Kiedy pojawiają się 'entuzjaści' i ich reakcje: wyciąganie ręki, cmokanie, "zobacz jaki śliczny", to co robi wtedy pies? Nakręca się, czyli coś czego chcemy uniknąć. Holi pięknie chodzi przy nodze i kiedy widzę kogoś kto może nas zaczepić staramy się chodzić na komendzie, ale nie zawsze daję radę to przewidzieć. Zresztą niektórym nawet moje olewactwo i praca na komendzie nie przeszkadza żeby cmoknąć. 

Anegdota: Ostatnio spacerowałyśmy sobie spokojnie chodnikiem, z na przeciwka szedł pan. Holi na luzie, zawęszona, problemu nie ma. Pan wszedł do siebie na posesję do której my się zbliżamy. Tak naprawdę nawet bym na niego nie zwróciła uwagi, że stanowi potencjalne rozproszenie gdyby nie jego zachowanie już za własnym ogrodzeniem, czyli miejscem gdzie mój pies nie mógł zareagować. Ten cudowny pan zaczął cmokać i wystawiać rękę do Biszkopta a ona momentalnie chciałam się przywitać, tylko jak to zrobić przez płot. I nic nie dało moje odwoływanie, pan cmokał nawet chwilę po tym jak odeszłyśmy. Holi o tym zapomniała i poszła dalej, ale ja przyznam nie mogłam się nadziwić jak można robić coś takiego. Cóż chyba muszę bardziej popracować nad swoją asertywnością.

     Pracuję też nad sobą w trakcie takich spacerów. Jestem raczej osobą unikającą konfliktów, nie są mi one potrzebne do życia. Okazuje się, że kiedy pojawia się w twoim życiu pies to do spięć dochodzi zaskakująco często.

     Niestety pojęcie szkolenie psa w dalszym ciągu dla wielu ludzi jest abstrakcyjne i nie rozumieją, że jak szkolę to nie powinien nikt przeszkadzać. Zresztą nie każdy pies lubi być głaskany przez wszystkich naokoło, więc wypadałoby zadać takie jedno krótkie pytanie: "czy mogę pogłaskać?" Myślę, że wielu właścicieli ucieszy się jak je usłyszy i nie będzie problemu z podejściem i przywitaniem. My aktualnie jesteśmy na etapie "proszę nie głaskać", a to jest dopiero kosmos :) Jak to tak, psa nie głaskać. Cóż...to mój pies i tak nie głaskać. Jest taka fajna inicjatywa z tymi żółtymi kokardkami, ale jestem ciekawa ile osób o tym wie. Muszę następnym razem przejść się po mieście z żółtą kokardką i to sprawdzić.

    Pies to nie zabawka, on czuje i rozumie. Przecież ludzie też nie lubią kiedy ktoś zbyt nachalnie nagabuje albo pojawia się ciocia, którą nie widziałeś sto lat i zacznie podszczypywać po policzkach albo ktoś klepiący nas po głowie. No nie jest to miłe. Tak samo jest w przypadku psów. Pomimo tego, że Holi kocha ludzi i lubi być głaskana to jak to bywa u goldenów one nie mają hamulców czy wbudowanej asertywności do miziania. Nikomu nie odmówią, nawet jeśli ten ktoś będzie je pukał po głowie i myślał, że sprawia im frajdę. To wbrew pozorom kruche psychicznie stworzenia i zadaniem właściciela jest dostrzeżenie tych subtelnych znaków, że takie głaskanie to już fajne nie jest.

    Idealnie byłoby gdyby wszyscy już w szkołach mieli obowiązkowo jakąś psią/zwierzęcą edukację. Co wolno i jak a czego nie. Głaskanie - tak naturalny odruch wcale nie jest taki oczywisty i łatwy. Jeśli już właściciel pozwoli na przywitanie z psem to róbmy to z głową, czyli nie zwieszamy się nad psem, bo to trochę przerażające - "taki wielkolud nade mną wisi", tylko kucnijmy i błagam nie pukajmy po głowie. Przecież to nawet przyjemnie nie wygląda a co dopiero może powiedzieć psiak tak głaskany. Nas to nic nie kosztuje a wystarczy odwrócić dłoń i pogłaskać od dołu (po żabocie - fachowo ;) ), czyli po szyi.

    Podsumowując. To nie jest tak, że zabraniam mojej suni witać się z psami i ludźmi i może ich obserwować tylko z daleka. Czasem tak jest, bo jesteśmy na etapie uczenia, ale czasem jak najbardziej można podejść i się przywitać, tylko chciałabym mieć możliwość podjęcia decyzji czy to jest dobra chwila. Przydałoby się też trochę edukacji w zakresie jak głaskać psa, no ale chyba nie można wymagać wszystkiego od razu :)
Po drugie...Wszyscy cmokacze świata nauczcie się tych trzech magicznych słów: "czy mogę pogłaskać?"

Pozdrawiamy,
"aspołeczna" Martyna & miłująca wszystko Holi :)


moja ci ona! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger