Święta...święta...

...i po świętach. Jak to przetrwałyśmy? A no nie było najgorzej. Oto nasza historia :)

    Jeśli chodzi o przygotowania to mam to szczęście, że one nie bardzo interesują mojego Biszkopta. Do tego wszystkiego pogoda nie była najgorsza, kochany pańcio przyjechał (mój tata) to można było szaleć do woli. Generalnie Holi jest totalnym mięsożercą a ja jestem odpowiedzialna za świąteczne ciasta, więc nic co przygotowywałam nie było tak naprawdę atrakcyjne. Coraz bardziej się przekonuję, że ona nawet dla "lizaczy" nie należy. Co to znaczy? Kiedy daję jej do wylizania wiaderko po twarogu na sernik to nie bardzo wie jak się za to zabrać, jak do tego podejść, w sumie to nawet nie bardzo ma na to ochotę chyba że pańcia wygrzebie wszystko sama i wtedy poda damie. Nawet kiedy daje jej zlizać coś z palców to zje, owszem, bo jedzonkiem pogardzić nie można, ale żeby dała się za to pokroić to już niekoniecznie.

Niedziela.
    Holcia już od samego rana świętowała, bo znalazła na spacerze prezent niespodziankę. Skubaniec wyniuchał piłkę i już do samego końca spaceru nie dała jej sobie odebrać. Tak więc do mojej suni przyszedł zajączek w tym roku. Jak co roku jechałam do babci na śniadanie a że to pierwsze święta Biszkopta to wiadome było, że ona też jedzie. Kolejny szok przeżyłam przy pakowaniu samochodu i samym wyjeździe. Jak wiadomo Holi nie jest fanką jazdy a dzisiaj po założeniu szelek samochodowych pięknie sama pomaszerowała i wsiadła do auta. Chyba coś przeczuwała ;) Jako że aktualnie i ciągle kocha wszystkich to moment końca podróży i możliwość zobaczenia tylu ludzi których uwielbia (w tym przekochana babcia) i którzy kochają ją to był czysty szał. Wiem, że to nie zrobiło jej najlepiej jeśli chodzi o szkolenie, ale nie wyobrażałam sobie zostawić jednego członka rodziny w domu a samemu się gościć. No nie. A przy okazji próbowałyśmy trochę przećwiczyć bycie gościem. Oczywiście przygotowałam się jak najlepiej, czyli wzięłam mega, super (aktualnie) kość do memlania i zajęcia czasu. I to się sprawdziło. Kiedy nikt na nią nie reagował, moja rodzina jest już wyćwiczona, że pies przy stole nic nie może dostać i właściwie się nią nie interesujemy, trochę podnosił się poziom frustracji, ale kość bardzo ładnie spełniła swoją rolę i rozładowywała emocje. Byłyśmy na kilku spacerach, a że babcia mieszka na wiejskiej wsi to zapachów nieznanych albo zapomnianych cały wachlarz. Wszystko trzeba było sprawdzić, obwąchać.
    Mamy nawet małą anegdotkę. Podwórko oczywiście ogrodzone, inne psy zamknięte (niestety są wśród nich takie bardziej agresywne i ogólnie niezgodne), więc można poznać ten teren. Dziadek ma sporo gołębi, które ją zachwyciły, zaglądała do nich, przyglądała się, podczas picia chciała się do nich dołączyć. Wtedy nie wiadomo skąd pojawiła się kura. W domu tego nie mamy a ostatnio jakąś widziała...oj nie pamiętam kiedy. Pies bez smyczy, odwoływalny w stopniu średnim a przy takim ciekawym obiekcie praktycznie w ogóle, oj ile tego ganiania było. Kurczak miał przewagę, bo był na swoim terenie, ale jestem pełna podziwu dla Holi, że w nic nie uderzyła przy prędkościach, które moja baryłka osiągała :) Na szczęście udało się opanować tą niekontrolowaną zabawę w berka i pies i kura wyszli z tego bez szwanku. Po powrocie do domu pies padł.

Poniedziałek.
     To jest dzień kiedy jestem w domu a ewentualni goście pukają do moich drzwi. Tak więc Holi była na swoim terenie. Po tych kilku dość intensywnych dniach miałam nadzieję, że będzie na tyle zmęczona, że nie da rady odstawić jakiś dzikich harców. Jeszcze przed przyjazdem gości wybrałyśmy się na wyjazdowy spacer w totalnie nowe miejsce. Holi szczęśliwa brykała aż miło, już widziałam jak będzie słodko spała kiedy nowe osoby pojawią się w domu. No nie do końca tak to wyglądało, ale nie było tragedii. Oczywiście na dzień dobry był zwiększony wyrzut szczęścia i miłości a móżdżek wyparował. Jednak udało się go w miarę szybko odnaleźć i do samego końca moja pannica pokazała się z takiej strony z jakiej jej jeszcze nie znałam. Myślę, że dużo dała nam kość, którą już wcześniej jej przygotowałam. Takie gryzienie i memlanie jej bardzo ładnie zapewniło zajęcie na długi czas. Kiedy miała chwilę zainteresowania dla ludzi to nawet nie aż tak nachalnie dawała znać, że jest i można ją głaskać. Ba...ona nawet się słuchała :) Okazuje się, że nauka naprawdę nie idzie w las i mamy szansę się ogarnąć. Jak to bywa po intensywnym dniu zaliczyła jeszcze tylko wieczorny spacerek i do łóżeczka.

Pozdrawiamy świątecznie, poświątecznie,
 Martyna & Holi

czasem trzeba sprawdzić czy nic nie spadnie
mizianko od babci najlepsze na świecie
 
poniedziałkowy spacer
relaks plus "wymęczenie" przed wizytą gości
a pies po świętach wygląda tak :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger