Spacery wyjazdowe, czyli od rozpaczy po dumę

     Jak wiadomo mieszkamy pod miastem a żeby Holi nie była dzika czasami jeździmy do miasta na spacery wśród ludzi. Ze względu na poziom ekscytacji jaki wywołują ludzie w mojej pannicy jeszcze brakuje nam do spokojnego, idealnego spaceru. Bywają lepsze i gorsze wyjścia, chociaż tych pierwszych zaczyna być więcej. Tak więc mój Biszkopt dorasta, mądrzeje a nauka nie idzie w las.
Zdarza się, że po takim gorszym spacerze ja wracam tak styrana jakbym cały dzień rowy kopała. Wtedy przeważnie wszystko dookoła interesuje Holi bardziej niż ja, przeważnie uszy się zatykają i w ogóle nie wiadomo co ja do niej mówię, w jakim języku a tak właściwie to o co chodzi, przecież ma mnie na co dzień a inni tacy ciekawi są. Nawet pasztet, który mam zawsze przy sobie w razie awarii nie działa. Bardzo, bardzo się cieszę, że takie spacery są już naprawdę rzadkością. Dużo częściej taki miastowy lans jest naprawdę przyjemny. Obie wracamy do domu zmęczone, ale to takie miłe zmęczenie.

     Początki takich spacerów bywają dość chaotyczne i tu nie ma znaczenia czy mamy lepszy czy gorszy dzień. Powodem tego jest stale obecna niechęć Biszkopta do samochodów. No nie lubi ich i już. Próbowałam, stawałam na rzęsach żeby pomóc jej się przyzwyczaić, ale nie działa to tak jakbym chciała. Jest lepiej, bo nie wymiotuje i coraz częściej nie ucieka tylko wchodzi sama do samochodu, ale widać, że nie do końca sprawia jej to przyjemność. Kiedy kończy się jazda i może wyjść z tego pudełka to robi to najszybciej jak może i próbuje się w równie szybkim tempie od niego oddalić. Dlatego jak już zamykam samochód mamy chwilę na ochłonięcie, ogarnięcie się i włączenie mózgownicy. Potem możemy wędrować dalej.

    Staram się urozmaicać te wyjścia żeby jak najwięcej rzeczy poznała, jak najwięcej się nauczyła. Prawie za każdym razem trasa spaceru jest inna. Dzięki temu Holi zapoznaje różnych ludzi, różne sytuacje. W naszej okolicy jest cisza i spokój. Naprawdę trudno o jakiś zwiększony ruch a tutaj w mieście, nawet pomiędzy blokami jest dużo głośniej. Tak więc są spokojniejsze spacery, w trochę większej odległości od głównych ulic. Czasem wędrujemy do parku i dodatkowo odbywamy sesję szkoleniową. Bywa, że muszę naprawdę się wysilić żeby takie szkoleniowe zajęcia były ciekawsze od wszystkiego dookoła. Bywa, że park jest takim chwilowym przystankiem na odpoczynek, napicie się, zebranie sił. Wtedy jest chwila na spokojną obserwację nowości. Od niedawna chodzimy też w bardziej ruchliwe, centralne rejony. Tutaj to już się dzieje. Ludzie, samochody, rowery, motory, przejścia dla pieszych, itp. Muszę przyznać, że w takich warunkach radzi sobie całkiem nieźle. Dość szybko się uczy, że nie ma co zaczepiać ludzi w centrum, bo oni raczej mają nas w poważaniu. Dużo częściej zdarza nam się być zaczepianymi na teoretycznie mniej zaludnionych spacerach.

odpoczynek w parku
     Dzisiaj wypadł nam taki bardziej centralny spacer z parkowym odpoczynkiem. Początek był super. Pełnia szczęścia, pańcia dumna z głową w chmurach, że taki cudowny, grzeczny piesek idzie obok. No nic nie mogło tego zmienić. Do czasu. Zaczęły pojawiać się drobne ryski w trakcie marszu kiedy mijali nas ludzie z zakupami. Nie wiem skąd to się wzięło, ale moja panna uwielbia takie plastikowe torebki. Zakodowała sobie, że a nuż znajdzie tam coś dla siebie. Nie do końca rozumie, że nie każda taka torebka jest jej. Na szczęście w miarę szybko odpuszcza, nie zdarzyło się jeszcze żeby komuś coś ukradła. :) Dotarłyśmy do parku i już myślałam, że pięknie sobie poćwiczymy, ale nie...pojawiło się dziecko na rowerku i było tak interesujące...mogłabym tańczyć, skakać, śpiewać a i tak pewnie nie odniosłabym pożądanego efektu. No nic stwierdziłam, że nie ma nic na siłę, skupiamy się na chodzeniu wśród ludzi. Nie powiem, mój wyśmienity nastrój trochę opadł. Aż Biszkopt pokazał co do tej głowy dociera. Naprawdę nie sądziłam, że aż tyle. Jak to zwykle bywa ludzie dużo częściej zaczepiają właścicieli psów. Tak było i tym razem. Zwykle staram się omijać takich ludzi albo ćwiczę swoją asertywność z magicznym zdaniem "proszę nie głaskać, szkolimy się", ale tym razem zagadała mnie przemiła starsza pani. Zapytała co to za rasa (a to rzadkość, bo większość przecież wie, że to labrador i nie ma opcji żeby było inaczej). Pani oczywiście zachwycona jej uśmiechniętym pycholem a Holi jej zainteresowaniem. Nie była w 100% spokojna, bo to nie jej bajka i pewnie jeszcze trochę nam zajmie wyciszanie jej, ale kulturalnie się przywitała z uśmiechem nr 5, merdającym ogonkiem i.....nie skakała. Grzecznie się do pani przykleiła i chciała być głaskana, ale ani razu nie było to tak nachalne jak to czasami potrafi być. Po chwili czułości bez problemu mogłyśmy iść dalej. I jak tu nie wpaść w zachwyt. Gdyby można było pewnie skakałabym z radości aż pod niebo, ale obawiam się, że wtedy Biszkopt zrozumiałby, że z tą pańcią to chyba nie do końca w porządku. Nie chcąc się skompromitować przed psem i dodatkowo jej nie nakręcać wracałam do samochodu z ogromnym bananem na twarzy. A psiak żeby jeszcze bardziej podkreślić jak bardzo genialna i cudowna jest bez problemu weszła do samochodu. Dla takich spacerów naprawdę warto przeżyć kilka tych koszmarnych.

    Dzięki takim wyjazdowym włóczęgom wydaje mi się, że Holi trochę się uspokaja. Niestety to działa tylko na spacerach (ale to i tak dużo biorąc pod uwagę jak było), więc teraz musimy dodatkowo dołożyć ćwiczenie witania z innymi. Powyższa sytuacja pojawiła się po raz pierwszy, zwykle jest dziki szał, ale mam nadzieję, że nie po raz ostatni.

Zażywające miejskiego lansu,
Martyna & Holi

miejski, zimowy lans



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger