Przygody spacerowe

     Wpis inspirowany grupą na fb "absurdy zasłyszane na spacerach". Lubię czasami poczytać co może na nas, psiarzy, czychać w trakcie spaceru. My mieszkamy na wsi, więc okazji do takich różnych, zabawnych i tych wkurzających historii mamy mało. Większość przygód, które nas spotykają ma miejsce na naszych wyjazdowo - miejskich spacerach.

Zacznijmy od czegoś denerwującego aby na koniec poprawić sobie humor.


Psy biegające luzem.
     Jednym z najbardziej irytujących wydarzeń spacerowych są podbiegające psy. Te bez smyczy, nie do opanowania, gdzie niejednokrotnie właściciela ani widu ani słychu. Holi jest totalnie pokojowo nastawiona do świata, co więcej kiedy pies do niej biegnie z zębami na wierchu, piana bije mu z pyska, ona totalnie nie wie co robić. Albo się odwraca i wącha dalej trawkę albo siada i się na niego patrzy. Tak więc z mojego punktu widzenia to jest potencjalnie niebezpieczna sytuacja, nie znam podbiegającego psa i mu nie ufam. Nie wiem czy przypadkiem akurat dzisiaj nie ma gorszego dnia i się na nas nie rzuci. Jak dla mnie nie ma też znaczenia, że pies jest mniejszy od mojej suni. To o niczym nie świadczy.
      Miałyśmy przez jakiś czas problem z takim jednym, małym diabłem. Właściciele nie zamykali bramy a nawet jeśli była zamknięta, to i tak skubaniec jak nas tylko widział to potrafił zabawić się w Houdiniego i wyjść z posesji. Jest mniejszy od Biszkopta, ale szczerze mówiąc obawiałam się, że któregoś dnia może się to źle skończyć. Nie wiem skąd to się wzięło, ale uparł się akurat na nas. Kiedy biega po ulicy, inni ludzie ani psy mu nie przeszkadzają. Na całe szczęście sytuację na dzień dzisiejszy udało się opanować, ale  i tak w razie by co gaz pieprzowy noszę a i numer telefonu na najbliższy posterunek policji mam wpisany do telefonu.
     Inny typ podbiegaczy to te, które rozpraszają psa. Holi jest dość reaktywna jeśli chodzi o inne psy i ludzi, więc staram się to trochę wyciszyć. Powoli, bo powoli, ale idziemy do przodu. Niestety, kiedy idziemy sprawdzić domową teorię w teren i pojawia się taki nachalny typ to nie dość, że pies się frustruje, bo z jednej strony chciałaby się pobawić, ale z drugiej ja nie pozwalam, a do tego mi ciśnienie wzrasta, bo wiem, że po takim spotkaniu znowu trzeba będzie się opanować. Ech, życie...


Cmokanie. 
     Wkurzający nawyk u ludzi. I to bez względu na to czy psy posiadają czy tylko o nich marzą. Zmora nie jednego spaceru. Żeby nie było, nie stronię od ludzi, chociaż czasami bym chciała, nie izoluję swojego psa, bo chcę aby była przyjacielska i towarzyska (zresztą w jej przypadku inaczej się nie da), ale na litość boską są granice. Takie cmokanie do psa przeważnie kończy się konfliktem, może też nieszczęściem. Osobiście nie umiem zrozumieć co Ci ludzie mają w głowach kiedy cmokają na obcego psa, przecież to jest oczywiste, że taki pies zareaguje albo będzie chciał zareagować. Holi w dalszym ciągu jest w fazie odczulania na ludzi. Jest przy nich zbyt podekscytowana i próbujemy to ogarnąć. Zajmuje nam to dużo więcej czasu nie tylko za względu na mój miękki charakter, ale także przez innych. Kiedy w trakcie spaceru pięknie olewa przechodzących ludzi, to zawsze, ale to zawsze znajdzie się ktoś kto chce zwrócić jej uwagę. I szlag trafia wcześniejsze nauki. Pomijam też historie, kiedy wracamy brudne i wtedy ktoś ma ochotę cmoknąć na psa. No żesz wszyscy święci, aż człowiek ma ochotę psiaka puścić i niech odbije na czyściutkich spodniach swoje łapki. Kilka razy zdarzyło mi zareagować z opóźnieniem i każdorazowo człowiek był zaskoczony, że pies może ubrudzić albo ubrudził. No rzeczywiście, trudne to było do przewidzenia.

Mamy też dwie (jak na razie jedyne takie), nietypowe historie:
    Raz, idący pan z naprzeciwka, cmoka wesoło na mojego Biszkopta, który po jakimś czasie zaczyna reagować. W końcu ktoś ją woła z uśmiechem na twarzy. Pies szczęśliwy, że będzie mógł się przywitać, ja już trochę mniej, no ale dobra na spokojnie spróbujemy podejść do pana i się przywitać. Co pan zrobił? Schował się na swoją posesję, zamknął furtkę i jeszcze idąc do domu cmokał w kierunku Holi. Szczerze mówiąc szczęka mi opadła. Pies totalnie nie ogarnął sytuacji. Chwilę zajęło nam odejście od tej konkretnej bramy.
    Jednak to jeszcze nic. To było coś w rodzaju zwykłej irytacji, bo takiego przebiegu się nie spodziewałam. Druga historia była z tych co doprowadzają do szewskiej pasji i chyba tylko fakt, że jestem dość spokojną osobą uratował mnie od zniszczenia mienia. Historia właściwa. Maszerujemy sobie poboczem. Pies wącha trawkę, wszystko inne mając w głębokim poważaniu. Jesteśmy przy skrzyżowaniu, rzecz dzieje się na wsi, więc ruch nieduży, ale zawsze jakiś jest a i taka sytuacja pewnie może nas też spotkać w mieście. Podjeżdża samochód, chcący wyjechać na inną drogę. Zatrzymuje się aby przepuścić wszystkich z każdej strony. Co się dzieje? Kierowca!! Tak, tak, kierowca, otwiera okno i cmoka na mojego psa. Dacie wiarę? Na szczęście mój pies to gapa i zanim się zorientowała skąd dobiega wołanie to osoba myśląca inaczej zdążyła już odjechać. Co komuś takiemu w głowie siedzi? Chętnie się dowiem, bo na pewno nie jest to mózg.


Trochę pary zeszło, możemy przejść do tych milszych sytuacji.

Poznawanie nowych ludzi.
     Pies, jak nic innego na świecie, daje ogromne możliwości na poznanie nowych osób. Zawieranie znajomości trwa dużo szybciej i przeważnie są to ciekawe przypadki. Chyba, że my mamy takie szczęście. Ile ja już osób poznałam dzięki Holi, to nie zliczę. Czasami zupełnie obce osoby potrafią przystanąć i zagadać o psa. Właśnie w taki sposób poznałyśmy nowego, psiego kolegę. Byłyśmy sobie na spacerze i jak zwykle bujałyśmy w obłokach. Aż tu nagle zatrzymał nas pan z milionem, miłych pytań. Biszkopt oczywiście pełnia szczęścia, ogon kręci helikoptery, jęzor wywalony do ziemi, w końcu ktoś się nią zainteresował, ktoś obcy. Co się okazało, był to właściciel psiaka, młodszego od mojej, ale równie energetycznego, szukający towarzystwa na spacery. Poznałyśmy tego nowego kumpla i, jak to bywa w przypadku mojego zwierza, polubiła go od razu. Po wspólnych spacerach Holi wraca tak wymęczona (i chyba szczęśliwa), że przez dobrą godzinę dom jest bezpsiowy :)


Rozumni ludzie.
    Coś niezwykłego, jeszcze rzadkiego, ale jest. Tak, tak, tacy ludzie istnieją, na szczęście, bo przywracają wiarę w ludzkość. Serio. Jak już człowiek łapie doła, bo wydaję się, że myślenie niektórych naprawdę boli i to tak totalnie, to pojawia się ktoś kto udowadnia, że mózg w dalszym ciągu do czegoś służy. Mamy dwie takie zapadające w pamięć sytuację.
      Byłyśmy na szkoleniu. W przerwie można było wyjść z pieskami na spacer aby swoje potrzeby załatwiły poza szkołą :) Jeden z tematów okazał się dla nas szczególnie bliski. Chodziło o witanie się z innymi psami, nie pozwalanie aby pies witał się z każdym psem czy człowiekiem. Generalnie spokojny spacer z psem. Chodzimy sobie na przerwie po okolicy, w oddali widać panią z psem, który koniecznie chce się z nami przywitać. I tu przeżyłam szok. Pani zapytała, ZAPYTAŁA!!, czy mogą podejść się przywitać. Poprosiłam aby jednak przeszli obok, bo my w trakcie szkolenia i wolałabym psa dodatkowo nie nakręcać. Spotkało się to ze zrozumieniem i pani ze swoim pieskiem przeszli obok, nie zatrzymując się, a my poszłyśmy w swoją stronę.
      Druga sytuacja. Z daleka widzę małego szczekacza, bez smyczy, biegnącego w naszą stronę. Powoli wchodzę w tryb zrezygnowania, bo nie widzę właściciela, więc trzeba będzie sobie jakoś z tym poradzić. A tu proszę, pojawiła się właścicielka, zawołała psa, zapięła go na smycz i przeszli obok. Nikt nie wszczął konfliktu, szaleństwo też się nie pojawiło. Takie rzeczy też są możliwe.



A na koniec perełka, którą usłyszałam ostatnio. Uczę swojego psa od momentu kiedy pojawiła się w moim życiu, bo wychodzę z założenia, że psa trzeba to robić od małego a nie czekać na cud. I tak jedną z podstaw korzystania z ogródka jest niebieganie po rabatach kwiatowych. Już jeden kwiatek nie przeżył spotkania z biszkoptowym siedzeniem i wolałabym aby to się nie powtórzyło, bo nie zarobię na te kwiaty :) Jest też pewna pani, która spaceruje ze swoim psem, a który powoduje zamieszanie na osiedlu. Holi nakręca się od innych psów i biega wzdłuż ogrodzenia. Próbuje to zwalczyć, bo nie widzę sensu aby tak bez potrzeby wariowała. I właśnie podczas jednego takiego pobytu na ogródku a spaceru tej obcej osoby usłyszałam coś, co niesamowicie mnie rozbawiło. Słyszę, że zbliża się ten pies z właścicielem, Holi chce już biec do ogrodzenia, ale ją zatrzymałam, usadziłam i trenujemy skupienie na mnie a nie na szaleństwie za ogrodzeniem. Pani zaskoczona tym co robimy wyraziła ubolewanie, że psiak musi tak siedzieć kiedy ona idzie i jej po prostu go szkoda, potem dodała, że takie (bezcelowe) bieganie jest dla psa normalne i trudno go tego oduczyć, tym bardziej, że mój pies jest młody (ma 2 lata), a jak wiadomo pies mądrzeje dopiero po 3 roku życia. Nowość (!!) w zakresie szkolenia psa. Nie ma sensu uczyć go czegokolwiek przez 3 urodzinami, bo to i tak nic nie da. Dopiero po tym czasie pies coś zrozumie. Ot, tak magia :) A ja naiwnie wierzyłam, że w tym wieku to już będzie mądry, ułożony przeze mnie pies.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Biszkopt i ja , Blogger