Wiejskie życie
Czy mieszkanie w domu z ogródkiem pod miastem jest spełnieniem marzeń każdego psa? Wydaje mi się, że psu wszędzie dobrze tam gdzie jego kochany opiekun. Jednak należy pamiętać aby pies był członkiem rodziny, a nie chwilową zachcianką odstawioną w kąt. Wielu osobom wydaje się, że miejsce dużego psa (a w niektórych przypadkach każdego psa) jest w domu z ogródkiem a raczej na podwórku w budzie. Niestety to wciąż powszechna opinia, zwłaszcza w podmiejskich okolicach i tych trochę bardziej wiejskich. Zmienia się takie podejście, ale to w dalszym ciągu daleka droga przed niektórymi a co poniektórzy nigdy tego nie ogarną.
Jak to jest z mieszkaniem pod miastem, mając ogródek do dyspozycji? Postaram się w kilku słowach opisać jak to wygląda u nas, jakie są blaski i cienie takiego rozwiązania
Kiedy Biszkopt pojawił się u mnie w domu od samego początku miała kontakt z naturą. Okolice są jeszcze puste, tzn. mamy pól, łąk i lasów pod dostatkiem. Nasze spacery odbywają się przeważnie gdzieś na dużej, otwartej przestrzeni wśród różnych krzaczorów i traw. Z tego powodu (chyba) Holcia potrzebuje naprawdę intymnej atmosfery żeby się załatwić. Największe krzaki są do tego celu najlepsze, a i dobrze jak jest cisza, bo wszystko co jest inne od śpiewu ptaków czy szumu traw może przeszkodzić i trzeba pokonać kolejne kilometry aby znaleźć miejsce idealne. Nie raz już chciałam zrobić nam bardziej kulturalny spacer żebyśmy do domu uświnione nie wracały, ale kończyło się jak zwykle w buszu. Są zarówno minusy jak i zdecydowane plusy mieszkania w takiej okolicy. I dziś właśnie o tym chciałabym napisać. Jak to jest mieszkać pod miastem, w domu z ogrodem z psem.
Kleszcze
Przyznam, że kiedy mieszkałam w mieście, aż tak mocno nie skupiałam się na tych paskudztwach. Owszem pies był pod kontrolą, ale dość zwykła obroża dawała radę i jamnik przez całe swoje 14 letnie życie nie złapał ani jednego ohydnika. Wszystko zmieniło się razem z miejscem zamieszkania. Tutaj kleszczy mamy pod dostatkiem, bywały takie spacery kiedy ściągałam z Holi nawet 30 sztuk. Jak na razie, odpukać, przechodzimy przez okres ich największej działalności bez większych problemów.
Dzikus rośnie
W związku z mniejszym zagęszczeniem ludności w mojej okolicy spacery przeważnie są bezludne albo bardzo mało ludzkie. I tu pojawia się problem. Holi jest bardzo ale to bardzo pro ludzka. Kocha wszystkich miłością przeogromną. Tak więc takie dzikie spacery trochę ją izolują i przez to nasze odczulanie na ludzi trwa trochę dłużej. Znalazłam na to patent pod postacią wyjazdowych spacerów do miasta. W końcu kto by chciał mieszkać z nieobytym dzikusem pod jednym dachem. :)
Buszmen na spacerze
Okolice są jeszcze puste, tzn. mamy pól, łąk i lasów pod dostatkiem. Nasze spacery odbywają się przeważnie gdzieś na dużej, otwartej przestrzeni wśród różnych krzaczorów i traw. Z tego powodu (chyba) Holcia potrzebuje naprawdę intymnej atmosfery żeby się załatwić. Największe krzaki są do tego celu najlepsze, a i dobrze jak jest cisza, bo wszystko co jest inne od śpiewu ptaków czy szumu traw może przeszkodzić i trzeba pokonać kolejne kilometry aby znaleźć miejsce idealne. Nie raz już chciałam zrobić nam bardziej kulturalny spacer żebyśmy do domu uświnione nie wracały, ale kończyło się jak zwykle w buszu. Tak właśnie kończy się większość spacerów. A zwłaszcza te poranne, kiedy rosa jeszcze jest na trawie albo podeszczowe. Przeważnie zabieram też jakieś zabawki i szalejemy na okolicy, co wiąże się z brudnymi butami, spodniami czy kurtkami. O psie nie wspominając. Chociaż tutaj nie jestem do końca przekonana czy to minus, w końcu nie od dziś wiadomo, że brudny pies to pies szczęśliwy.
Ogródek
Zdaję sobie sprawę, że może to być albo błogosławieństwo albo przekleństwo. W końcu ile to się słyszało albo widziało psów, które całe życie spędzają na ogródku, bo przecież spacer "zabija", a teren poza ogrodzeniem na pewno jest skażony. Biedne psiaki mają do dyspozycji tylko swoje cztery kąty na powietrzu, znają każdą trawkę, każdą roślinkę i całe życie biegają sfrustrowane. Nie raz się okazuje, że psy blokowe mają dużo ciekawsze życie niż ich ogródkowi kumple. Ja wiedziałam od początku, że pies = spacer i to nie jeden. Nie było mowy aby pies załatwiał się na ogródku. A nasłuchałam się różnych pytań i widziałam przeróżne spojrzenia w moją stronę, no bo jak to tak: "masz ogródek i z psem na spacer wychodzisz?" Dla niektórych nie do przejścia. Fajny spacer należy się psu codziennie i to co najmniej trzy razy. To tak jakby ktoś nam kazał siedzieć w wielkim domu i całe życie nie wychodzić, a w tym czasie mógłbyś obserwować innych poza murami spędzającymi świetnie czas. Maskara. Prawda? To czemu robić coś takiego psu?
Jednak czemu ogródek jest dla mnie plusem? Sytuacje awaryjne. Nauka czystości. Chorobowe stany psa. O wiele łatwiej w pierwszych dniach szczeniaka w nowym domu wybiec z nim przed dom niż lecieć z 5 piętra przed blok. A kiedy umierasz z bólu albo jesteś chory a nie ma nikogo kto mógłby wyjść z psiakiem, zdecydowanie lepiej jest otworzyć drzwi i go wypuścić. To jedyne opcje jeśli chodzi o psie potrzeby na swoim terenie. Poza tym ogródek daje swobodną możliwość na dzikie harce z psem. Teren ogrodzony, nikt się nie wtrąca, obce psy nie przeszkadzają. Ogranicza nas tylko moja wyobraźnia, bo Holi ma ją zdecydowanie bardziej rozwiniętą. :)
Przestrzeń spacerowa
O tak...Dzięki takiej ilości pól i łąk każdy spacer możemy mieć inny, bardziej lub mniej urozmaicony. Biszkopt może się legalnie, bez krępacji wybiegać czy nakopać dziur za wsze czasy. Owszem czasem trzeba uważać na dziki, ale po jakimś czasie idzie ogarnąć gdzie można włóczyć się na luzie a gdzie raczej przystopować
Po prostu wolność
Owszem, są osoby, które pewnie dziwnie patrzą jak maszeruje po raz kolejny z psem, gdzieś tam daleko i to jeszcze z zabawkami, ale to na szczęście mniejszość u mnie. Mogę swobodnie wyjść z psem i nie narazić się na dzikie komentarze albo głupie pytania. Mogę spędzać ten czas z psem i tylko jej go poświęcić, bez opędzania się od "cmokaczy" czy innych "nachalników"
Mała wiejska anegdotka :)
Ja byłam na wyjeździe, więc Biszkoptem zajmowała się moja mama. Po południu odebrałam od niej telefon z serii "co robić?" Ja już w panice co się stało, gdzie kupię bilet do domu...a co się okazało? Pierdoła oblazła mrówkami. Mama wracając ze spaceru spotkała sąsiadkę, która pilnie wyrywała chwasty pod swoim płotem, niewiele myśląc zawołała mojego upiora co oczywiście nie obeszło się bez echa. Biszkopt musiał podbiec i dać się wygłaskać. Pech chciał, że wyłożyła się do miziania w miejscu w którym, jak się później okazało, roiło się od mrówek. Po zakończonym głaskaniu, w domu mama zauważyła, że pies jest cały w małych, czarnych, ruszających się kropkach. Stanęło na tym, że porządnie "przetrzepała" jej skórę aby się wszystkiego pozbyć. Na szczęście udało się. Ot taka codzienność z osiedlową przytulanką. :)
Podsumowując, kocham moje obecne miejsce na ziemi i nie zamieniłabym go na nic innego. Mam nadzieję, że Holci podoba się równie mocno. Mimo wszystko uważam, że najważniejszy jest czas który poświęcamy naszym zwierzakom a nie miejsce w którym mieszkamy.
Martyna & Holi
Jak to jest z mieszkaniem pod miastem, mając ogródek do dyspozycji? Postaram się w kilku słowach opisać jak to wygląda u nas, jakie są blaski i cienie takiego rozwiązania
Kiedy Biszkopt pojawił się u mnie w domu od samego początku miała kontakt z naturą. Okolice są jeszcze puste, tzn. mamy pól, łąk i lasów pod dostatkiem. Nasze spacery odbywają się przeważnie gdzieś na dużej, otwartej przestrzeni wśród różnych krzaczorów i traw. Z tego powodu (chyba) Holcia potrzebuje naprawdę intymnej atmosfery żeby się załatwić. Największe krzaki są do tego celu najlepsze, a i dobrze jak jest cisza, bo wszystko co jest inne od śpiewu ptaków czy szumu traw może przeszkodzić i trzeba pokonać kolejne kilometry aby znaleźć miejsce idealne. Nie raz już chciałam zrobić nam bardziej kulturalny spacer żebyśmy do domu uświnione nie wracały, ale kończyło się jak zwykle w buszu. Są zarówno minusy jak i zdecydowane plusy mieszkania w takiej okolicy. I dziś właśnie o tym chciałabym napisać. Jak to jest mieszkać pod miastem, w domu z ogrodem z psem.
Kleszcze
Przyznam, że kiedy mieszkałam w mieście, aż tak mocno nie skupiałam się na tych paskudztwach. Owszem pies był pod kontrolą, ale dość zwykła obroża dawała radę i jamnik przez całe swoje 14 letnie życie nie złapał ani jednego ohydnika. Wszystko zmieniło się razem z miejscem zamieszkania. Tutaj kleszczy mamy pod dostatkiem, bywały takie spacery kiedy ściągałam z Holi nawet 30 sztuk. Jak na razie, odpukać, przechodzimy przez okres ich największej działalności bez większych problemów.
Dzikus rośnie
W związku z mniejszym zagęszczeniem ludności w mojej okolicy spacery przeważnie są bezludne albo bardzo mało ludzkie. I tu pojawia się problem. Holi jest bardzo ale to bardzo pro ludzka. Kocha wszystkich miłością przeogromną. Tak więc takie dzikie spacery trochę ją izolują i przez to nasze odczulanie na ludzi trwa trochę dłużej. Znalazłam na to patent pod postacią wyjazdowych spacerów do miasta. W końcu kto by chciał mieszkać z nieobytym dzikusem pod jednym dachem. :)
Buszmen na spacerze
Okolice są jeszcze puste, tzn. mamy pól, łąk i lasów pod dostatkiem. Nasze spacery odbywają się przeważnie gdzieś na dużej, otwartej przestrzeni wśród różnych krzaczorów i traw. Z tego powodu (chyba) Holcia potrzebuje naprawdę intymnej atmosfery żeby się załatwić. Największe krzaki są do tego celu najlepsze, a i dobrze jak jest cisza, bo wszystko co jest inne od śpiewu ptaków czy szumu traw może przeszkodzić i trzeba pokonać kolejne kilometry aby znaleźć miejsce idealne. Nie raz już chciałam zrobić nam bardziej kulturalny spacer żebyśmy do domu uświnione nie wracały, ale kończyło się jak zwykle w buszu. Tak właśnie kończy się większość spacerów. A zwłaszcza te poranne, kiedy rosa jeszcze jest na trawie albo podeszczowe. Przeważnie zabieram też jakieś zabawki i szalejemy na okolicy, co wiąże się z brudnymi butami, spodniami czy kurtkami. O psie nie wspominając. Chociaż tutaj nie jestem do końca przekonana czy to minus, w końcu nie od dziś wiadomo, że brudny pies to pies szczęśliwy.
Ogródek
Zdaję sobie sprawę, że może to być albo błogosławieństwo albo przekleństwo. W końcu ile to się słyszało albo widziało psów, które całe życie spędzają na ogródku, bo przecież spacer "zabija", a teren poza ogrodzeniem na pewno jest skażony. Biedne psiaki mają do dyspozycji tylko swoje cztery kąty na powietrzu, znają każdą trawkę, każdą roślinkę i całe życie biegają sfrustrowane. Nie raz się okazuje, że psy blokowe mają dużo ciekawsze życie niż ich ogródkowi kumple. Ja wiedziałam od początku, że pies = spacer i to nie jeden. Nie było mowy aby pies załatwiał się na ogródku. A nasłuchałam się różnych pytań i widziałam przeróżne spojrzenia w moją stronę, no bo jak to tak: "masz ogródek i z psem na spacer wychodzisz?" Dla niektórych nie do przejścia. Fajny spacer należy się psu codziennie i to co najmniej trzy razy. To tak jakby ktoś nam kazał siedzieć w wielkim domu i całe życie nie wychodzić, a w tym czasie mógłbyś obserwować innych poza murami spędzającymi świetnie czas. Maskara. Prawda? To czemu robić coś takiego psu?
Jednak czemu ogródek jest dla mnie plusem? Sytuacje awaryjne. Nauka czystości. Chorobowe stany psa. O wiele łatwiej w pierwszych dniach szczeniaka w nowym domu wybiec z nim przed dom niż lecieć z 5 piętra przed blok. A kiedy umierasz z bólu albo jesteś chory a nie ma nikogo kto mógłby wyjść z psiakiem, zdecydowanie lepiej jest otworzyć drzwi i go wypuścić. To jedyne opcje jeśli chodzi o psie potrzeby na swoim terenie. Poza tym ogródek daje swobodną możliwość na dzikie harce z psem. Teren ogrodzony, nikt się nie wtrąca, obce psy nie przeszkadzają. Ogranicza nas tylko moja wyobraźnia, bo Holi ma ją zdecydowanie bardziej rozwiniętą. :)
Przestrzeń spacerowa
O tak...Dzięki takiej ilości pól i łąk każdy spacer możemy mieć inny, bardziej lub mniej urozmaicony. Biszkopt może się legalnie, bez krępacji wybiegać czy nakopać dziur za wsze czasy. Owszem czasem trzeba uważać na dziki, ale po jakimś czasie idzie ogarnąć gdzie można włóczyć się na luzie a gdzie raczej przystopować
Po prostu wolność
Owszem, są osoby, które pewnie dziwnie patrzą jak maszeruje po raz kolejny z psem, gdzieś tam daleko i to jeszcze z zabawkami, ale to na szczęście mniejszość u mnie. Mogę swobodnie wyjść z psem i nie narazić się na dzikie komentarze albo głupie pytania. Mogę spędzać ten czas z psem i tylko jej go poświęcić, bez opędzania się od "cmokaczy" czy innych "nachalników"
Mała wiejska anegdotka :)
Ja byłam na wyjeździe, więc Biszkoptem zajmowała się moja mama. Po południu odebrałam od niej telefon z serii "co robić?" Ja już w panice co się stało, gdzie kupię bilet do domu...a co się okazało? Pierdoła oblazła mrówkami. Mama wracając ze spaceru spotkała sąsiadkę, która pilnie wyrywała chwasty pod swoim płotem, niewiele myśląc zawołała mojego upiora co oczywiście nie obeszło się bez echa. Biszkopt musiał podbiec i dać się wygłaskać. Pech chciał, że wyłożyła się do miziania w miejscu w którym, jak się później okazało, roiło się od mrówek. Po zakończonym głaskaniu, w domu mama zauważyła, że pies jest cały w małych, czarnych, ruszających się kropkach. Stanęło na tym, że porządnie "przetrzepała" jej skórę aby się wszystkiego pozbyć. Na szczęście udało się. Ot taka codzienność z osiedlową przytulanką. :)
Podsumowując, kocham moje obecne miejsce na ziemi i nie zamieniłabym go na nic innego. Mam nadzieję, że Holci podoba się równie mocno. Mimo wszystko uważam, że najważniejszy jest czas który poświęcamy naszym zwierzakom a nie miejsce w którym mieszkamy.
Martyna & Holi
jeden z przypadków kiedy ogródek jest zbawieniem |
tak, to też nasza okolica :) |
chwila zabawy na własnym terenie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz