Damą być
Świetnie czyta się o suniach, które zachowują się jak damy. Nie wejdą do kałuży, nie pobrudzą sierści. Potem nie trzeba litrów wody i godzin wycierania podłóg, ścian i siebie. Gorzej jeśli marudzą przy jedzeniu, bo przecież dworskie podniebienie cudów wymaga.
marzenia...
Do tej pory byłam przekonana, że mam wiejską sukę ;) Ani grama w niej delikatności. Jak chce gdzieś dojść to taranuje wszystko niczym czołg na misji. Doniczka przeszkadza dostać się do piłeczki? Żaden problem, wystarczy mocniej się przecisnąć i doniczka sama ustąpi. A że może się przy tym zbić...to w końcu problem człowieka. Wracasz do domu a tu wulkan szczęśliwości zamiata wszystkie kurze ogonem jakby od tego życie zależało. Plusem jest to, że pozbyłyśmy się skakania, więc mogę spokojnie wejść do domu. W zamian za to kręci się pod nogami dopóki nie wygłaskasz tak jak tego Biszkopt potrzebuje. Jesz kolację i raptem słychać porządne beknięcie? Wystarczy rozejrzeć się za psem. Moja Holi beka jak stary, dobry chłop po kilku piwach. Nie można tego nie usłyszeć. Siedzisz na kanapie z książką i raptem musisz się ewakuować na dwór? To właśnie poleciał biszkoptowy cichacz. Czasem, zwłaszcza po wołowinie, zdarzy jej się puścić takiego bączka, że przez dobrych kilka minut dom nadaje się do wietrzenia. Ostatnio to już nawet przestało być subtelne. Bywa, że nie sposób nie usłyszeć jaki zapach zaraz do nas doleci. Kiedy spotkamy na spacerze jej ukochanego kumpla, poza którym świata nie widzi to najczęściej wraca taka czarna, że zastanawiam się czy ktoś mi psa nie podmienił (kolega jest czarny). Całe szczęście, że tak samo jak kocha się brudzić to tak samo uwielbia prysznic :) Odkąd odkryła uroki tarzania, czasem mogę spotkać czworonożnego shreka na ogródku. Do tej pory nie przepada za czyszczeniem łap. Nie idzie jej do tego przekonać, przez większość czasu to takie nasze prywatne pole bitwy. Chociaż potrafi zaskoczyć i ze spokojem podawać łapki po kolei do wytarcia. Śmieciowe (dosłownie) jedzenie to jej chleb powszedni. Wprowadziłam kaganiec na spacerze, ale dla mnie to straszny widok - golden w kagańcu (dla niej to nie jest trauma, bo od małego przyzwyczajana i tak wiem, że to dla jej dobra) i co jakiś czas, jak już mam nadzieję, że nastąpiła poprawa zachowania wychodzimy bez pyszczkowej kratki. No i zdarza się (chociaż o dziwo coraz rzadziej), że wpadnie na genialny pomysł konsumpcji papierka, chusteczki czy innego badziewia na spacerze. Ślinotok jedzeniowy powoduje częstsze mycie podłóg i pranie ubrań na potęgę. A ścieżki wodne po piciu to już prawie epickie opowieści. Przy takich jej zachowaniach straciłam już nadzieję na jej szlacheckie maniery. Cóż...czego oczekiwać jak się mieszka na wsi? ;)
Dziewczyna kocha wolność, wiatr w uszach, największe kałuże i dzikie pościgi z innymi. Nie przejmuje się kiedy biegnąc z jęzorem wywieszonym do ziemi wpada z całym impetem w człowieka, w końcu wiadomo, że to jego wina, bo się trochę nie odsunął. Przyzwyczaiłam się do tego i kocham całym sercem. Niczego bym nie zmieniła w tym potworku.
A tu nagle okazuje się, że gdzieś ta dama jest schowana w tym biszkoptowym ciele. Jesteśmy na spacerze, Biszkopt sprawdza co w krzakach ciekawego można znaleźć. Kiedy już łaskawie wyszła na normalną drogę zauważyłam, że kuleje na przednią lewą łapkę. Co chwila staje i liże sobie tą łapkę, więc u mnie już zapaliła się czerwona lampka. Widziałam już łapki innych psów, które rozcięły sobie poduszki o źdźbła trawy, a poza tym nigdy nie wiadomo na co w tych krzaczorach mogła wejść. Jakiś czas wcześniej nasza czworonożna sąsiadka porządnie rozcięła sobie łapkę o szkło, które gdzieś tam leżało. Oczywiście trzeba było się zatrzymać i sprawdzić co się stało z biszkoptową łapką. I co? mały, tyci, maluteński kamyczek, kamiuszek nawet zaplątał się w sierść przy tej górnej poduszce, bo nawet nie przy poduszeczkach dotykających podłoża. Wyjęłam go i pies jak nowy. Prawdziwa księżniczka na ziarnku grochu. :)
Przy okazji tego wpisu odkryłam jeszcze kilka wielkopańskich nawyków. Holi nie tarza się ani nie zjada innych odchodów. Cud? Szczęście? Nie wiem, ale nie lubi tego a ja nie mogłam o więcej prosić. Ponadto jak na trasie spaceru i swojego nosa spotka jakąś obcą kupkę to omija ją takim szerokim łukiem, że nie raz smyczy zabrakło. Nawet czasem mam wrażenie, że jest na mnie obrażone, że ją w taki miejsce przywiodłam.
Tak więc okazuje się, że nawet w wiejskim psie drzemie miejski potencjał :)
Martyna & Holi
marzenia...
Do tej pory byłam przekonana, że mam wiejską sukę ;) Ani grama w niej delikatności. Jak chce gdzieś dojść to taranuje wszystko niczym czołg na misji. Doniczka przeszkadza dostać się do piłeczki? Żaden problem, wystarczy mocniej się przecisnąć i doniczka sama ustąpi. A że może się przy tym zbić...to w końcu problem człowieka. Wracasz do domu a tu wulkan szczęśliwości zamiata wszystkie kurze ogonem jakby od tego życie zależało. Plusem jest to, że pozbyłyśmy się skakania, więc mogę spokojnie wejść do domu. W zamian za to kręci się pod nogami dopóki nie wygłaskasz tak jak tego Biszkopt potrzebuje. Jesz kolację i raptem słychać porządne beknięcie? Wystarczy rozejrzeć się za psem. Moja Holi beka jak stary, dobry chłop po kilku piwach. Nie można tego nie usłyszeć. Siedzisz na kanapie z książką i raptem musisz się ewakuować na dwór? To właśnie poleciał biszkoptowy cichacz. Czasem, zwłaszcza po wołowinie, zdarzy jej się puścić takiego bączka, że przez dobrych kilka minut dom nadaje się do wietrzenia. Ostatnio to już nawet przestało być subtelne. Bywa, że nie sposób nie usłyszeć jaki zapach zaraz do nas doleci. Kiedy spotkamy na spacerze jej ukochanego kumpla, poza którym świata nie widzi to najczęściej wraca taka czarna, że zastanawiam się czy ktoś mi psa nie podmienił (kolega jest czarny). Całe szczęście, że tak samo jak kocha się brudzić to tak samo uwielbia prysznic :) Odkąd odkryła uroki tarzania, czasem mogę spotkać czworonożnego shreka na ogródku. Do tej pory nie przepada za czyszczeniem łap. Nie idzie jej do tego przekonać, przez większość czasu to takie nasze prywatne pole bitwy. Chociaż potrafi zaskoczyć i ze spokojem podawać łapki po kolei do wytarcia. Śmieciowe (dosłownie) jedzenie to jej chleb powszedni. Wprowadziłam kaganiec na spacerze, ale dla mnie to straszny widok - golden w kagańcu (dla niej to nie jest trauma, bo od małego przyzwyczajana i tak wiem, że to dla jej dobra) i co jakiś czas, jak już mam nadzieję, że nastąpiła poprawa zachowania wychodzimy bez pyszczkowej kratki. No i zdarza się (chociaż o dziwo coraz rzadziej), że wpadnie na genialny pomysł konsumpcji papierka, chusteczki czy innego badziewia na spacerze. Ślinotok jedzeniowy powoduje częstsze mycie podłóg i pranie ubrań na potęgę. A ścieżki wodne po piciu to już prawie epickie opowieści. Przy takich jej zachowaniach straciłam już nadzieję na jej szlacheckie maniery. Cóż...czego oczekiwać jak się mieszka na wsi? ;)
Dziewczyna kocha wolność, wiatr w uszach, największe kałuże i dzikie pościgi z innymi. Nie przejmuje się kiedy biegnąc z jęzorem wywieszonym do ziemi wpada z całym impetem w człowieka, w końcu wiadomo, że to jego wina, bo się trochę nie odsunął. Przyzwyczaiłam się do tego i kocham całym sercem. Niczego bym nie zmieniła w tym potworku.
Przy okazji tego wpisu odkryłam jeszcze kilka wielkopańskich nawyków. Holi nie tarza się ani nie zjada innych odchodów. Cud? Szczęście? Nie wiem, ale nie lubi tego a ja nie mogłam o więcej prosić. Ponadto jak na trasie spaceru i swojego nosa spotka jakąś obcą kupkę to omija ją takim szerokim łukiem, że nie raz smyczy zabrakło. Nawet czasem mam wrażenie, że jest na mnie obrażone, że ją w taki miejsce przywiodłam.
Tak więc okazuje się, że nawet w wiejskim psie drzemie miejski potencjał :)
Martyna & Holi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz