Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem - Lauren Fern Watt
To historia życia autorki od momentu kiedy pojawiła się w nim piękna, pręgowana dama o iście książęcym imieniu Gizelle. Pani Watt dostała ją od mamy (mającej duży problem alkoholowy) w dniu 19 urodzin. Miałam nadzieję, że ich przeprowadzka do małych mieszkań w Wielkim Jabłku będzie obfitowała w trochę większą ilość zabawnych sytuacji. Jednak trudno tak nazwać reakcje przechodniów, które czasem kończyły się dla nich wyzwiskami. Za to nie raz nie dwa autorka przypomina nam o rozmiarach swojej ulubienicy. Doskonale zapamiętamy, że mastiffy angielskie są wielkości mini coopera ;)
Jeśli odłożyć na bok oczekiwania o rozrywkowej książce to dostajemy pozycję o miłości człowieka do psa i odwrotnie. Autorka kocha swojego cielaczka i to czuć prawie z każdego zdania, które dotyczy suni. Widać tutaj miłość między psem a człowiekiem. Przeprowadzając się do Nowego Jorku nawet przez chwilę p. Lauren nie rozważała opcji zostawienia psa. To była jej przyjaciółka i za wszelką cenę chciała dopasować swoje nowe życie do wymagań psiaka. Miała też szczęście, że jej współlokatorka okazała się bardzo pomocna i kiedy opiekunce Gizelle zapomniało się rano wyjść z psem albo zanocowała u chłopaka to mogła liczyć na koleżankę. Nie do końca jest to dla mnie odpowiedzialne, ale może to tylko moje zdanie. Jak możemy przeczytać Gizelle jest naprawdę największą przyjaciółką autorki.
Kiedy pojawia się to nieszczęsne "odkrycie" na pierwszym miejscu jest dobro psa. Jej potrzeby i opieka nad nią. Od tego momentu łzy leciały mi prawie cały czas. Gizelle miała raptem 6 lat, przecież to jest strasznie mało. Patrząc na mojego śliniaka nie umiem sobie czegoś takiego wyobrazić. Sześć lat to co najmniej o sześć za mało. Dziewczyny miały wyruszyć w podróż, ale i po tej części spodziewałam się więcej. Często słyszy się o właścicielach którzy zabierają swoje zwierzaki w niesamowite, ostatnie podróże. A tu...czegoś takiego nie było. Owszem jest Lista życzeń Gizelle i dziewczyny razem skrupulatnie skreślają każdą pozycję, ale momentami jest trochę ogólnikowo i za krótko. Taka podróż to wspaniały pomysł na spędzenie ostatnich chwil ze swoim przyjacielem, dlatego to taki trochę niewykorzystany potencjał. Zamysł super, wykonanie...mogłoby być lepsze. Chociaż może po prostu się czepiam i za wszystko winne są moje oczekiwania. Nie mniej jednak część II książki jest tak mega wzruszająca, że bez chusteczek się nie obejdzie. Ta bądź co bądź główna część historii o Gizelle jest po prostu za krótka. Niektóre punkty z listy życzeń zostały tylko wspomniane. "Najgorszy" jest koniec. Opis tego trudnego dnia jest świetny. Od momentu poranka do chwil po.
Zapomniałabym dodać o jeden ważnej rzeczy. Zdjęcia!! Uwielbiam zdjęcia, obrazki w książkach. Tutaj mamy kilka fajnych fotek głównej bohaterki. Była przecudna :)
Podsumowując. Książka generalnie mi się podobała. Jednak czegoś mi w niej zabrakło. Jeśli ktoś lubi takie zwykłe, codzienne historie z życia to ta powinna mu się spodobać. Jeśli oczekujemy czegoś zabawnego to jednak dobry, stary Marley ma pierwszeństwo. Jeśli potrzeba wyciskacza łez to jak najbardziej ta książka w to się wpasuje. Tony chusteczek powinni dodawać w prezencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz