Jestem szczęściarą....
...bo mam psa. Jak już nie raz pisałam, nie wyobrażam sobie życia bez czworonożnego domownika. I to się nie zmieniło, mimo wszystkich utrudnień z tym związanych. Jednak ilość plusów, wynikająca z faktu być przyjacielem psa, jest tak ogromna, że to temat rzeka.
"Posiadanie" psa w domu to jest przywilej i to zawsze powinien być przywilej. Nie kaprys, nie chwilowa moda, tylko prawdziwa chęć bycia za kogoś odpowiedzialnym. Wtedy możemy skorzystać na tej relacji oboje. To nie tylko my uczymy psa pożądanych zachowań, ale także my możemy się bardzo dużo od niego nauczyć.
Dzisiaj chciałabym opisać, czego między innymi nauczyłam się od/dzięki Holi
1. zaczęłam doceniać jazdę samochodem;
Co prawda mam prawo jazdy już prawie 10 lat (o matko, ale długo) to jednak pewnie dopiero od ok. 5 jeżdżę w miarę regularnie. Mieszkając pod Warszawą i tu pracując nie miałam zbyt wielu powodów aby jeździć do stolicy na wycieczki samochodowe. Zawsze wygrywał autobus. Tak więc moja jazda była taka małomiasteczkowa, że tak to nazwę. Dopiero odkąd pojawił się Biszkopt stwierdziłam, że nie będę jej ciągać autobusem czy pociągiem, do których i tak muszę dojechać samochodem i które jakoś zawrotnie często nie jeżdżą. Trzeba było jeździć na socjalizację, szkolenia do Warszawy. Tak więc, nie tylko Holi uczy się, że samochód jest przydatny, ale ja także. Dzięki niej przekonałam się, że poruszanie się samochodem po Warszawie nie jest takie straszne jak myślałam, a o ile wygodniejsze. Obecnie jestem na etapie, że nawet po bułki wolę podjechać samochodem, (totalne lenistwo, wiem).
2. zawieram nowe znajomości;
Nie jestem zbytnio towarzyska. Pewnie powie to prawie każdy, kogo znam. Nie mam potrzeby gadać od rana do wieczora czy codziennie wychodzić "na miasto". Nie bunkruje się w domu, aż tak źle nie jest, ale dozuje sobie kontakty towarzyskie i raczej obracam się w znanym mi gronie. Przy psie, takiej opcji brak. Zwłaszcza przy psie, który budzi pozytywne emocje u prawie wszystkich (albo i wszystkich, normalnych ludzi - wykluczam z tego grona wszystkich niezadowolonych z życia "bo tak"). Tak więc, nawet będąc na spacerze w mojej okolicy zawsze można kogoś spotkać, kto zagada. Do tego dochodzi moja chęć aby Holi nie była totalnym dzikusem, więc jeździmy na różne psie spotkania albo na spacery do większych miast. A tam...ludzi jak mrówków i zawsze, ale to zawsze znajdzie się ktoś do pogawędki. Żeby nie było, polubiłam to, zwłaszcza nasze goldenowe spotkania. Tyle złota w jednym miejscu to prawdziwy raj :)
3. pokochałam zimę;
Jestem człowiekiem totalnie ciepłolubnym. Jak temperatura spada poniżej 15 stopni to ja już mogę wyciągać czapkę i szalik. Zima to zło. Nie licząc świąt. Śnieg uznawałam tylko w Wigilię no i może w pierwszy dzień świąt. Generalnie zima to taka zbędna pora roku, chociaż doceniam jej wkład w wymrożenie komarów, kleszczy i innych paskudztw. Najchętniej zabunkrowałabym się pod kocem, przy kominku i z szafą pełną książek. Przynajmniej do tej pory tak było. Zeszłoroczna zima była pierwszą, z mam nadzieję wielu, biszkoptowych zim. I to wtedy coś we mnie zaczęło się zmieniać jeśli chodzi o nastawienie do zimna. Wiecie co mnie przekonało? (zagadka i jej rozwiązanie są tak proste jak budowa cepa) Holi. Ta "radość" na pyszczku kiedy mogła łapać padający śnieg. To "szczęście" kiedy mogła kopać doły w zaspach śnieżnych. Właśnie te chwile spowodowały, że spojrzałam na mroźne spacery zupełnie inaczej. Nawet polubiłam wychodzenie o 6 rano w niedziele. Serio :)
To chyba najważniejsze zmiany, które wprowadziła ta biszkoptowa psina w moim życiu. Przynajmniej na razie :)
Martyna & Holi
"Posiadanie" psa w domu to jest przywilej i to zawsze powinien być przywilej. Nie kaprys, nie chwilowa moda, tylko prawdziwa chęć bycia za kogoś odpowiedzialnym. Wtedy możemy skorzystać na tej relacji oboje. To nie tylko my uczymy psa pożądanych zachowań, ale także my możemy się bardzo dużo od niego nauczyć.
Dzisiaj chciałabym opisać, czego między innymi nauczyłam się od/dzięki Holi
1. zaczęłam doceniać jazdę samochodem;
Co prawda mam prawo jazdy już prawie 10 lat (o matko, ale długo) to jednak pewnie dopiero od ok. 5 jeżdżę w miarę regularnie. Mieszkając pod Warszawą i tu pracując nie miałam zbyt wielu powodów aby jeździć do stolicy na wycieczki samochodowe. Zawsze wygrywał autobus. Tak więc moja jazda była taka małomiasteczkowa, że tak to nazwę. Dopiero odkąd pojawił się Biszkopt stwierdziłam, że nie będę jej ciągać autobusem czy pociągiem, do których i tak muszę dojechać samochodem i które jakoś zawrotnie często nie jeżdżą. Trzeba było jeździć na socjalizację, szkolenia do Warszawy. Tak więc, nie tylko Holi uczy się, że samochód jest przydatny, ale ja także. Dzięki niej przekonałam się, że poruszanie się samochodem po Warszawie nie jest takie straszne jak myślałam, a o ile wygodniejsze. Obecnie jestem na etapie, że nawet po bułki wolę podjechać samochodem, (totalne lenistwo, wiem).
2. zawieram nowe znajomości;
Nie jestem zbytnio towarzyska. Pewnie powie to prawie każdy, kogo znam. Nie mam potrzeby gadać od rana do wieczora czy codziennie wychodzić "na miasto". Nie bunkruje się w domu, aż tak źle nie jest, ale dozuje sobie kontakty towarzyskie i raczej obracam się w znanym mi gronie. Przy psie, takiej opcji brak. Zwłaszcza przy psie, który budzi pozytywne emocje u prawie wszystkich (albo i wszystkich, normalnych ludzi - wykluczam z tego grona wszystkich niezadowolonych z życia "bo tak"). Tak więc, nawet będąc na spacerze w mojej okolicy zawsze można kogoś spotkać, kto zagada. Do tego dochodzi moja chęć aby Holi nie była totalnym dzikusem, więc jeździmy na różne psie spotkania albo na spacery do większych miast. A tam...ludzi jak mrówków i zawsze, ale to zawsze znajdzie się ktoś do pogawędki. Żeby nie było, polubiłam to, zwłaszcza nasze goldenowe spotkania. Tyle złota w jednym miejscu to prawdziwy raj :)
3. pokochałam zimę;
Jestem człowiekiem totalnie ciepłolubnym. Jak temperatura spada poniżej 15 stopni to ja już mogę wyciągać czapkę i szalik. Zima to zło. Nie licząc świąt. Śnieg uznawałam tylko w Wigilię no i może w pierwszy dzień świąt. Generalnie zima to taka zbędna pora roku, chociaż doceniam jej wkład w wymrożenie komarów, kleszczy i innych paskudztw. Najchętniej zabunkrowałabym się pod kocem, przy kominku i z szafą pełną książek. Przynajmniej do tej pory tak było. Zeszłoroczna zima była pierwszą, z mam nadzieję wielu, biszkoptowych zim. I to wtedy coś we mnie zaczęło się zmieniać jeśli chodzi o nastawienie do zimna. Wiecie co mnie przekonało? (zagadka i jej rozwiązanie są tak proste jak budowa cepa) Holi. Ta "radość" na pyszczku kiedy mogła łapać padający śnieg. To "szczęście" kiedy mogła kopać doły w zaspach śnieżnych. Właśnie te chwile spowodowały, że spojrzałam na mroźne spacery zupełnie inaczej. Nawet polubiłam wychodzenie o 6 rano w niedziele. Serio :)
To chyba najważniejsze zmiany, które wprowadziła ta biszkoptowa psina w moim życiu. Przynajmniej na razie :)
Martyna & Holi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz